Data: 2004-12-03 08:59:49
Temat: W obronie wolnosci Internetu
Od: m...@w...fr (Magdalena Nawrocka)
Pokaż wszystkie nagłówki
W OBRONIE WOLNOSCI INTERNETU
"Kultura nas pokrywa dobroczynna warstwa, lecz czy starczy na
wszystkie chamstwa za lekarstwo?"
- Jan Sztaudynger
Rany, co sie wyprawia na tych wszystkich listach, czyli w
polskich internetowych grupach dyskusyjnych. Zgroza! Potyczki,
utarczki, pyskowki, konflikty przeradzajace sie w szynkowe
burdy. Wolna amerykanka - wszystkie chwyty dozwolone. I z kopa,
i z piachy, i w rylo na odlew. Kto silniejszy, ten lepszy, kto
bezczelniejszy ten gora. Jak dotad chamstwo sie krzewi na
podobienstwo rozszalalych kakoli w dzikim polu, zeby sie
wyrazic bardziej malowniczo. A kultura przy chamstwie jest jak
bezradna leciwa nianka - zbyt dobrotliwa, zbyt naiwna,
zawstydzona, ale wlasnie bezsilna.
Grupy dyskusyjne sa jak gwaltowny wulkan w okresie
erupcji. Co i rusz cos wybucha. Byle pretekst wystarczy, niby
niewinny watek moze nagle nabrac zagrozenia odbezpieczonego
granatu. Beznadziejnie nieustanna, wielce metna i upokarzajaca
szarpanina drugiego za wszystko co sie da: za pochodzenie, za
przynaleznosc, religie, psychiczne zdrowie, wyciagniete na
swiatlo dzienne tajemnice alkowy i bielizniane gacie.
Okresy wzglednego spokoju zdarzaja sie wprawdzie, ale sa
zdecydowanie za krotkie. Sa zawsze jak odpoczynek po bitwie i
cisza przed nastepna burza. Troche gadki - szmatki, jakis
wierszyk o motylkach, spokojniutko, milutko i nagle nowe
zarzewie - pierdut! Sama juz sie brzydko wyrazam, tyle tego sie
napatrze, naslucham. Niewybredne epitety, wulgarne
przeklenstwa, wyszukane oszczerstwa, grozby i szantaze. Kultura
Internetu? Tak, rynsztok i kloaka.
Zarzewiem konfliktu moze byc najbardziej blahy pretekst:
receptura na ciasto, komentarz z obejrzanego filmu, migawka z
wakacji, itp. W jednej z grup dyskusyjnych na przyklad skoczono
sobie do oczu z powodu niewinnego matczynego klapsa. Co za
kipisz sie zrobil - i pomyslec - o taka blahostke. Chociaz
czesciej sa to juz niemal z definicji "tematy zapalne". Tematy
grzaskie i sliskie, wracajace na forum z uporem bumerangow.
Homoseksualizm, kwestia zydowska, religia, kontrowersyjna
postac polityczna - wciaz i wszedzie to samo: zasygnalizowanie
problemu, gwaltowny ogolny tumult, skakanie sobie do oczu
miedzy poszczegolnymi "dyskutantami". Krwawa jatka.
A co sie znajdzie jakis mediator lub tzw. moderator listy
pragnacy wprowadzic chocby elementarny limit, polozyc kres
karczemnym awanturom, wywalic na ten przyklad na zbity pysk
jakiegos wyjatkowego pieniacza, zaraz podnosi sie do zywego
rozpalony zbuntowany rwetes. Zewszad rozlega sie gromkie -
precz z czystkami! precz z cenzura! Internet walczy o swoja
wolnosc i demokracje.
Dazenie do demokracji to jedno, plewienie sie bezkarnego
chamstwa to drugie. Niekiedy wyglada na to, ze dyskutantom
zalezy na tym ciaglym napieciu, nastroju zagrozenia i
wybuchajacych jak na zawolanie rozrubach. Czym bardziej goraco,
tym weselej. Przybywa guzow, ran cietych, jak i szarpanych,
krew sie leje - spektakl ciekawszy. Moze jest to jakis sposob
dla niektorych na rozladowanie wlasnych wewnetrznych napiec,
tania i brudna ekscytacja, nie wiem. W kazdym razie w przypadku
awantur ozywia sie wyraznie cala grupa, nawet dotychczasowe
milczki dorzucaja prochu do pieca. Niejednemu oberwie sie
niewasko.
"Dobrego zabija slowo, zlego palka" - slusznie konstatuje
ludowe przyslowie. Na listach dyskusyjnych wszystko jest, caly
arsenal srodkow, by rozprawic sie skutecznie i z najwiekszym
chojrakiem - maciwoda, jak i potulnym delikatnisiem, ktoremu
sie zdarzy niefartownie podpasc. Do wyboru do koloru, jest z
czego wybierac - amunicja pokazna: mieszanie z najbardziej
smierdzacym, odrazajacym blotem, anonimy, przytaczanie
prywatnych poufnych listow, tzw. bombardowanie skrzynki, donosy
na delikwenta do zony lub nawet do szefa, telefony na domowy
numer z obelgami, grozbami. Internetowa psychoza! Horror!
