Strona główna Grupy pl.soc.rodzina moja zimna zona - naprawde dluuuugie

Grupy

Szukaj w grupach

 

moja zimna zona - naprawde dluuuugie

Liczba wypowiedzi w tym wątku: 25


« poprzedni wątek następny wątek »

1. Data: 2003-03-19 12:46:31

Temat: moja zimna zona - naprawde dluuuugie
Od: "labradford" <l...@i...pl> szukaj wiadomości tego autora

witam,

w sumie to pierwszy raz odzywam sie na grupie i od razu z dosc dluga
opowiescia;
nie wiem w sumie czego od was oczekuje, po prostu pisalem to przez jakies
trzy dni w ramach swoistej autoterapii, a gdyby kogos naszly jakies
przemyslenia (jesli doczyta do konca) i chcialby sie podzielic to byloby mi
milo;

a wiec tak:

historia z tych raczej nieciekawych i chyba nie do pozazdroszczenia:
osoby dramatu: ja, ona (moja zona obecnie), nasza corka (z czasem), ta
trzecia kobieta (przed, na pewno w trakcie)
rekwizyty: niezgodnosc charakterow

wszystko zaczelo sie jakos tak 10 lat temu kiedy sie poznalismy w sposob
bardzo romantyczny i tak tez bylo przez pierwsze kilka lat - przez pierwszy
rok dzielila na znaczna odleglosc ale po tym roku przenioslem sie na studia
do miejscowosci, gdzie studiowala ona i na ile pamietam z powodzeniem
kontynuowalismy to nasze zauroczenie przez kilka lat nastepnych (3 moze
cztery a moze nawet i wiecej, a nawet mozna by zaryzykowac ze przerodzilo
sie to w milosc); chociaz teraz tez widze, ze juz wtedy pojawialy sie miedzy
problemy, ktore odkladane na pozniej, badz bagatelizowane doporowadzily nas
do sytuacji w jakiej znajdujemy sie obecnie: bylo raz lepiej raz gorzej (jak
chyba u wiekszosci par z dluzszym juz stazem), chociaz skupiajac sie na tych
zlych momentach, wtedy w sumie ja dostalem wiecej bolesnych slow
(tlumaczylem sobie: "w nerwach mowi sie wiele glupich rzeczy") i czynow
(podobnie: "przeciez sila jej nie zatrzymam...") od niej; z biegiem czasu
bylo miedzy nami coraz gorzej - coraz czestsze klotnie o to cale miedzy nami
niezrozumienie, inna wrazliwosc, inne postrzeganie, inne potrzeby - chociaz
wlasciwie byly to moje monologi okreslajace jak ja to wszystko widze (z
proba patrzenia z roznych stron, porownan, przyznawania sie do bledow
ktorych bylem swiadomy, lub nowych ktore uswiadomilem sobie bedac z nia), w
polaczeniu z lista pytan o jej opinie, jak to widzi, co dalej z nami, etc...
(na ogol nie dostawalem na nie odpowiedzi w rytm stwierdzenia, ze "za duzo,
i zbyt skomplikowanie mysle", albo "ze nie jestem taka analityczna", ze
jestem "prosta dziewczyna z prostym mysleniem" i temu podobne, co niestety
dla mnie nie bylo rozwiazywaniem problemu, a jedynie stwierdzeniem faktu,
tego miedzy nami "niedopasowania"); czasami zdarzalo mi sie "wydusic" jakas
bardzo osobista opinie, jakas jej "zywa" mysl i to dawalo mi jakas nadzieje,
ze bedzie lepiej, ze zaczniemy bardziej ze soba rozmawiac, ze w koncu moze
wiem o co tak naprawde jej chodzi, czy chce i czego chce, a nie tylko czekac
i doladowywac sie dobrymi wspomnieniami (tu moge ewentualnie od razu
odpowiedziec na przypuszczalne pytanie jak to bylo z tym "wyduszanie": zdaje
i zdawalem sobie sprawe, ze na sile nic nie osiagne, a na pewno nie bedzie
to szczere i prawdziwe, tak wiec staralem sie kontrolowac w tym i
wykorzystywac wszelkie znane mi sposoby aby w jakis sposob dotrzec: dawanie
i nie dawanie czasu na przemyslenia, probe rozmowy spokojnej i takie
wywalenie z siebie zalu, podejscia powazne, lekko ironiczne,
bagatelizowanie, udawanie ze nie ma problemu, itd itp a przy tym wszystkim
caly czas staralem sie sluchac); tak mysle, ze takie otwarcie sie ze strony
mojej TZ nastepowalo prawie zawsze wtedy, kiedy az widac po mnie bylo ze juz
po prostu nie mam sily, widac bylo ta moja bezsilnosc i rezygnacje;
w tym tez czasie odnowilem kontakt ze swoja, nazwijmy ja, byla dziewczyna
(czasy szkoly sredniej, nigdy nie uwazalem nas za pare i nawet teraz jak o
tym rozmawiamy to zgodnie przyznajemy, ze nie bylismy ze soba, tym bardziej
ze wtedy ja wlasciwie konczylem liceum, a ona zaczynala, potem kilka malo
waznych listow, jakies przypadkowe spotkania w czasie kiedy przyjezdzalem na
swieta do domu i jakos tak zgaslo samo w sobie, a moze tez dlatego ze w tym
(kiedy nam sie "konczylo") czasie poznalem obecna zone);
o wszystkim tym wiedziala moja TZ, znala zarowno cala moja histore zanim ja
poznalem (czyli o tej "bylej"), jak rowniez ze mam ochote przypomniec nasza
znajomosc i spotkac sie z nia (mieszkalismy w oddalonych miastach i moglismy
sie spotkac tylko jak mnie np wyslano tam z pracy); widzialem ze moja TZ
odczuwa pewien rodzaj zazdrosci, czy tez niepokoju, ale bynajmniej nie
robilem tego by cos jej udowodnic - mowilem jej o wszystkim, o czym
rozmawialismy, gdzie bylismy (zreszta ta "byla" miala swoj wlasny zwiazek),
traktowalem to jako spotkanie ze stara znajoma (zreszta w podobny sposob
odgrzebalem kilku innych znajomymych sprzed lat) z ktora dobrze mi sie
rozmawia wspominajac czas przeszly i opowiadajac co zmienilo sie w zyciu
kazdego z nas; takich spotkan (akurat z nia) w przeciagu dwoch lat mialem
moze trzy lub cztery;
w naszym zwiazku natomiast juz od jakiegos czasu bylo coraz gorzej (i czasem
sie zastanawiam, czy to moje juz wtedy odgrzebywanie przeszlosci, nie bylo w
jakis sposob ucieczka przed cala sytuacja, szukaniem lepszego swiata );
o co tak naprawde sie klocilismy ? : zarzucalem mojej TZ ze wlasciwie ja nie
istnieje w jej zyciu, ze nie odczuwam ze chce ze mna byc, nie wnosi nic do
naszego zwiazku (albo stara sie ale ja tego nie widze, wiec moze niech mi o
tym powie czego nie widze), ze jest w niej jakas wegetacja, podejscie
jakbysmy juz mieli z gory zaplanowane: za moment slub, dzieci, malzenska
stabilizacja, wnuki, jakbysmy juz przezyli razem 50 lat (wtedy pewnie bym
zaakceptowal taka postawe :-)), ze nie rozmawia ze mna (nie tylko o nas, ale
w ogole: o pracy, znajomych, ze jest jej to najwyrazniej niepotrzebne), ze
brakuje mi jakiejs naszej intymnosci, jakiegos naszego prywatnego swiata,
pytalem czy czuje to samo i co wlasciwie chce zrobic, mowilem ze ja w ten
sposob nie moge i nie chce, ze potrzebuje jakiegos zycia z jej strony, ze
jak tak dalej bedzie to pewnie w koncu znajde sobie kogos z kim bede w
stanie zbudowac jakis zwiazek (nie byl to szntaz z mojej strony, wiedzialem
ze cale zycie w ten sposob nie wytrzymam), mowilem co staram sie robic (i
pozniej robilem to - chyba wiekszosc tych chwil kiedy bylo nam ze soba
dobrze byla to moja inicjatywa); w odpowiedzi dostawalem potwierdzenie, ze
rzeczywiscie jest miedzy nami coraz gorzej (czasami to od jej stwierdzenia
"ze jest zle" zaczynala sie nasza rozmowa, jednak na moje pytanie "co twoim
zdaniem powinnismy zrobic?" nie dostawalem juz odpowiedzi), ze sama nie wie
co chce robic albo ze ja za duzo wymagam a ona przeciez mnie kocha, ze sa
inne powody, "z zewnatrz" (meczy ja to miasto, nieobroniona praca
magisterska [btw tez sie nie obronilem, ona w koncu tak]), itp); czasam
mowila ze zdaje sobie z tego sprawe ze taka jest "zimna", ze postara sie cos
zrobic, jakos bardzie okazywac uczucia, bardziej byc - mi wystarczalo to by
po raz kolejny uwierzyc, i przez jakis czas bylo miedzy nami w miare dobrze,
po czy znowu powoli zamykala sie w tej swojej niedostepnej skorupie i rownie
powoli powtarzalismy caly scenariusz od poczatku;
z czasem te nasze pelne emocji rozmowy (klotnie?) zdarzaly sie coraz
czesciej by doprowdzic do tego ze jakies trzy-cztery lata temu praktycznie
wiekszosc czasu nie rozmawialismy normalnie; i pewnie wtedy w koncu ktores z
nas zdecydowaloby sie na ostateczne rozstanie; w kazdym razie obydwoje
zaczynalismy o tym wspominac;
