Data: 2004-10-17 20:25:10
Temat: Re: Czy kto? wie?
Od: "Ania K." <a...@w...o2.pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
Użytkownik "Oasy" <u...@p...onet.pl> napisał w wiadomości
news:ckuglv$hsa$1@news.onet.pl...
>
>
> Widzę że posty puchatego zrobiły na Tobie duże wrażenie i postanowiłaś
> wprowadzić ISO dwa tysiące ileś tam w stosunki małżeńskie. Wg sztywno
> przyjętych zasad można uznać że masz rację, jednak życie bywa dużo
bardziej
> płynne i takie generalne i jednoznaczne przypisywanie winy jest moim
zdaniem
> nieuzasadnione, ponieważ nie ma wystarczająco dużo wspólnego z powolnym i
> wzajemnym pogrążaniem się w kryzysy przez obojga małżonków, a mam wrażenie
> że chyba taki model rozpadu małżeństwa omawiamy. Imo zdrada nie jest ani
> początkiem ani końcem rozpadu małżeństwa. Rzekłbym że jest złamaniem
jednej
> z wielu zasad lojalności małżeńskiej i przy takim postawieniu sprawy jasno
> widać że winą należy obarczać strony proporcjonalnie do ilości i ważności
> złamanych w czasie związku zasad.
Że zycie bywa dużo bardziej płynne to wiem i wiem też co znaczy zdrada.
Jak pisałam za kryzys są odpowiedzialne obie strony. Kryzys jakoś nie kojaży
mi się to z nielojalnością ( to m. in. oddalenie się od siebie, niemożność
porozumienia itp), a zdrada tak mi się kojaży.
> Z innej strony patrząc przez analogię, przyjęcie Twego założenia że winny
> zdrady nie ma prawa do uznania zachowania partnera jako okoliczności
> łagodzących (być może się nieco zapędziłem w interpretacji Twych słów),
> podważa całkowicie odrębne traktowanie przestępstw popełnionych w afekcie
> przez wymiar sprawiedliwości, a z tego co wiem ma to faktycznie miejsce.
>
Zdrada nie musi oznaczać końca związku i może kryzys możnaby uznać za
okoliczność łagodzącą, ale wydaje mi się, że bez kryzysu nie doszłoby do
zdrady.
--
Pozdrawiam
Ania >:-)<-<
gg 1355764
|