Data: 2004-11-30 20:10:42
Temat: Re: Odp: Niechęć chodzenia do kościoła.
Od: Fioletowy Kot <"Suwen[tnij]"@vp.pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
wookie napisał:
> Więc u mnie Zielony Kocie było podobnie,
Fioletowy ;)
> tyle że mnie nigdy nie obchodziły uczucia moich rodziców. Nie liczyłem się z tym,
że będę urażeni, czy
> zawiedzieni tym, że nie chcę praktykować religii. Mnie zależało tylko na
> tym, żeby nie tracić godziny życia co dwa tygodnie (taki minimalny limit
> obecności na mszy świętej wyznaczyli mi rodzice) na staniu, siadaniu i
> klęczeniu; i słuchaniu księdza przekrzykiwującego się z kaszlącymi
> wapniakami.
Przypomniała mi się jedna rozmowa z mamą, zapytała się mnie kiedy ostatnio
byłem u spowiedzi. Odpowiedziałem że to jest mój problem. Mama oburzona,
zapytała jak mogę tak mówić. Ja krótko, i rzeczowo odpowiedziałem - moja
sprawa. I tu mama powiedziała, coś wydaje mi się dla niej ważnego. To
znaczy przytoczyła przysięgę składaną przy moim chrzcie, że wychowa mnie w
wierze katolickiej, czy coś takiego. A gdzie moja WOLNA WOLA którą
powierzył mi Bóg? Każdy powinien przyjmować chrzest, po skończeniu np. 14
lat, kiedy już mniej-więcej jest świadomy, tego w co się plączę.
> Cóż, prowadziłem z rodzicami wojny o to; ojciec postawił mi ultimatum -
> dopóki mieszkam pod jego dachem i jestem na jego utrzymaniu, mam robić to,
> co mi każe, a więc między innymi chodzić do kościoła.
Ja myślę, że w moim przypadku by tak nie było, boję się tylko tej rozmowy z
nimi, i potem jak będą na mnie patrzeć, oni, i starszy (22lat) brat.
Eh... to tak jak bym miał im powiedzieć, że jestem homoseksualistą.
> No to chodziłem... z chłopakami do parku palić trawkę. Nie byłem bowiem w tym
odosobniony; spora
> część moich znajomych była w takiej samej sytuacji jak ja. Podczas każdej
> mszy spotykaliśmy się w punkcie zbornym, tj. na przystanku autobusowym przy
> kościele. Tam wybieraliśmy sobie formę rozrywki na najbliższą godzinę;
> szliśmy na wyspę zapalić, albo na mecz piłkarski (jeśli akurat był)
> pokrzyczeć.
Ja zazwyczaj chodzę do mcdonalda, mam ustalone takie tępo, żebym zdążył
dojść, zjeść, i wrócić w do domu na czas.
> Te niedzielne wagary były o tyle specyficzne, że rodzice sami
> dawali mi na nie pieniądze, tj. dawali pieniądze na tacę dla księży,
> pieniądze, które najczęściej inwestowałem w zakup czegoś do picia.
W moim przypadku nie dają mi pieniędzy, bo znają mnie na tyle i wiedzą, że
nie wrzuciłbym ani złotówki.
> Ta forma spędzania wolnego czasu w niedzielne popołudnie tak bardzo wsiąkła w moją
> świadomość, że zdarza się, że nawet dzisiaj, gdy do chodzenia do kościoła
> nikt mnie już nie zmusza, lubię sobie wyjść na mszę, spotkać znajomych.
To lubisz iść do kościoła na mszę, czy spotkać się z kolegami (jak
rozumiem, nie na mszy, tylko tak jak kiedyś)?
> U mnie Kocie podstawą tej patologii była małomiasteczkowość; moim rodzicom
> mało zależało na moim rozwoju duchowym; bardziej ich obchodziło o to, żebym
> ubrał się elegancko, wyszedł z domu i pokazał się w kościele, jak porządny
> człowiek; młody ale ułożony:
> - Zobacz na Tomka - mówił ojciec. - W garniturze idzie do kościoła. To jest
> gość -
Moi rodzice też tak mają... pojebane.
> ojciec miał więcej podobnych tekstów, ale ten jeden tu wystarczy.
