Strona główna Grupy pl.sci.psychologia Moje pozegnanie z Adamem

Grupy

Szukaj w grupach

 

Moje pozegnanie z Adamem

Liczba wypowiedzi w tym wątku: 1


« poprzedni wątek następny wątek »

1. Data: 2004-10-31 07:45:27

Temat: Moje pozegnanie z Adamem
Od: m...@w...fr (Magdalena Nawrocka) szukaj wiadomości tego autora


MOJE POZEGNANIE Z ADAMEM



Pozny grudniowy wieczor. Za oknami zlowieszcza czern,
ponury gwizdzacy, swidrujacy mozg zalosny wicher napawajacy
groza i nie wytlumaczalnym lekiem. Strach, a potem panika - cos
zlego sie dzieje, cos strasznego sie stalo. Niech przestanie!
Przeczucie?

Swiadomosc nieszczescia jest szybsza niz alarmujaco
dzwoniacy telefon. Wspollokatorzy Adama - Polacy nie znajacy
slowa po francusku - blagaja Andrzeja - z Adamem jest bardzo
zle, dzwon po pogotowie! Juz wiem, ze Adam umiera, ten
przerazajacy o niego niepokoj czulam przez caly dzien, gdy jego
wylaczony telefon jeczal przeciagle i glucho. Juz tylko
potwierdzeniem bylo rzucane przez Andrzeja zawiadujacym
pogotowiem - to sprawa zycia lub smierci!

Jedziemy na zlamanie karku. Adam mieszka w sasiedniej
miescinie, dziesiec, pietnascie kilometrow od nas. Ja sie
modle, by zyl, gdy zajedziemy, Andrzej prosi Boga, by pogotowie
bylo przed nami. Ja, mimo okrutnej pewnosci, ze to juz koniec,
ludze sie, ze chodzi o jakies na przyklad przedawkowane picie,
Andrzej wie, ze to serce i ze bez natychmiastowej pomocy Adam
jest stracony.

A pomoc pogotowia nie byla natychmiastowa. Najpierw byly
sprawdzajace, powatpiewajace telefony. "Czy dzwoniono spod tego
numeru?" - to do nas. "Czy tu jest osoba potrzebujaca
natychmiastowej pomocy? - to do mieszkania Adama, gdzie
bezsilni Polacy usilowali po polsku potwierdzic koniecznosc
natychmiastowej interwencji. "Dlaczego osoba zagrozona smiercia
nie zglasza sie do telefonu, kto i w czyim imieniu wzywa pomoc
w jakims niezrozumialym jezyku? - to do nas. Tu Andrzeja
ponioslo, opierniczyl rozdzwonione towarzystwo. Pomoglo.
Ruszyli Adasiowi na ratunek. Trwalo to jednak dlugo. Grzegorz -
gosc Adama - obliczyl, ze zdazyl wypalic ponad pol paczki
papierosow w oczekiwaniu przed domem. Nawet gdyby palil jednego
papierosa po drugim, co bylo zrozumiale, nie byla to pomoc
natychmiastowa.

Gdy zajechalismy pod dom, przed nami staly juz dwie
karetki. Puste, z otwartymi na osciez drzwiami. I bylo to jak
oczekiwanie, nadzieja. Pobiegli po Adasia z noszami i zaraz go
wyniosa, by w najwiekszym pospiechu przetransportowac do
szpitala, gdzie podtrzymaja zanikajaca nitke zycia. Wbiegam na
klatke, otwarte drzwi do mieszkania, juz z dolu dochodzi do
mnie wieloglosowy, rozdzierajacy placz.

W salonie ciemno od uniformow ludzi z pogotowia. Ktos mnie
popycha na kanape, ktos obejmuje mnie ramionami, jeden po
drugim tlumacza jak to na jakikolwiek ratunek tak czy inaczej
byloby za pozno - zawal serca tak nagly, brutalny i rozlegly,
ze nawet gdyby mial miejsce na stole operacyjnym jakakolwiek
interwencja byla bez szans.

Glosy na mnie napieraja, dotyk innych parzy. Wszystko
dochodzi do mnie z daleka, jak spoza czwartej witryny. Cale
moje jestestwo jest porazone jednym przeogromnym, ostrym
dzgnieciem. Jestem nie wypowiedziana bezsilnoscia i bolem. Mozg
pracuje na spowolnionych, wypaczonych obrotach. A Adas tam lezy
- obojetny, nieobecny, bezsilny. Gdzie ode mnie odszedl
kochany, otaczany opieka moj mlodszy brat?! Czyjes rece
zniewalaja mnie, bym do niego nie pobiegla. Wezwany przez kogos
psychiatra - domokrazca wstrzykuje mi jakis uspokajajacy
zastrzyk. Pod tym pretekstem zamykaja mnie w kuchni. Bym nie
widziala, jak w czarnym worku wynosza cialo Adasia. Nawet sie z
nim nie pozegnalam! Za oknami rozdzierajaco wyje wiatr.