niestety(!) podczas kolejnego naszego "stanu zawieszenia", podczas kolejnej
proby rozmowy, moja TZ pokazala mi test ciazowy z winikiem pozytywnym - tak
o to obydwoje stanelismy przed zupelnie nowa sytuacja (teraz tak se mysle,
czy to aby na pewno byl czysty przypadek); sama swiadomosc bycia rodzicami
nie byla az takim szokiem, mielismy juz okolo 26-27 lat i czasem w tych
dobrych chwilach wspominalismy o dziecku (bardziej ona, ja klasycznie, ze
czemu nie, ale moze troche pozniej, kiedy bardziej stabilnie bedzie w naszym
zyciu), jednak sytacja w jakiej stalo sie to faktem (tzn dziecko) byla
wystarczajaco powazna; tak czy inaczej nasze "osobiste" problemy zostaly
odsuniete na pozniej (po raz kolejny!) i na swoj sposob zjednoczylo nas to,
ze pojawi sie nowy czlowiek;
jednak dziewiec miesiecy to wystarczajaco duzo, aby to co nowe powoli
znormalnialo i wylazlo to co nie zostalo definitywnie wyjasnione i
zakonczone; wrocilismy do naszego standartowego juz klimatu i to ze zdwojona
sila; pomomo calej tej szarpaniny wzielismy slub (cywilny jedynie); wtedy
tez kilka razy wyjezdzalem w delegacje i spotykalem sie ze swoja stara
znajoma i mozna powiedziec, ze nawet zaangazowalem sie w to uczuciowo i
podczas jednego z takich spotkan spedzilismy ze soba noc; oczywiscie moja TZ
"zobaczyla" to od razu (czy tez nawet zadzwonila do mnie, kiedy miala
podejrzenia) a ja nie mialem zamiaru ukrywac tego co sie stalo; coz, z
jednej strony czulem sie podle, wiedzialem ze zadalem ogromny bol mojej TZ,
ale z drugiej bylo mi troche lzej, bo caly ten zwiazek na boku pomogl mi
wytrwac i uwierzyc, ze jest ktos dla kogo jednak cos znacze, a czego nie
moglem "doprosic sie" i dostac od TZ;
a potem urodzila sie nasza corka; TZ formalnie mnie odrzucila (m.in. "nie
moge juz byc z toba", "do konca zycia bedziesz mial pietno tego co
zrobiles"), co oczywiscie bylo dla mnie zrozumiale, wiedzialem bowiem ze ma
do tego wszelkie podstawy; mieszkalismy jednak razem, glownie z powodow
finansowych, jak rowniez z koniecznosci wspolzajmowania sie corka (wszelka
pomoc rodzinna oddalona o jakies 600 km - zreszta z tego co wiem nie byla
"wtajemnoczona" w nasza sytuacje - z mojej strony wiedziala o wszystkim
jedynie moja siostra i kilku moich dobrych przyjaciol);
z powodow jak wyzej (corka!) intensywnosc mojego zwiazku z ta trzecia powoli
zamierala, mysle z reszta ze oboje z gory widzielismy, ze w owczesnej
sytuacji nic sensownego zbudowac miedzy nami sie nie da (nie wspomnialem o
tym wczesniej, ale jej owczesny zwiazek rowniez byl na skraju rozpadu, co w
koncu stalo sie faktem), i w koncu (i tak jest w chwili obecnej) wrocilismy
do kontaktow czysto przyjacielskich;
wracajac jednak do naszej rodzinej sytuacji z przed trzech lat: z czasem
zaczelismy bardziej rozmawiac, TZ miala do mnie (slusznie!) ogromny zal o to
co sie stalo, w polaczeniu jednak z jakims tam zrozumieniem tego wszystkiego
co staralem sie jej przekazac przez ostatnie kilka lat tj. mojego odczuwania
i spojrzenia na nasz zwiazek (byc moze tez dlatego, ze kiedys pod moja
nieobecnosc wyszukala i przeczytala wszystkie moje prywatne teksty,cos w
rodzaju pamietnika, listy - rowniez z ta byla, etc...); dla mnie wreszcie
bylo to to o co mi chodzilo: wreszcie jakies otwarcie miedzy nami, mowienie
jasno co nas boli i jak wspolnie bedziemy mogli to naprawic (jezeli
oczywiscie bedzie tego chciala); w pewien sposob widzialem dobre strony
"terapii szokowej" jaka sie nam przydarzyla;
i tak po kilku miesiacach ponownie "zeszlismy sie" i postanowilismy byc
razem (dzis kiedy pytam TZ kiedy ostatni raz czula jakies emocje w stosunku
do mnie, w naszym zwiazku, to mowi, ze wlasnie wtedy);
historia jednak miala byc z tych niewesolych, wiec wszystkich, ktorzy
doczytali do tego momentu czeka jeszcze final, czyli nasze trzy ostatnie
lata do chwili obecnej: chyba jak nietrudno sie domyslic to nasze
"niedopasowanie" z czasem wrocilo, po jakims roku lub poltorej ponownie
"rozmawialismy" ze soba w nasz stary sposob, ponownie ja czulem sie
odrzucany i lekcewazony (caly czas staralem sie byc z rodzina, dbalem o dom,
pieniadze, ograniczylem kontakty ze znajomymi, lub staralem sie wciagac w to
moja TZ, chcialem aby oprocz rytmu praca-dom - mojego i TZ, nigdy nie
zarzucalem TZ ze kiedy siedzi w domu z dzieckiem to ma lepiej - bylo miedzy
nami cos jeszcze, nie ograniczalem tez TZ kiedy ona chciala robic cos
wylacznie ze swojej puli "zainteresowan"), pytalem dlaczego ogranicza sie do
roli matki-polki, a mnie sprowadza do roli ojca wylacznie zarabiajacego na
dom i dziecko; w odpowiedzi, jak kiedys przed laty, dostawalem stwierdzenia
o naszym niedopasowaniu, o mojej "zbyt wysokiej poprzeczce", o tym ze jest
"prosta dziewczyna", albo tez brak odpowiedzi jak chce zmienic to "zle"
miedzy nami (bo, ze chce to zawsze wtedy potwierdzala); z czasem moja TZ
ograniczyla sie do prawie wylacznie (tak ja to widze, a ona w sumie przynaje
ze tak jest, pomimo jej niezgody na taki stan rzeczy) bycia z dzieckiem w
ciagu dnia i spania od wczesnego wieczoru (kiedy wracalem okolo 19 to trzeba
bylo juz "uspic" corke i zdarzalo sie, ze TZ nie wracala juz do mnie) do
rana (szybkie wypicie kawy ze mna wychodzacym do pracy); z czasem odpuscilem
sobie to cale moje staranie sie (z mysla, ze moze w jakis sposob ją
"blokuje"), ale wtedy nasza "wegetacja" przybrala jeszcze wieksze rozmiary,
dla mnie jak najbardziej zabojcze: przez ostatni rok zaczolem wiecej pic -
nie bylo to jakies upijanie sie, wracalem do domu "przez" knajpe, gdzie
pozwalalem sobie na jedno-dwa piwa (przy wiedzy i "przyzwoleniu" mojej TZ),
po prostu bylo to cos w rodzaju wytlumiacza mysli: czytalem gazete, pilem
piwo, myslalem o tym co bylo, jest i bedzie; czasem tez pilem to jedno piwo
samotnie w "pustym" domu ogladajac tv, sluchajac muzyki lub czytajac
ksiazke; nie musialo to byc tez codziennie, jak rowniez nie zaniedbywalem
przez to moich obowiazkow w domu czy w pracy; czasem tez w lato w knajpianym
ogrodku (a czasem w domu) pilismy piwo z TZ rozmawiajac np o wakacjach,
drugim dziecku, czy mojej zmianie pracy, takie o wszystkim i o niczym...
niestety rownie czesto zdarzaly sie napiete sytuacje, czesto wynikle ze
zwyklych rozmow ("zmiana pracy? ok, ale czemu akurat do miasta gdzie jest
ONA ???" - coz w Polsce chyba nie ma zbyt wielu duzych miast z w miare
sensowna oferta pracy, zwlaszcza jak chce sie rzucic prace w jednym z tych
wiekszych) ktore dla mnie nie pozwalaly zapomniec o tym wszystkim co zostalo
nierozwiazane i nie wyjasnione do konca; zauwazylem tez ze podczas takich
wlasnie rozmow staje sie bardziej "emocjonalny" w slowach - tym samym dla TZ
doszedl kolejny argument: do mojego "skomplikowanego myslenia" i "zbyt
wysokich wymagan" dopisano "alkoholizm"... (hmmm... co poniekad pewnie bylo
i sluszne);
przez ostatnie miesiace sytuacja byla naprawde napieta, nawarstwione
problemy wisialy nad nami jak smog nad miastem; wlasciwie tylo czasem,
kilka razy udalo nam sie normalnie, konstruktywnie porozmawiac, ustalic
warunki co kto ma robic;
jednak od strony mojej TZ za checia zrobienia czegokolwiek (po raz kolejny!)
nie poszly czyny (m.in. TZ wynalazla strone o DDA (Dorosle Dzieci
Alkoholikow), bo ona wychowala sie w rodzinie z takim problemem i tu
upatrywala przyczyny tego swojego "uciekania" od problemow, zamykania sie -
bylo to chyba w pazdzierniku, do dzis nie zrobila NIC) a ja poczulem sie
bezsilny i przegrany, nie mialem juz energii by dalej "drazyc" temat (w rytm
"dlaczego znowu tylko ja sie staram, dlaczego ty uciekasz?"): na poczatku
lutego tego roku doprowadzilo mnie to do proby samobojstwa...