Te niby nierealne, bo jedynie "wirtualne konflikty" ida
coraz dalej, przebijajac faktycznie umowna granice naszego
rzeczywistego, prywatnego zycia. I tu juz sie robi naprawde
nieladnie. Co innego wykrzywiac do siebie wirtualne pyski, inna
sprawa namierzyc kogos z numeru telefonu, adresu miejsca pracy,
bruzdzic mu w jego realnym zyciu. Tu juz konczy sie tzw.
netykieta, a zaczyna sie karygodne naruszanie prawa.
Cybernetyczny swiat a przestepstwo - calkiem ciekawe
zestawienie?
Tylko jak egzekwowac sprawiedliwosc? Czy istnieje w ogole
jakis pomost miedzy wirtualnym swiatem a kodeksem prawnym?
Wiem, ze dla policji szperajacej na Internecie w poszukiwaniu
przestepcow, internetowe dane maja range dowodu w procesie
sadowym. Z tego, co slyszalam w duzej mierze wlasnie dzieki
Internetowi udalo sie zdemaskowac potezna siatke belgijsko-
francuskiej pedofilii. Ale jak pojedynczy, maluczki internauta
moze dociekac swoich praw? Do kogo ma sie zwrocic, gdy mu
porzadnie, aczkolwiek wcale nie wirtualnie dokopia? Czy byly
juz jakies precedensy, nic mi o tym nie wiadomo. Jesli wiec nie
bardzo wiemy jak sie bronic, trzeba sie chociaz jakos
zabezpieczyc.
Tylko jak? Mnie sama ktos ostrozny ostrzegl na samym
poczatku mej zabawy z Internetem, by nigdy pod zadnym pozorem
nie puszczac swych personalnych danych nieznanemu ogolowi
uzytkownikow sieci. Choc takiej zgeneralizowanej nieufnosci na
ogol nie lubie, raczej trzymam sie tej wskazowki. Widze jednak
bardzo czesto nieostroznych, lekcewazacych jakiekolwiek ryzyko
osobnikow, ktorzy w ferworze burzliwej dyskusji sami sypia
swoimi namiarami. Masochisci.
Demokracja Internetu? Ano tak, zagrozenie wlasnej
prywatnosci. Dziekuje. Przychodzi nam sie bac. A jak to czego?
Wszystkiego!!! A to cie zbombarduja, a to sie okaze, ze niby
przez ciebie firmowane smiecie kogos zasypaly, twoj liscik
intymny pelen poufalych zwierzen stanie sie niespodzianie
widokowka do publicznego wgladu, najpierw cie "spreparuja",
potem zadenuncjuja, zona o wszystkim sie dowie, patron z
poborow potraci, zandarmeria pod drzwi... i jeszcze sie pytac,
czego tu sie bac?!...
Wolnosc Internetu a zagrozenie, kolejne wymowne
zestawienie? Mozna usiasc z radochy. Ludzie wrazliwi, mniej
odporni na osobiste ataki - ataki wulgarne, ordynarne,
bezlitosne - milcza lub po prostu odchodza. Zdaja sobie sprawe,
ze jesli tylko powiedza cos, co sie akurat nie spodoba jakiejs
osobie dysponujacej pokaznym arsenalem "demagogicznej broni",
natychmiast stana sie celem atakow. Nie kazdy dobrze je znosi,
te ataki, ma sie rozumiec, nie kazdy skonfrontowany z gwaltowna
bezczelnoscia i brutalnoscia drugiego potrafi skutecznie sie
bronic. Boi sie wiec, ze wyjdzie na "pokonanego",
"osmieszonego" lub "glupka" bez zdania racji. Narazic sie na
podpadniecie co niektorym internetowym zabijakom jest
podpisaniem na siebie skazujacego wyroku. Trzeba by na to
brawury szalenca albo desperacji samobojcy.
Wolnosc slowa idzie wiec w parze z internetowym
chuliganstwem, pociaga niejako za soba coraz bardziej krzewiace
sie chamstwo. Bezkarne chamstwo! Stad to poczucie zagrozenia.
Czuc sie zagrozonym lub zaszczutym, uczestniczac na polskiej,
wolnej, demokratycznej liscie dyskusyjnej, wybaczcie, ale jest
to niezaprzeczalny skandal. Wiec w koncu co z ta wolnoscia i
demokracja Internetu, do diabla ciezkiego?! Z tego wszystkiego
calkiem glupia juz jestem. Mowcie cos! Robcie cos! - reagujcie.
By ten siodmy cud techniki i miedzyludzkiej komunikacji nie
zszedl zupelnie na psy;-(...
Magdalena Nawrocka
www.geocities.com/magdanawrocka
--
Archiwum grupy: http://niusy.onet.pl/pl.sci.psychologia
|