Moje pozegnanie z Adamem. Pamietam jak mi otworzono jego
ostemplowane przez policje mieszkanie, bym mogla je calkowicie
oproznic i zdac. Bagatela, cztery pokoje, kuchnia, po sufit
zagospodarowana pakamera, wszystko kruche i cenne, bo Adas byl
kolekcjonerem staroci, ozdobnego szkla, a ponadto zapalonym
radioamatorem, majsterkowiczem, wedkarzem. Pojechalismy z
Andrzejem z kartonowymi pudlami, by w przeciagu kilku godzin,
jakie nam dano spakowac i przewiezc do nas ten caly dobytek.
Czas nagli, bo zimowy dzien jest krotki, a w mieszkaniu
wylaczono juz elektrycznosc.

Andrzej mial pomagac, szybko jednak z niezadowoleniem i
jakims niewytlumaczalnym bolem stwierdzilam, ze zabiera sie do
adasiowych rzeczy, jakby nie bylo calego dorobku tutejszego
jego zycia, niechlujnie, bez naleznej pieczolowitosci, byle
jak. Nie moglam na to pozwolic, szybko odeslalam go do jakichs
urzedow. Zostalam w pustym, mrocznym mieszkaniu sama. Nie
potrafie do dzis wytlumaczyc, jakim cudem udalo mi sie wszystko
starannie, selektywnie zapakowac, zabezpieczyc. Czulam wrecz
fizyczna obecnosc mego brata, ktory mnie wspomaga, kieruje
niemal kazdym mym ruchem - kontakt ze zmarlym? Poznym
wieczorem, gdy z latarka lustrowalam ostatecznie oproznione i
wysprzatane mieszkanie, na jednym z pustych parapetow znalazlam
ku memu najwyzszemu zdziwieniu sto frankow. Zapomniane,
polozone? Symbol, a moze przeslanie?

Moje pozegnanie z Adamem. Przyszedl do mnie we snie, gdy
po raz pierwszy od siedmiu panicznie bezsennych nocy zapadlam w
ciezki narkotyczny sen. Sen zaczal sie niemal erotycznie. Jade
pociagiem, dziele przedzial z przystojnym, mlodym mezczyzna.
Zaczynamy filtrowac, obejmowac sie, calowac, cala sytuacja jest
mi zdecydowanie mila. Nagle zmiana scenerii. Jestem nad
brzegiem Wisly, rozpoznaje zakatek pod zelaznym mostem, jacys
ludzie wyciagaja na piaszczysta lache cialo topielca. Z
przerazeniem rozpoznaje mojego znajomego z pociagu. Jest siny,
odrazajaco brzydki. Na to przybiega Adas. Pelen energii, wigoru
- jak zwykle. - Adas - mowie, wskazujac na topielca - przeciez
on jest ubrany w twoje najbardziej ulubione przez ciebie
rzeczy, wszystko marki adidas. Twoj dres, twoj podkoszulek i
buty? Rozdales wszystko! A mnie nic nie dales?! - Nic nie
dostalas, bo bylas jak zwykle pijana - glos mego mlodszego
brata jest pelen bolu i wyrzutu. Z tym sie budze. Zmacone
koszmarem mysli formuluja sie w pewnik - moj brat przyszedl do
mnie, by mnie ostrzec. Przeslanie?

Moje pozegnanie z Adamem. To juz trzynascie lat jak mnie
opuscil, a ja wciaz nie pozegnalam sie z nim na zawsze. Zyje w
mojej pamieci, w moim sercu wciaz bardzo serdecznie i czule.
Wierze, ze na mnie czeka. Jesli to prawda, ze ktos bliski w
ostatniej godzinie zycia przychodzi nam towarzyszyc, dla mnie
bedzie to wlasnie on, ktory mi wyjdzie naprzeciw. A teraz
rozpamietuje wszystkie nasze wspolnie przezyte szczesliwe, jak
i trudne chwile. Moze dlatego, ze za oknami zlowieszczo wyje
wiatr...



Magdalena Nawrocka
www.geocities.com/magdanawrocka



--
Archiwum grupy: http://niusy.onet.pl/pl.sci.psychologia

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


Zobacz także


 

strony : [ 1 ]


« poprzedni wątek następny wątek »


Wyszukiwanie zaawansowane »

Starsze wątki

Dzien Zmarlych - bratu poswiecam
Lepiej szukać czy być znalezionym?
Biorytmy, czy co?
Powracający
Człowiek vs. system?

zobacz wszyskie »

Najnowsze wątki

Senet parts 1-3
Chess
Dendera Zodiac - parts 1-5
Vitruvian Man - parts 7-11a
Vitruvian Man - parts 1-6

zobacz wszyskie »