ostatnia szczera rozmowe odbylismy w szpitalu, znowu bylo o wielkich
checiach utrzymania naszego zwiazku (TZ miala adresy poradni dla nas, dla
siebie, ja mialem swoje); wyszedlem po trzech dniach (ku zdziwieniu
wspolpacjentow :-))

do dzis (prawie 1,5 miesiaca!) ze strony TZ temat nie zostal poruszony, wiem
ze przez miesiac sama rowniez nic nie zrobila w tym kierunku (ale np zdala w
koncu egzamin na prawo jazdy);
w chwili obecnej moja TZ nie rozmawia ze mna, ograniczamy sie jedynie do
wymiany formalnosci kto kiedy wraca by zajac sie dzieckiem (w ciagu dnia
jest z opiekunka) i jaki kto ma "grafik" w pracy (ja raczej staly, ona
zmienny wiec to mnie bedziej interesuje kiedy moge miec wieczor dla siebie);
obecnie czuje sie uwolniony od tego toksycznego zwiazku, przez pewien czas
czulem zal ze nie potrafi/nie chce ze mna rozmawiac, ze tak jakby zmusza
mnie do przyjecia jej "sposobu" rozwiazania naszych problemow, albo ze
przestalo jej na mnie zalezec i rowniez nie potrafi mi tego przekazac,
nie wiem co zamierza TZ, bo nie umie mi na to odpowiedziec;
z jej strony czekamy... (na co?);

wiem czego ja chce i jaka wartosc ma moje zycie;


epilog:
z rozmowy dwa dni temu (chyba jednej z pieciu jakie sie odbyly przez ponad
miesiac) :
- [imie], czy chcesz, masz zamiar jeszcze kiedykolwiek rozmawiac ze mna ?
- tak, tylko nie wiem o czym
- to powiedz mi przynajmniej, jaki obecnie mam status w twoim zyciu, gdzie
jest moje miejsce w twoim mysleniu
- jestes zawieszony... [i po chwili] wiem, ze to chamskie z mojej strony, w
sumie nie zrobiles mi nic zlego
- hmmm... tylko czemu musze sie o to dopytywac ?
- [brak odpowiedzi]
- ... ale dzieki, uzyskalem odpowiedz na moje pytanie
- ...