> Nie bardzo wiem jak się teraz wziąć za pewną kwestie, więc wezmę się od
> razu. Trochę żałuję tego, że tak ostentacyjnie przez kilka lat unikałem
> uczestnictwa na mszy świętej. Nie dlatego, że jestem wierzący i mam wyrzuty
> sumienia - wierzę w Boga, a nie instytucję. Chodzi o to, że te wizyty na
> mszach świętych mogłyby mi pomóc. Pamiętam siebie jako nastolatka, kiedy to
> zupełnie swobodnie poruszałem się po kościele. Obecnie przebywanie w
> jakimkolwiek zatłoczonym pomieszczeniu (sali wykładowej czy dworcu
> kolejowym) jest dla mnie pewnym wysiłkiem - mam jeszcze dokładnie nie
> sprecyzowane objawy manii prześladowczej, co sprawia, że czuję się w takich
> pomieszczeniach, jakbym był przez wszystkich obserwowany, jakby uwaga
> wszystkich obecnych była skupiona tylko na mnie... ale mniejsza z tym.
Skutki życia w małym mieście.
> Tak więc gdybym częściej chodził do kościoła, to może przebywanie w dużej grupie
> ludzi nie byłoby dla mnie żadnym problemem.
A w czym dokładnie widzisz problem? Tylko w tym, że *wydaje ci się* że
każdy się na ciegie gapi? Po co by mieli się gapić?
> Dzisiaj gdybym znalazł się w przepełnionej świątyni, umarłbym psychicznie,
> lub w najlepszym przypadku doznałbym szoku.
Przesadzasz, ostro przesadzasz.
> Oczami wyobraźni widzę tych wszystkich ludzi skupionych wokół księdza na modlitwie,
i od razu
> wyobraziłbym sobie, że to są ci sami psychopaci, którzy w Gdańsku bronią
> prałata Jankowskiego.
Chuj z nimi?
> Przecież to jest ciemnota rodem ze średniowiecza! Nie
> no, nie wszyscy, sorry, przesadziłem. Tak czy siak, myślę, tak to odczuwam,
> że w moim małym miasteczku, do którego wróciłem przed kilkoma dniami po
> długiej nieobecności, powstała pewna subkultura kościelna.
Specyficzna dla małych miasteczek. Każdy się zna, każdy się boi, że jak nie
pójdzie do kościoła, to wszyscy będą trąbić.
> To jest tak, że oni tam się spotykają na mszach, i znają się przynajmniej z
widzenia. Nie ma
> ich tam dużo, wszystkich może z tysiąc na trzech mszach niedzielnych, przy
> czym niektórzy, jak np. ojciec wspomnianego wyżej Tomka, są obecni na
> wszystkich trzech mszach. No więc oni stworzyli pewną subkulturę ludzi
> wierzących, mają swojego księdza
I wszystko co mówi ksiądz jest święte, a jak ktoś się nie zgada, to plota
leci od domu do domu, że antychryst?
> (ksiądz jest niezwykły - miałem okazję
> przeprowadzić z nim kiedyś wywiad, z którego się dowiedziałem, że ten ksiądz
> to prawdziwy, rasowy wręcz, przywódca duchowy, artysta, i do tego farbuje
> sobie włosy i brwi),
Ksiądz też człowiek.
> mają też oni chórek i organistę któremu dawno temu pies
> zębami zeszpecił twarz. Gdybym poszedł do tego kościoła, to pierwsze co bym
> poczuł, to to, że wtargnąłem na jakąś obcą strefę. >To jest tak, jakbym się
> zrzekł obywatelstwa polskiego, a potem bym chciał je odzyskać...
Przesadzasz. ;)
> Od kilku lat w kościele jestem tylko raz w roku - zawsze na ceremoniach
> ślubnych (i nadal mam sporo kuzynek na wydaniu).
Dawaj fote. ;P
> W tym roku były dwa śluby,
> ale byłem tylko na jednym; ceremonia w kościele wydała mi się komiczna - ten
> ksiądz, te jego wielkie słowa; w ogóle nie odczułem wrażenia, że przemawia
> przez niego Bóg. No i ci ministranci klękający przed nim, podający tacę,
> rozdający komunię. Media zrobiły mi z mózgu niezłą gąbkę - widziałem tam
> tylko pedofila i jego ofiary.
Znowu przesadzasz.
> Ja powiem teraz tylko krótko i to będzie koniec: w świetle co raz to
> ciekawszych wpadek kleru, autorytet kościoła upadł, upadł dość boleśnie, i
> dlatego właśnie chodzenie na mszę świętą zaczyna stawać się czymś
> kompromitującym, przy najmniej dla mnie - czy ci ludzie nie widzą, co księża
> wyprawiają?
a) jedni chodzą bo wypada
b) inni chodzą bo lubią
c) kolejny idzie bo chce jak umrze chce iść do nieba.
d) czwarty to olewa. Tak jak ja, tylko, że ja nie umiem tego całkowicie
zlać, a raczej nie kościoła tylko rodziców, bo wiem jak to odbiorą.
> pozdro.
> Łukasz
Tomek. ;)
--
Co komu do tego, skoro i tak mniejsza o to.
www.fioletowykot.republika.pl
|