Data: 2003-09-25 16:02:28
Temat: Re: PROFANACJA WARTOŚCI - część I
Od: "... z Gormenghast" <p...@p...onet.pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
A więc...
Część druga czeka. To, traktuję jako przerywnik, widoczek z okna czy
jak tam to się nazywa, na polanę...
Świetnie jest. Piękno.
Doceniam (jeśli mi wolno) zdolności dyplomatyczno-negocjacyjne Asi
.jbaskab. Gdyby takie zdolności miały szansę wejść w skład elementów
^rozwijanych^ w trakcie Ewolucji, bylibyśmy być może uratowani. To
chyba jednak specyfika kobiecego umysłu, nie do podrobienia, tak jak
nie do podrobienia jest jakakolwiek specyfika innych umysłów. Co naj-
wyżej można się uważnie przyglądać z pokorą i próbować naśladować,
wchłaniać, stosować na własnej drodze. To, co najlepsze (patrz cytat
z Bachy). Tak - spróbuję jbaskab uznać za swój autorytet w tej mierze.
Staraj się Asiu nie zawieść ;)), (choć wiem, że nie do razu Kraków...
i takie tam...:)).
Doceniam (jeśli mi wolno - a o ile wiem, żaden zakaz głośnego myślenia
na grupie nie obowiązuje, co więcej - jest to rzecz nad wyraz powszechna
w pełnym spektrum intensywności i kolorytu), wysiłek sylvio [TŻPG]
blokujący, jak się wydaje, wariant hurra fałszywego optymizmu, i chęci
gromkiego wyrwania patyka niepokoju ze ścieżki. Na tym tle widać
powierzchowność, płyciznę słów szczególnie jednego autora, który
(dobrze o tym wie) jest tytułowym adresatem wątku. Ale o tym potem...
Fajne jest wywołanie do tablicy analogii szachów. Gdyby szachy potrafiły
mówić, powiedziałyby jednak o wiele więcej o sobie i o tym jak to widzą.
Sądzę, że analogię należy wyposażyć w dwa atrybuty, znane już tutaj
skądinąd: "wielomózg" i "netorozumienie"... Wówczas stanie się jasne, że
jest to "gra", w której nie wszyscy uczestniczą posługując się tym samym
zestawem reguł. Co więcej - każdy z "graczy" używa tu własnego zestawu
figur (rzeźbionych własnoręcznie na własną modłę i wg własnego smaku),
które wcale nie są do siebie podobne, mimo iż usiłuje się je nazywać tak
samo. Co więcej - sama szachownica z figurami, nie dość, że jest multi-
szachownicą (a więc hi.symultana), to jeszcze "granie" odbywa się tylko
z zawiązanymi oczyma - na podstawie tego, co "gracze" szepczą do siebie
"ustnie". Co więcej - szepczą nie tylko gracze, ale i widzowie - a wśród
tych są również kibice, podglądacze i podpowiadacze (podszeptywacze)!!
No i na końcu - "szept" jest jedynie zestawem zgaszonych pikseli na
luminoforze ekranu monitora, a z umiejętnością czytania też bywa różnie.
Jest to więc w sumie jeden wielki bal _interpretatorów_, gdyż żaden
z uczestników nie dysponuje niczym więcej niż pozostali a równocześnie
każdy dysponuje czymś innym.
Nie liczę już oczywiście naturalnych zdolności (predyspozycji / treningu)
i zamiłowania do szachów, które są zdaje się w populacji dość zróżnico-
wane i nikt się z tego powodu nie burzy. Droga jest otwarta.
Łukasz ma rację, mówiąc że szanse są nierówne - o tyle, o ile wyeliminu-
jemy coś, co nazywa się banalnie "rozwojem". Bo widzisz Łukaszu N...
Moim zdaniem wszyscy mają te same szanse na rozwój własnego myślenia
(mówiąc humanitarnie). Mają, o ile uchwycą znaczenie zwrotu _pokora_
_przed_nieznanym_. Jeśli taki zwrot jest im obcy (a trzeba przyznać - jest
to zjawisko fatalnie powszechne i mające tendencję narastającą, o czym
pośrednio jest ten wątek), rzecz sprowadza się do zakładania klapek na oczy
i filtrów na umysły, odrzucających przeszłość, jako _źródło_mocy_kultur_.
A to jest oczywisty błąd. W samej definicji słowa "rozwój" znajduje się
więcej wskazówek, niżby się można było spodziewać. A słowo to jest
JEDYNĄ pewną wskazówką, jaką ludzkość otrzymuje od Natury
(lub Boga, jeśli wolisz).
Każdy ambitny, który nie potrafi unieść się ponad własną egzystencję -
okres tych kilkudziesięciu obrotów Ziemi wokół Słońca jakie ma szansę
twórczo poistnieć, przestaje być ambitnym w skali Słońca i Ziemi.
Każdy ambitny, który nie potrafi unieść się ponad tę tutaj, wirtualną,
symultaniczną partię multiszach(r)ów, przestaje być ambitny w skali
własnego życia. A brak ambicji w zakresie rozwoju - oznacza regres.
Problem w tym, że unosić chciałby się każdy (grać tę multisymultanę
w sposób twórczy), a proste i łatwe toto nie jest. Unosić się, to z jednej
strony znaczy doskonalić, a z drugiej - potwierdzać. Jeśli więc ktokolwiek
namawia kogokolwiek do unoszenia (rozwoju), musi się liczyć z tym, że
na porządku dziennym będą próby potwierdzania uniesień, a więc kreacje
stanu zatrzymanego (fotografie) w postaci postów na publiczną GD. Nawet
więc najbardziej ambitni mogą jedynie przysyłać tu obrazy własnych status
quo i dopiero zestawienie tych obrazów ze sobą w dłuższym czasie daje
pogląd, czy mamy do czynienia ze stagnacją, regresem czy jednak z rozwojem.
Często więc - nawet u najbardziej ambitnych (chylę czoła!!!) - zdarza się
wchodzenie do jeziora o nieznanej głębokości za pośrednictwem drabinki
o jednym, bądź dwóch szczeblach (jak na szczudłach). Nie dziwi więc
nieprzyjemne w sumie poczucie umoczenia... No ale... każdy sam sobie
musi podkładać coś pod pupę - jeśli nie wyższe szczeble drabiny, to ...
Na zakończenie tej części (bo widzę że papiur się kończy) wrócę jeszcze
na chwilę do zarzutu Asi.jbaskab. W pewnym sensie jest on słuszny.
Niedobry All, na wstępie dokonuje jakby podziału jakby uczestników
na jakby śmiertelników i jakby taterników. Jaki jest tego skutek?
Ano - emocje. Fura emocji. Próby identyfikacyjne. Wyciąganie własnych
fotografii i przymierzanie ich do proponowanej trasy. Pasuje? Nie pasuje?
Jeśli nie pasuje - to są trzy drogi. Zmiąć plan trasy i wyrzucić do kubła.
Jeśli jest niepewność - zdystansować się, odczekać, nie wydawać pochop-
nych opinii - a nuż coś w tym jest, na czym można skorzystać...
Jeśli jest absolutna pewność - do kubła. I szlus :)) - do małpiego gaju.
cdn.
pozdrawiam
All
|