pozdrawiam,
labradford-

p.s. nie jestem trollem (chociaz lubie te oryginalne skandynawskie);
wszelkie podobienstwo do osob i zdarzen jest jak najbardziej
nieprzypadkowe... :-)



› Pokaż wiadomość z nagłówkami


Zobacz także


2. Data: 2003-03-19 13:28:41

Temat: Re: moja zimna zona - naprawde dluuuugie
Od: Dorita <d...@t...pl> szukaj wiadomości tego autora

Witam
Udalo mi sie dotrwac do konca twojej opowiesci, w zwiazku z ktora
nasuwaja mi sie pewne mysli.
Otoz jezeli chcecie byc ze soba razem, powinniscie podjac jakas
terapie-koniecznie. I nie moze czekac jedno na drugie. Moze Ty poprostu
umowisz Was do jakiejs poradni na konkretny termin? Byc moze na terapii
dowiecie sie w czym tak naprawde tkwi wasz problem, moze nauczycie sie
ze soba rozmawiac, o waszych uczuciach, o waszych relacjach...
Wydaje mi sie rowniez, ze twoja zona sama powinna isc na terapie. Jej
zimno najprawdopodobniej jest wynikiem tego co dzialo sie u niej w domu
(o ile pametam jej ojciec pil), to jest tak, ze jej napewno jest samej
ciezko z tym, jak sie zachowuje wobec Ciebie, z jej chlodnoscia, sama
pewnie ma to sobie za zle, ale nie potrafi nic z tym zrobic, poniewaz
trauma z dziecinstwa tak mocno sie na niej odbila. Pewnie w domu nie
nauczyli jej okazywania uczuc, dlatego jest jej tak trudno. Mysle ze ona
tak samo cierpi jak Ty, tyle ze ona dusi to w sobie. Sprobojcie podjac
krok w strone terapii-naprawde polecam.
Kolejna istotna sprawa to twoje picie, nie mozesz swojego bolu topic w
alkoholu, bo wtedy wasza sytuacja sie juz napewno nie zmieni, najwyzej
pogorszy. Powtorzy sie jej schemat z dziecinstwa, a przeciez na pewno
obydwoje tego nie chcecie.
Waszym podstawowym problemem jest nieumiejetnosc komunikowania sie i nad
tym musicie ostro popracowac.... na terapii, a wtedy jak nauczycie sie
zdrowych relacji, byc moze uda wam sie odkryc w zwiazku jakies pozytywne
jego strony, moze zaczniecie sie poznawac na nowo.
Po twoim poscie wnioskuje, ze jestes inteligentnym, wrazliwym
czlowiekiem, dlatego tez macie szanse zeby sobie pomoc. Ona na pewno
potrzebuje Ciebie, twojego wsparcia, a Ty potrzebujesz jej ciepla
czulosci... wiec zacznijcie dzialac, a nie tylko rozmawiac (i to zdawkowo)
Jezeli terapia by wam nie pomogla to wtedy juz nalezaloby sie zastanowic
nad rostaniem, no bo szkoda zebyscie zyli w takim spieciu do konca
waszych dni. Wtedy musicie dac sobie szanse na poznanie nowych osob, na
ponowne ulozenie szczescia. Ale zanim dojdziecie do tego punktu warto
powalczyc o zwiazek, chocby ze wzgledu na dziecko.

pozdrawiam
Dorita

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


3. Data: 2003-03-19 14:08:14

Temat: Re: moja zimna zona - naprawde dluuuugie
Od: s...@p...onet.pl szukaj wiadomości tego autora

Czy Ty na pewno nie jesteś kobietą? ;) Zwykle to my się skarżymy na takie
problemy z TŻ-ami... To właśnie przeciętny mężczyzna prosi: "Pamiętaj, my
jesteśmy prości" :-D Cóż, to tylko potwierdza, że statystyka nie sprawdza się w
stosunku do konkretnych osób. Że przeciętny facet jest z Marsa, a przeciętna
kobieta z Wenus. Tyle, że nie ma pewnie ani jednej na świecie osoby doskonale
przeciętnej :D

A tak poważnie: z tego co piszesz, to oboje macie problemy, nie tylko Ty. W
sumie dziwię się, że to Ty masz za sobą próbę samobójczą, a nie Twoja żona...
Myślę, że powinniście jednak iść do poradni. Szczególnie TŻ-ka. Dziś akurat
trafiłam na artykuł, który mocno mi się skojarzył z tym, co opisałeś:

http://kiosk.onet.pl/charaktery/1112132,1251,artykul
.html

I tak sobie myślę, że Twoja żona nie pójdzie sama do poradni, jeśli Ty jej tam
nie zaprowadzisz. Z tym syndromem dzieci alkoholików może mieć rację. Ale to,
że znalazła, być może, przyczynę, samo w sobie nic nie zmienia.

Tak sobie jeszcze myślę... Czy Twoja żona nie odbiera czasem Twojego zachowania
tak, jak wielu mężczyzn odbiera zachowanie swoich żon: "marudzi",
"histeryzuje", "narzeka", "czego ode mnie chce, przecież robię, co do mnie
należy"? Ona może nawet przyznawać Ci rację, ale mieć inne odczucia, na które
nie bardzo ma wpływ. Nadmiar miłości, zainteresowania, a przede wszystkim
wymaganie wzajemności też może być męczące. To nie znaczy, że Ty przesadzasz.
Wiele kobiet pewnie jej Ciebie pozazdrości po przeczytaniu tego postu. Ale dla
niej to może być za dużo.
Z drugiej strony, jak sam zresztą zauważyłeś, nie możesz zrezygnować z
inicjatywy, bo... ona jej nie podejmie. Już to sprawdziłeś.

