Path: news-archive.icm.edu.pl!newsfeed.gazeta.pl!news.onet.pl!not-for-mail
From: "wookie" <nawrocki@[cut]blog.pl>
Newsgroups: pl.sci.psychologia
Subject: Odp: Niechęć chodzenia do kościoła.
Date: Tue, 30 Nov 2004 18:57:46 +0100
Organization: news.onet.pl
Lines: 80
Sender: w...@o...pl@pa130.konin.cvx.ppp.tpnet.pl
Message-ID: <coid0d$9b7$1@news.onet.pl>
References: <1...@f...republika.pl>
NNTP-Posting-Host: pa130.konin.cvx.ppp.tpnet.pl
X-Trace: news.onet.pl 1101838157 9575 213.76.114.130 (30 Nov 2004 18:09:17 GMT)
X-Complaints-To: a...@o...pl
NNTP-Posting-Date: 30 Nov 2004 18:09:17 GMT
X-Priority: 3
X-MSMail-Priority: Normal
X-Newsreader: Microsoft Outlook Express 5.00.2615.200
X-MimeOLE: Produced By Microsoft MimeOLE V5.00.2615.200
Xref: news-archive.icm.edu.pl pl.sci.psychologia:295903
Ukryj nagłówki
Więc u mnie Zielony Kocie było podobnie, tyle że mnie nigdy nie obchodziły
uczucia moich rodziców. Nie liczyłem się z tym, że będę urażeni, czy
zawiedzieni tym, że nie chcę praktykować religii. Mnie zależało tylko na
tym, żeby nie tracić godziny życia co dwa tygodnie (taki minimalny limit
obecności na mszy świętej wyznaczyli mi rodzice) na staniu, siadaniu i
klęczeniu; i słuchaniu księdza przekrzykiwującego się z kaszlącymi
wapniakami.
Cóż, prowadziłem z rodzicami wojny o to; ojciec postawił mi ultimatum -
dopóki mieszkam pod jego dachem i jestem na jego utrzymaniu, mam robić to,
co mi każe, a więc między innymi chodzić do kościoła. No to chodziłem... z
chłopakami do parku palić trawkę. Nie byłem bowiem w tym odosobniony; spora
część moich znajomych była w takiej samej sytuacji jak ja. Podczas każdej
mszy spotykaliśmy się w punkcie zbornym, tj. na przystanku autobusowym przy
kościele. Tam wybieraliśmy sobie formę rozrywki na najbliższą godzinę;
szliśmy na wyspę zapalić, albo na mecz piłkarski (jeśli akurat był)
pokrzyczeć. Te niedzielne wagary były o tyle specyficzne, że rodzice sami
dawali mi na nie pieniądze, tj. dawali pieniądze na tacę dla księży,
pieniądze, które najczęściej inwestowałem w zakup czegoś do picia. Ta forma
spędzania wolnego czasu w niedzielne popołudnie tak bardzo wsiąkła w moją
świadomość, że zdarza się, że nawet dzisiaj, gdy do chodzenia do kościoła
nikt mnie już nie zmusza, lubię sobie wyjść na mszę, spotkać znajomych.
U mnie Kocie podstawą tej patologii była małomiasteczkowość; moim rodzicom
mało zależało na moim rozwoju duchowym; bardziej ich obchodziło o to, żebym
ubrał się elegancko, wyszedł z domu i pokazał się w kościele, jak porządny
człowiek; młody ale ułożony:
- Zobacz na Tomka - mówił ojciec. - W garniturze idzie do kościoła. To jest
gość -
ojciec miał więcej podobnych tekstów, ale ten jeden tu wystarczy.
Nie bardzo wiem jak się teraz wziąć za pewną kwestie, więc wezmę się od
razu. Trochę żałuję tego, że tak ostentacyjnie przez kilka lat unikałem
uczestnictwa na mszy świętej. Nie dlatego, że jestem wierzący i mam wyrzuty
sumienia - wierzę w Boga, a nie instytucję. Chodzi o to, że te wizyty na
mszach świętych mogłyby mi pomóc. Pamiętam siebie jako nastolatka, kiedy to
zupełnie swobodnie poruszałem się po kościele. Obecnie przebywanie w
jakimkolwiek zatłoczonym pomieszczeniu (sali wykładowej czy dworcu
kolejowym) jest dla mnie pewnym wysiłkiem - mam jeszcze dokładnie nie
sprecyzowane objawy manii prześladowczej, co sprawia, że czuję się w takich
pomieszczeniach, jakbym był przez wszystkich obserwowany, jakby uwaga
wszystkich obecnych była skupiona tylko na mnie... ale mniejsza z tym. Tak
więc gdybym częściej chodził do kościoła, to może przebywanie w dużej grupie
ludzi nie byłoby dla mnie żadnym problemem.
Dzisiaj gdybym znalazł się w przepełnionej świątyni, umarłbym psychicznie,
lub w najlepszym przypadku doznałbym szoku. Oczami wyobraźni widzę tych
wszystkich ludzi skupionych wokół księdza na modlitwie, i od razu
wyobraziłbym sobie, że to są ci sami psychopaci, którzy w Gdańsku bronią
prałata Jankowskiego. Przecież to jest ciemnota rodem ze średniowiecza! Nie
no, nie wszyscy, sorry, przesadziłem. Tak czy siak, myślę, tak to odczuwam,
że w moim małym miasteczku, do którego wróciłem przed kilkoma dniami po
długiej nieobecności, powstała pewna subkultura kościelna. To jest tak, że
oni tam się spotykają na mszach, i znają się przynajmniej z widzenia. Nie ma
ich tam dużo, wszystkich może z tysiąc na trzech mszach niedzielnych, przy
czym niektórzy, jak np. ojciec wspomnianego wyżej Tomka, są obecni na
wszystkich trzech mszach. No więc oni stworzyli pewną subkulturę ludzi
wierzących, mają swojego księdza (ksiądz jest niezwykły - miałem okazję
przeprowadzić z nim kiedyś wywiad, z którego się dowiedziałem, że ten ksiądz
to prawdziwy, rasowy wręcz, przywódca duchowy, artysta, i do tego farbuje
sobie włosy i brwi), mają też oni chórek i organistę któremu dawno temu pies
zębami zeszpecił twarz. Gdybym poszedł do tego kościoła, to pierwsze co bym
poczuł, to to, że wtargnąłem na jakąś obcą strefę. To jest tak, jakbym się
zrzekł obywatelstwa polskiego, a potem bym chciał je odzyskać...
Od kilku lat w kościele jestem tylko raz w roku - zawsze na ceremoniach
ślubnych (i nadal mam sporo kuzynek na wydaniu). W tym roku były dwa śluby,
ale byłem tylko na jednym; ceremonia w kościele wydała mi się komiczna - ten
ksiądz, te jego wielkie słowa; w ogóle nie odczułem wrażenia, że przemawia
przez niego Bóg. No i ci ministranci klękający przed nim, podający tacę,
rozdający komunię. Media zrobiły mi z mózgu niezłą gąbkę - widziałem tam
tylko pedofila i jego ofiary.
Ja powiem teraz tylko krótko i to będzie koniec: w świetle co raz to
ciekawszych wpadek kleru, autorytet kościoła upadł, upadł dość boleśnie, i
dlatego właśnie chodzenie na mszę świętą zaczyna stawać się czymś
kompromitującym, przy najmniej dla mnie - czy ci ludzie nie widzą, co księża
wyprawiają?
pozdro.
Łukasz
--
E:\Aventura\We Broke The Rules\Obsesion.mp3
|