Data: 2002-07-02 09:42:51
Temat: Wiem, ze cie boli, ale nie krzycz
Od: m...@w...fr (Magdalena Nawrocka)
Pokaż wszystkie nagłówki
Magdalena Nawrocka
WIEM, ŻE CIĘ BOLI, ALE NIE KRZYCZ
"Nieszczęścia własne nie uprawniają nas do
unieszczęśliwiania innych."
- Feliks Chwalibóg
Jak pięknie i szlachetnie to brzmi. Jak trudno jednak taką
intencję w życiu przeprowadzić. Autor tej zgrabnej sentencji
chyba sam nie cierpiał. Tylko ktoś o ponadludzkich walorach
potrafi znosić swe nieszczęście z akceptacją i w milczeniu. Nie
przeszkadzając innym. Tak jak ludzkie jest cierpienie, tak jak
najbardziej ludzka jest wobec tego cierpienia rewolta.
A rewolta to krzyk, to tupanie nogami, przysłowiowe
walenie głową w mur. To również agresja. Człowiek zamknięty w
pułapce własnego bólu robi wszystko, by się z niej wydostać.
Czuje się niesprawiedliwie skrzywdzony. Za wszelką cenę pragnie
znaleźć winnego, gdyż inaczej nie może sobie poradzić z
poczuciem niesprawiedliwości. Cierpienie jest mocną frustracją,
a odpowiedzią na frustrację jest agresja. Ciosy rozdawane na
prawo i lewo. Przerażający obraz wariata szarpiącego się z
kaftanem bezpieczeństwa.
Jeśli człowiek cierpiący jest leczony, wszystkie krzywdy i
żale spłyną na lekarza czy psychoterapeutę. Tyle tylko że
profesjonalista jest tej obronnej transmisji-projekcji
świadomy. Wie, że ma być wobec każdej gwałtownej manifestacji
buntu, pretensji, agresji jedynie neutralnym, łagodnym,
aczkolwiek solidnym ekranem na zasadzie - ulżyj sobie, tak czy
inaczej musisz to z siebie wyrzucić.
Gorzej, jeśli człowiek cierpiący pozostawiony jest sam
sobie. Też musi w jakiś sposób sobie ulżyć, a nie ma żadnej
wystawionej planszy. Całą roznoszącą go "cholerę" wywali na
najbliższych lub generalizując, na wszystkich wokół. Jego
reakcje stają się coraz bardziej gwałtowne, za to coraz mniej
precyzyjne i adekwatne. Zupełnie jakby wybuchał dynamit.
I tu się zaczyna problem biednego otoczenia narażonego na
agresję nieszczęśnika. Rzadko dociekamy przyczyn, doszukujemy
się źródła. Klepiemy nieszczęśnika po ramieniu prosząc lub
nawet żądając - wiem, że coś ci jest, że może nawet cierpisz,
ale na litość boską, przestań wrzeszczeć.
Pracuję z ludźmi upośledzonymi, kalekimi. Niektórzy z nich
nawet nie potrafią zwerbalizować swojego bólu. Często reagują
agresją. Agresja, do której, mój Boże, mają najzupełniejsze
prawo. Można i trzeba się nauczyć rozszyfrowywać i właściwie
interpretować te z pozoru nieadekwatne reakcje. Cierpiący wali
innych, by zamanifestować swój ból, a nie dlatego, że ma wredny
charakter. Agresja jest tu tylko rozpaczliwym wołaniem o pomoc.
Oczywiście mówię tu o przypadkach szczególnych i
ekstremalnych. Mówię o ludziach cierpiących, a nie o
psychopatach. Zupełnie jednak inaczej wygląda pogodzenie się z
czyimś agresywnym zachowaniem na co dzień. Widzimy
zacietrzewionego pyskacza, mąciciela, prowokatora, zawistnego
zabijakę, który tylko patrzy jak nas najcelniej uderzyć. A niby
zdrowy i normalny. Toteż nic dziwnego, ze jakoś nam się nie
chce wnikać, dlaczego ten jakiś zakała jest właśnie taki, a nie
inny. Najczęściej odpowiadamy tym samym, wchodzimy w jego grę.
A rzeczywistość jest taka, że tych prawdziwie czarnych
charakterów nie ma znowu wokół nas tak dużo, natomiast nawet u
tych zdrowych zachowania agresywne są związane ze stanami
frustracji. Mechanizm pozostaje ten sam.
Trudno oczekiwać od człowieka, który źle się czuje we
własnej skórze, by był miły, otwarty dla innych. Nawet ptak ze
złamanym skrzydełkiem nie ćwierka. A już wymaganie od człowieka
autentycznie cierpiącego liczenia się z innymi, oczekiwanie od
niego niemalże altruizmu wydaje mi się odwróceniem problemu i
literacką bzdurą. Jeśli nieszczęśnika coś boli, niech
wrzeszczy, niech się nawet awanturuje. To jego prawo. A reszta
niech się martwi, aby jak najmniej oberwać i przede wszystkim,
jeśli to możliwe, jakoś pomóc.
Zrozumiałe jest, że człowiek nieszczęśliwy jest trudny dla
innych. Dzisiaj mnie, jutro ciebie. Przejawów cierpienia nie
należy tłumić. Dopiero czyjś cichy, samotny płacz jest
niepokojący, niebezpieczny. I może dlatego właśnie on chwyta
nas najbardziej za serce. Jest on jednak rezygnacją z walki,
jest pogodzeniem się z cierpieniem i tylko bezsilnym użalaniem
się nad sobą. A to już połowa przegranej.
Zacytowałam tym razem sentencję, z którą trudno mi się
pogodzić. Natomiast wydaje mi się prawdziwe spostrzeżenie, że
ludzie, którzy wiele w życiu przeszli mają w sobie dużo więcej
wyrozumiałości i łagodności dla innych. Poznali cierpienie na
własnej skórze, są bardziej otwarci na cierpienia bliźnich. Ale
to dopiero wtedy, gdy zło się już przewaliło, gdy nieszczęście
nie jest już ich bolesną aktualnością. Nie wcześniej!
Pewnie, że czyjeś nieszczęścia nie uprawniają do
unieszczęśliwiania innych. Trudno zresztą wyobrazić sobie
nieszczęśnika, który robiłby to celowo. Natomiast rezonans bólu
i cierpienia na innych należy zrozumieć, więcej,
usprawiedliwić. Nieszczęściom trzeba zapobiegać lub je
łagodzić, a nie wymagać od nieszczęśnika, by kwilił po cichutku
w kąciku pod miotłą. Przynajmniej takie jest moje zdanie, przy
którym zresztą, jeśli pozwolicie, będę stanowczo obstawać.
Magdalena Nawrocka
www.geocities.com/magdanawrocka
--
Archiwum grupy: http://niusy.onet.pl/pl.sci.psychologia
|