Pytanie dlaczego?
Podejrzewasz, że jej na Tobie nie zależy. Piszesz przecież, że wiele razy już
ją o to pytałeś. Ale czy masz rację? Mnie się wydaje (nie wiem na pewno), że to
nie to... Planuje przecież Waszą wspólną przyszłość. Deklaruje chęć naprawy
związku. Myślę, że po prostu nie wie, jak ma to zrobić. Myślę też, że Tobie nie
uda się tego jej podpowiedzieć, nie po tylu latach i tylu nieudanych próbach.
Przeczytaj tego linka, który podałam - myślę, że doskonale opisuje to co
zaczynasz odczuwać, a co, być może, Twoja żona czuje od dawna, może jest na to
bardziej podatna, a jeśli jest DDA to rzeczywiście mogła mieć właśnie w tej
dziedzinie trudniej. I zaprowadź ją do psychologa. Dobrze, że przynajmniej nie
jest temu przeciwna. Jeśli Ci jeszcze zależy, bo może już nie masz sił... Ale w
końcu tu napisałeś, więc nadzieja jest :-)
Może się jeszcze uda wszystkiemu zaradzić :-)

> pozdrawiam,
> labradford-

Marta


--
Wysłano z serwisu OnetNiusy: http://niusy.onet.pl

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


4. Data: 2003-03-19 14:25:48

Temat: Re: moja zimna zona - naprawde dluuuugie
Od: "labradford" <l...@i...pl> szukaj wiadomości tego autora


Uzytkownik "Dorita" <d...@t...pl>

> Otoz jezeli chcecie byc ze soba razem, powinniscie podjac jakas
> terapie-koniecznie. I nie moze czekac jedno na drugie. Moze Ty poprostu
> umowisz Was do jakiejs poradni na konkretny termin?

problem w tym, ze uszczesliwianie kogos na sile i to w rytm wylacznie swoich
przekonan chyba mija sie z celem - na pytanie czy gdzies sie zglaszamy, czy
moja TZ chce, padla odpowiedz "nie w tym klimacie";
stawianie TZ przed faktem dokananym (np "w poniedzialek za tydzien jestesmy
umowieni w...") mija sie z celem, bo na 99% spotkam sie z odpowiedzia, ze
nic z tego, albo inne "wykrety", a na probe kolejnej perswazji mnie nie stac
(probowalem w ten sposob moze tysiac razy - co prawda nie z umoowionym
terminem terapii - na ten tysiac pierwszy nie mam juz sily, nie chce slyszec
po raz kolejny "wytlumaczen" w rodzaju "ok, ale nie teraz"); powiedzmy ze
juz mielismy taki ruch "ostatniej szansy" i efekt byl taki jak opisywalem)

> Byc moze na terapii
> dowiecie sie w czym tak naprawde tkwi wasz problem, moze nauczycie sie
> ze soba rozmawiac, o waszych uczuciach, o waszych relacjach...
> Wydaje mi sie rowniez, ze twoja zona sama powinna isc na terapie.

mysle, ze gdzies tam gleboko ona rowniez o tym wie, ale niestety chyba nie
MNIE pisana jest rola przekonania jej do tego :-(

> Jej
> zimno najprawdopodobniej jest wynikiem tego co dzialo sie u niej w domu
> (o ile pametam jej ojciec pil),

tez tak mysle; od razu uprzedzajac: wiem rowniez, co ja otrzymalem w domu
(nie byl to alkoholizm) i jakie sa tego konsekwencje w moim obecnym zyciu;

> Kolejna istotna sprawa to twoje picie, nie mozesz swojego bolu topic w
> alkoholu, bo wtedy wasza sytuacja sie juz napewno nie zmieni, najwyzej
> pogorszy. Powtorzy sie jej schemat z dziecinstwa, a przeciez na pewno
> obydwoje tego nie chcecie.

wiem o tym rowniez i to wlasnie dzieki ostatnim wydarzeniom;
zdaje sobie sprawe, ze na dzwiek slowa "alkoholizm" wiekszosc wyobraza sobie
krancowa degeneracje wiezi rodzinnych, ale prosze zauwaz chronologie naszych
wydarzen; nie mowie, ze to mnie tlumaczy, ale tez chce napisac o tym ze
alkoholizm nie jest moim glownym problemem (zaryzykowalbym nawet, ze
wlasciwie nie mam problemu alkoholu (no tak, klasyczne zdanie alkoholika
:-) ) - od tamtych wydarzen nie wytlumiam w sobie wszelkich mysli piciem i
nie mam z tym (ze nie wytlumiam) zadnych problemow; zreszta i tak
"profilaktycznie" zglosilem sie rowniez na terapie anty-alkoholowa, chyba
wlasnie glownie po to, aby przekonac sie czy to jest rzeczywiscie moj
problem); dla porownania: gorzej np byloby z paleniem papierosow - z tym
wiem, ze musialbym bardziej walczyc;

> Ona na pewno
> potrzebuje Ciebie, twojego wsparcia, a Ty potrzebujesz jej ciepla
> czulosci... wiec zacznijcie dzialac, a nie tylko rozmawiac (i to
zdawkowo)

ja zaczolem dzialac - zglosilem sie tu i tam i cos robie, jesli chodzi o TZ
patrz pierwszy akapit odpowiedzi;
a jesli chodzi o rozmowe: nie zawsze nasze rozmowy sprowadzaly sie do kilku
zdan jak w przytoczonym przykladzie;
i wlasnie to staralem sie robic: ja naprawde moge, umiem i lubie rozmawiac
(swoja droga TZ niejednokrotnie zazdroscila mi moich kontaktow z
przyjaciolmi, wlasnie jakiejs takiej szczerosci miedzy nami, ale pomimo tego
ze probowalem ja wciagnac w ten moj swiat, nie zrobila (nie umiala?) nic by
sie w nim odnalezc, a w koncu zrobila sie z tego zarzut ("mowisz, myslisz
zbyt skomplikowanie, ja tak nie umiem i nie chce! to nie moj swiat!")

> Jezeli terapia by wam nie pomogla to wtedy juz nalezaloby sie zastanowic
> nad rostaniem, no bo szkoda zebyscie zyli w takim spieciu do konca
> waszych dni. Wtedy musicie dac sobie szanse na poznanie nowych osob, na
> ponowne ulozenie szczescia. Ale zanim dojdziecie do tego punktu warto
> powalczyc o zwiazek, chocby ze wzgledu na dziecko.

coz, mam wrazenie ze wiekszosc tych rzeczy o ktorych piszesz jestem i bylem
swiadomy juz kilka lat temu, kilka z nich probowalem zastosowac w naszym
zwiazku - byc moze "niefachowe" ich stosowanie doprowadzilo do sytuacji jaka
jest obecnie;
teraz czuje, ze jesli nawet, to nie ode mnie TZ oczekuje pomocy
a to co robie obecnie to chocby po to by rozstac sie w miare normalnie i
wlasnie aby corka jak najmniej na tym ucierpiala...

dziekuje i pozdrawiam,
labradford-



› Pokaż wiadomość z nagłówkami


5. Data: 2003-03-19 17:46:36

Temat: re: moja zimna zona - naprawde dluuuugie
Od: "labradford" <l...@i...pl> szukaj wiadomości tego autora

Użytkownik <s...@p...onet.pl> napisał
> Czy Ty na pewno nie jesteś kobietą? ;) Zwykle to my się skarżymy na takie
> problemy z TŻ-ami... To właśnie przeciętny mężczyzna prosi: "Pamiętaj, my
> jesteśmy prości" :-D

:-)
juz jakis czas temu snulem wizje dla moje TZ zesmy sie plciami zamienili, ze
ona jest taki facet co to raz powiedzial, ze kocha i ma to wystarczyc do
konca zycia, ja natomiast jak kobieta "chodze i marudze" ze mi za to wciaz
malo :-)

> A tak poważnie: z tego co piszesz, to oboje macie problemy, nie tylko Ty.
W
> sumie dziwię się, że to Ty masz za sobą próbę samobójczą, a nie Twoja
żona...
> Myślę, że powinniście jednak iść do poradni. Szczególnie TŻ-ka. Dziś
akurat
> trafiłam na artykuł, który mocno mi się skojarzył z tym, co opisałeś:
>
> http://kiosk.onet.pl/charaktery/1112132,1251,artykul
.html
>
> I tak sobie myślę, że Twoja żona nie pójdzie sama do poradni, jeśli Ty jej
tam
> nie zaprowadzisz. Z tym syndromem dzieci alkoholików może mieć rację. Ale
to,
> że znalazła, być może, przyczynę, samo w sobie nic nie zmienia.


po czesci odpowiedzialem na to w odpowiedzi na posta dority, ze chyba juz
troche brak mi sily; mam jej na tyle aby zrobic cos dla siebie (i posrednio
dla corki);
nie zakladam niczego, nie mowie "nigdy wiecej!", ale tez nie bede sie bronil
przed uczuciem jesli mi sie w tej mojej samotnosci zdarzy, a na ile znam TZ
moze jeszcze czekac dlugo, tym bardziej ze czuje, ze jej potrzeba milosci
jest w pelni zaspokojona na linii matka-dziecko;
(i tylko czasem zastanawiam sie, czy takiego podejscia, takiego "uciekania"
nie zastosuje kiedys w stosunku do dorastajacej corki i jej problemow - i
przyznam ze troche sie tego obawiam :-( )

> Tak sobie jeszcze myślę... Czy Twoja żona nie odbiera czasem Twojego
zachowania
> tak, jak wielu mężczyzn odbiera zachowanie swoich żon: "marudzi",
> "histeryzuje", "narzeka", "czego ode mnie chce, przecież robię, co do mnie
> należy"? Ona może nawet przyznawać Ci rację, ale mieć inne odczucia, na
które
> nie bardzo ma wpływ. Nadmiar miłości, zainteresowania, a przede wszystkim
> wymaganie wzajemności też może być męczące.

wiem, ale jakis czas (baardzo dawno) temu zarzucalismy sobie w sumie oboje
to "nie zabieganie o siebie nawzajem"; jak pisalem wczesniej staralem sie
kontrolowac, aby nie "zaglaskac kota na smierc", czasem jednak tez myslalem,
ze moze daję zbyt malo - a w sumie to przez caly czas bylem w takim
zawieszeniu bo nie odbieralem zadnych znakow czy to co robie to za duzo czy
za malo;
i jeszcze skojarzylo mi sie, ze wersja z "nadmiarem milosci" okazywanej dla
TZ nie bardzo mi pasuje: TZ potrafila obawiac sie, czy nawet zazdroscic mi
moich kontaktow z przyjaciolmi (nie mam ich zbyt duzo, tez jestem raczej
typem podchodzacym na poczatku z dystansem, zadna dusza przypadkowego
towarzystwa ze mnie), glownie oczywiscie chodzilo o kobiety, a TZ-ke
staralem sie traktowac wlasnie jako takiego przyjaciela z troche wyzszej
polki, zadnego wpatrywania sie maslanymi oczami, wzdychania i godzenia sie
na wszystko co powie, partnera po prostu;

> Podejrzewasz, że jej na Tobie nie zależy. Piszesz przecież, że wiele razy
już
> ją o to pytałeś. Ale czy masz rację? Mnie się wydaje (nie wiem na pewno),
że to
> nie to... Planuje przecież Waszą wspólną przyszłość. Deklaruje chęć
naprawy
> związku. Myślę, że po prostu nie wie, jak ma to zrobić.

albo planuje SWOJA przyszlosc,
wlasciwie na poczatku mialem zatytulowac tego posta "moja zona egoistka"
(ale uznalem, ze to moze zbyt mocno i opisana historia nie oddaje do konca
calosci naszych kontaktow - nie da sie po prostu), a ja bylem dobrym
kandydatem do takiego modelu zwiazku;
oswajam sie z mysla "ten typ tak ma";

> Przeczytaj tego linka, który podałam - myślę, że doskonale opisuje to co
> zaczynasz odczuwać, a co, być może, Twoja żona czuje od dawna, może jest
na to
> bardziej podatna, a jeśli jest DDA to rzeczywiście mogła mieć właśnie w
tej
> dziedzinie trudniej.

dzieki za linka, zajrze wieczorem w domu - moze wtedy cos dopisze...

labradford-



› Pokaż wiadomość z nagłówkami


6. Data: 2003-03-19 22:07:37

Temat: Re: moja zimna zona - naprawde dluuuugie
Od: "Iwon\(k\)a" <i...@p...onet.pl> szukaj wiadomości tego autora

"labradford" <l...@i...pl> wrote in message
news:b59ovt$dcp$1@atlantis.news.tpi.pl...
> witam,
>
> w sumie to pierwszy raz odzywam sie na grupie i od razu z dosc dluga
> opowiescia;
> nie wiem w sumie czego od was oczekuje, po prostu pisalem to przez jakies
> trzy dni w ramach swoistej autoterapii, a gdyby kogos naszly jakies
> przemyslenia (jesli doczyta do konca) i chcialby sie podzielic to byloby mi
> milo;

tak sobie czytalam i mialam wiele mysli, trudno na pewno cos ci
doradzic latwego. Mysle, ze duzym problemem bylo dla ciebie twoja
wizja postrzegania tobie okazywanej milosci. Chiales wiecej uczucia,
zainteresowania, a szara rzeczywistosci i brak romantycznych porywow twojej zony
zupelnie ci nie odpowiadal. Mozliwe, ze twoja zona nie umiala pokazywac ci milosci
tak jak ty bys to umial odczytac, byc moze pokazywala ci w sposob ktory ty nie
umiales
odczytac. Doszla do tego zdrada. Zona ci to jakos wybaczyla, bo zostaliscie
ze soba, czy to dla ciebie nie bylo dowodem milosci? chyba jeszcze trudniej okazywac
milosc
po jej zranieniu? sam pisales, ze zona czula zadzdrosc, to jest juz jakies dowod o
jej uczuciu.
szarosc zycia przytloczyla was. czasami wymuszaniem pokazywania uczuc hamuje sie je.
jak ty
swojej zonie okazywales swoje uczucie? moge tylko sie domyslac, ze kiedy pojawial sie
ta trzecia, to ona stala sie dla ciebie powierzycielka strapien, musiales odejsc od
zony
psychicznie, zeby zblizyc sie do kogos innego. przeciez sam wtedy tez byles innym
czlowiekiem
do zony anizlei zakochany maz. mysle, ze ty tez nie jestes bez winy. trudno tu cos
pisac
konkretnego, bo slyszymy ta historie tylko od ciebie.
pozdrawiam
iwon(k)a

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


7. Data: 2003-03-20 07:36:55

Temat: Re: moja zimna zona - naprawde dluuuugie
Od: "puchaty" <p...@w...pl> szukaj wiadomości tego autora

labradford wrote:
> historia z tych raczej nieciekawych i chyba nie do pozazdroszczenia:
> osoby dramatu: ja, ona (moja zona obecnie), nasza corka (z czasem), ta
> trzecia kobieta (przed, na pewno w trakcie)
> rekwizyty: niezgodnosc charakterow...

Historia nieciekawa :-(.
Podczas czytania Twego posta i później gdy o nim myślałem przyszły mi do
głowy następujące wnioski:
1. jesteś facetem wrażliwym (bardzo dobrze),
2. jesteś facetem myślącym (analizujesz swoją teraźniejszość i przeszłość)
3. jest w Tobie strach objawiający się tym, że:
- nie chcesz wziąść odpowiedzialności za swoje szczęście, za swoje życie,
- odpowiada Ci w jakimś stopniu postawa "ofiary".
Większość postu jest opisem jak bardzo się starasz i z jakim niezrozumieniem
się spotykasz. Twoje próby naprawy sytuacji, polegają głównie na próbowaniu
zmienienia postawy żony za pomocą, jak sam określasz "wyduszania".
Nie bierzesz jednak pod uwagę faktu, że świat i ludzie nie są dla nas takim
jakimi są tylko takimi jakimi ich widzimy. Więc cała praca w drodze do
szczęścia nie polega na zmienianiu świata tylko siebie samych. I nie może
się to odbywać na drodze walki z samym sobą. Odbyć się to musi na drodze
zrozumienia swoich postaw (to zaczynasz robić) i schematów, którym owe
postawy podlegają. W momencie gdy zrozumiesz czym się kierujesz (np. co
naprawdę powoduje Twoją postawę "ofiary" - próba samobujcza jest jej
kulminacją) musisz podjąć pracę z eliminacją tych schematów. Myślę sobie, że
podświadomie czujesz z jakim bólem w tym momencie będziesz się musiał
zmierzyć. I uciekasz przed tym, uciekając równocześnie przed
odpowiedzialnością za swe losy.
To ona mnie nie rozumie, to ona się nie stara - i co z tego tak naprawdę?
Przecież, mimo że próbujesz, też nie jesteś w stanie zrozumieć jej
zachowania. Zatem przestań uzależniać swoje szczęście od tego zrozumienia.
Zajmij się zatem sobą , próbuj zrozumieć siebie, pójdź dalej, przełam się i
zacznij drogę/terapię - Tylko tak możesz pomóc i sobie i jej. Nie potrafię
powiedzieć czy poradzisz sobie sam. Być może powinieneś udać się do
specjalisty, poszukać (po określeniu problemu)jakiejś grupy wsparcia. Nie
uważam, że powinieneś za wszelką cenę prówawiać namawiać do tego TZ. Jeśli
nie jest gotowa - trudno - to JEJ życie. Gdy Ty się zmienisz najpewniej i
ona wejdzie w proces i będzie chciała/mogła pomóc sobie samej.
Co do postawy "ofiary". Piękną jej transformacją jest postawa "ofiarności".

puchaty




› Pokaż wiadomość z nagłówkami


8. Data: 2003-03-20 08:11:58

Temat: Re: moja zimna zona - naprawde dluuuugie
Od: Oleńka <o...@b...wroc.pl> szukaj wiadomości tego autora

> To ona mnie nie rozumie, to ona się nie stara - i co z tego tak naprawdę?

I czy naprawdę tak jest? To wg relacji labradforda.
A ja widze też, że:

-żona wypełnia obowiązki domowe, żyje zwykłym, szarym "codziennym" dniem.
Czyli się stara - choćby o WSPÓLNY przecież dom.

- labradford "stara się" natomiast w ten sposób:
1. że żonę zdradza,
2. że proponuje przeprowadzkę do miasta, gdzie mieszka kochanka (!). To na
pewno świetna recepta na uzdrowienie związku....
3. wraca do domu "przez knajpy" a potem popija piwo przed TV,
4. zamiast coś robic, "marudzi", albo ucieka w próby samobójcze.

Popatrzcie, drodzy Grupowicze ( i Ty, labradfordzie), na tę sytuację także
z tej strony....."Winą" żony jest brak romantycznych porywów. "Winą"
męża.....parę nieciekawych zachowań. Żona oskarżana jest o pasywne
zachowania, ale IMO labradford też jest bierny - prócz ucieczki w alkohol,
samobójstwo i w ramiona innej - nic nie zrobił.

Więc, drogi labradfordzie, przestań się nad sobą użalać i spychać całą
odpowiedzialność za rozpad związku na partnerkę.
Zacznij może "naprawę" od oszczędzania na piwie i knajpach - popołudnia
poświęc dziecku. Może żona spojrzy na Ciebie łaskawszym okiem.
Wykasuj numer kochanki z telefonu i pamięci.
Lecz depresję (swoją).

Ola

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


9. Data: 2003-03-20 08:31:52

Temat: Re: moja zimna zona - naprawde dluuuugie
Od: "puchaty" <p...@w...pl> szukaj wiadomości tego autora

Oleńka wrote:
>> To ona mnie nie rozumie, to ona się nie stara - i co z tego tak
>> naprawdę?
>
> Popatrzcie, drodzy Grupowicze ( i Ty, labradfordzie), na tę sytuację
> także z tej strony....."Winą" żony jest brak romantycznych porywów.
> "Winą" męża.....parę nieciekawych zachowań. Żona oskarżana jest o
> pasywne zachowania, ale IMO labradford też jest bierny - prócz
> ucieczki w alkohol, samobójstwo i w ramiona innej - nic nie zrobił.

Ola. A czemu ty się tutaj doszukujesz czyjejś winy? Powiedz po co? Jaki to
ma sens? Jeśli jest wina to jest pokrzywdzony i ten, który krzywdzi. IMO tam
nikt nikogo nie krzywdzi ale każde krzywdzi siebie samego spalając się na
ofiarnym stosie. Jeśli zatem mówić o winie to tylko w aspekcie winy za nie
branie odpowiedzialności za siebie samego.
Osobiście uważam, że słowa "weź się do kupy facet" na tym etapie
labrafordowi nie pomogą, tym bardziej, że już od dawna ma tego świadomość
(żę trzeba wziąść się do kupy).

Labraford nie jest szczęśliwy i (najprawdopodobniej) jego żona również.
Nawet jeśli jedno i drugie zda sobie sprawę ze swoich "win" w stosunku do
partnera (a przekonany jestem, że zdają sobie sprawę) to i tak niczego nie
zmieni.

> Więc, drogi labradfordzie, przestań się nad sobą użalać i spychać całą
> odpowiedzialność za rozpad związku na partnerkę.

Tu się zgadzam. Ale nie odpowiedzialność za rozpad związku tylko za swoje
"nieszczęście"

> Zacznij może "naprawę" od oszczędzania na piwie i knajpach - popołudnia
> poświęc dziecku. Może żona spojrzy na Ciebie łaskawszym okiem.
> Wykasuj numer kochanki z telefonu i pamięci.

To trochę tak jak leczenie zęba "pyralginą".

puchaty


› Pokaż wiadomość z nagłówkami


10. Data: 2003-03-20 08:51:01

Temat: Re: moja zimna zona - naprawde dluuuugie
Od: "labradford" <l...@i...pl> szukaj wiadomości tego autora


Użytkownik "puchaty" <p...@w...pl>
> Historia nieciekawa :-(.
> Podczas czytania Twego posta i później gdy o nim myślałem przyszły mi do
> głowy następujące wnioski:
> 3. jest w Tobie strach objawiający się tym, że:
> - nie chcesz wziąść odpowiedzialności za swoje szczęście, za swoje życie,
> - odpowiada Ci w jakimś stopniu postawa "ofiary".

oki, wiem to od jakiegos juz czasu (lat kilka) i to jest wlasnie to co
wynioslem z domu (okreslam to jak "psychiczne wojsko" i wieczne traktowanie
jako bycie "tym gorszym" pomimo ze nie bylo ku temu podstaw; i uprzedzajac:
od rownie dlugiego czasu jestem na dobrej drodze wyeliminowania wplywu tegoz
na moje obecne zycie - potrafie o tym konstruktywnie rozmawiac z rodzicami i
mam z nimi coraz lepszy kontakt :-)

> Większość postu jest opisem jak bardzo się starasz i z jakim
niezrozumieniem
> się spotykasz. Twoje próby naprawy sytuacji, polegają głównie na
próbowaniu
> zmienienia postawy żony za pomocą, jak sam określasz "wyduszania".

mysle, ze nie tylko; rowniez analizy swoich postaw i probie ich zmiany po
stwierdzeniu, ze sa dla nas zle lub krzywdzace tego drugiego (jak np. patrz
wyzej);
a oczekiwanie wsparcia od drugiego czlowieka (jesli ktos decyduje sie na
bycie z kims) jest moim zdaniem naturalne i normalne - gdybym chcial sie
doskonalic sam zostalbym mnichem buddyjskim albo pustelnikiem;

> Nie bierzesz jednak pod uwagę faktu, że świat i ludzie nie są dla nas
takim
> jakimi są tylko takimi jakimi ich widzimy. Więc cała praca w drodze do
> szczęścia nie polega na zmienianiu świata tylko siebie samych.

w porzadku, tylko to malo konkretne - bo gdzie jest granica (wiem, jest
plynna i po srodku :-) ): na ile, albo w imie czego (milosci?) powinno sie
zmieniac swoje postawy?
i po raz kolejny: mysle ze do tego potrzebna jest wspolpraca, porozumienie
obu osob, ktorej u nas po prostu zabraklo (i w sumie dalej uwazam, ze mniej
jej bylo ze strony mojej TZ) - moze bedziemy umieli porozumiewac sie za
kilka lat...

> I nie może
> się to odbywać na drodze walki z samym sobą. Odbyć się to musi na drodze
> zrozumienia swoich postaw (to zaczynasz robić) i schematów, którym owe
> postawy podlegają. W momencie gdy zrozumiesz czym się kierujesz (np. co
> naprawdę powoduje Twoją postawę "ofiary" - próba samobujcza jest jej
> kulminacją) musisz podjąć pracę z eliminacją tych schematów.

patrz wyzej

> Myślę sobie, że
> podświadomie czujesz z jakim bólem w tym momencie będziesz się musiał
> zmierzyć. I uciekasz przed tym, uciekając równocześnie przed
> odpowiedzialnością za swe losy.
> To ona mnie nie rozumie, to ona się nie stara - i co z tego tak naprawdę?
> Przecież, mimo że próbujesz, też nie jesteś w stanie zrozumieć jej
> zachowania. Zatem przestań uzależniać swoje szczęście od tego zrozumienia.

no i wlasnie teraz mam wrazenie, ze rozumiem! juz bez zalu, ze taka jest,
bez pretensji - i zadziwiajaco dobrze mi z tym :-)

> Zajmij się zatem sobą , próbuj zrozumieć siebie, pójdź dalej, przełam się
i
> zacznij drogę/terapię - Tylko tak możesz pomóc i sobie i jej.
> Nie potrafię powiedzieć czy poradzisz sobie sam. Być może powinieneś udać
się do
> specjalisty, poszukać (po określeniu problemu)jakiejś grupy wsparcia. Nie
> uważam, że powinieneś za wszelką cenę prówawiać namawiać do tego TZ.

juz to robie! - zglosilem na tarapie, oprocz tej anty-alkoholowej, co jak
pisalem wczoraj, traktuje troche jako "rozpoznanie" w celu postawienia sobie
samemu diagnozy, rowniez do psychologa w celu "wyleczenia" moich problemow o
ktorych nie musze sie przekonywac ze istnieja i mna kieruja;
i przyznam ze w pewien sposob cieszy mnie (moze zle okreslenie) to co sie
stalo (widze dobra strone w tym calym zle), wlasnie dlatego, ze poczulem ze
JA cos moge zrobic ze SWOIM zyciem (i wtedy ewentualnie pomoc innym z mojego
otoczenia)
(i zapewne ktos odbierze tego jako: "sam chcial doprowadzic do rozpadu i
teraz sie cieszy, ze to sie (w koncu stalo) stalo" - to nie tak, a inaczej o
tym napisac nie potrafie)

> Jeśli
> nie jest gotowa - trudno - to JEJ życie. Gdy Ty się zmienisz najpewniej i
> ona wejdzie w proces i będzie chciała/mogła pomóc sobie samej.

chcialbym aby tak bylo, chociazby ze wzgledu na corke

> Co do postawy "ofiary". Piękną jej transformacją jest postawa
"ofiarności".
> puchaty

dzieki,
labradford-



› Pokaż wiadomość z nagłówkami


 

strony : [ 1 ] . 2 . 3


« poprzedni wątek następny wątek »


Wyszukiwanie zaawansowane »

Starsze wątki

Plakaty gejów
dobra zona, dobry mąż
Jestem najszczesliwszym czlowiekiem
Nowe zdjęcia naszej rodzinki
Prośba

zobacz wszyskie »

Najnowsze wątki

"Nie będziesz cudzołożył."
Znalazłam kanał na YouTube dla dzieci i nie tylko i poszukuję podobnych
Mechanizmy obronne a zakazowe wychowanie dzieci.
Mechanizmy obronne a zakazowe wychowanie dzieci.
Mechanizmy obronne a zakazowe wychowanie dzieci.

zobacz wszyskie »