Data: 2010-01-26 10:17:39
Temat: Re: Pytania na które też nie znam odpowiedzi.
Od: "Re dart" <z...@o...pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
Użytkownik "Vilar" <v...@U...TO.op.pl> napisał w wiadomości
news:hjmeof$8b8$1@news.onet.pl...
> Użytkownik "Re dart" <z...@o...pl> napisał w wiadomości
> news:hjmeg1$7fr$1@news.onet.pl...
>>
>> Użytkownik "Vilar" <v...@U...TO.op.pl> napisał w wiadomości
>> news:hjkevp$j9v$1@news.onet.pl...
>>
>>> Oglądałam kiedyś dokument o wychowaniu dzieci w rodzinie Habsburgów (jak
>>> najbardziej obecnie). Oni stawiają właśnie na kompetencję (bo nazwisko
>>> zobowiązuje), tzn. kochają dzieci, ale stawiają przed nimi wymagania. To
>>> mądre, ale wymaga od rodziców świadomości i wysiłku.
>>
>> Hmmm ... Gdzieś kiedyś słyszałem niemal identyczne tezy, ale
>> dotyczyły modelu wychowania w rodzinach Żydów. Metoda
>> skłaniania do małych wysiłków przy każdej okazji.
>
> A jak wiadomo żydzi są (byli?) wykształconym i mądrym narodem....
>
> A wyrabianie Kompetencji w dzieciach - piękna sprawa.
Prawdę mówiąc, staram się działać podobnie, ale o dziwo - napotykam
na opór np. ze strony żony. Że komplikuję, że utrudniam, że
'zamęczam dzieci' ;) Rozumiem, że można przeginać, ale widze,
że nawet te 'małe kroczki', bez specjalnego uporu, jak dziecko nie chce
kroczku wykonać - nawet to wydaje się niektórym za dużo. Jest takie silne
jakieś parcie w środowisku polskiego mieszczaństwa(?), że dzieciństwo
ma być 'sielskie i anielskie'. Tylko jest w tym nierównowaga - wymagania
i tak są dzieciom stawiane, tylko w formie mniej uświadomionej, często
negatywnej. Brak 'wyprzedzenia', przygotowania dziecka, stopniowości
we wprowadzaniu w tematy, za to dużo zmęczonych dziećmi matek,
którym dzieci nie chcą pomagać itp... Ale to tylko taka moja obserwacja
lokalna. Z drugiej zaś strony widzę, że ja czesto nie wykorzystuję szansy,
kiedy to dziecko samo podpowiada, że chce wykonać jakiś krok - i
tu moja żona lepiej się porusza. Np. dopuszcza najmłodszego do zmywania,
skoro się rwie. Wszystko zachlapane, ale cóż ...
Wygląda to często tak, że sięuzupełniamy na zasadzie:
żona dopuszcza do zmywania, a ja na koniec jeszcze nieco wymagam przy
sprzątaniu bałaganu ;)
Zarówno ja jak i żona byliśmy w dzieciństwie traktowani inaczej: moja żona
była izolowana od prac ('ja to zrobię szybciej, odejdź'), ja zaś często
byłem zmuszany do prac pod groźbą, bez poczucia współpracy.
Każde z nas na swój sposób próbuje przekuć to negatywne doświadczenie
w pozytywną siłę w wychowaniu własnych dzieci, i choć się rozmijamy,
to jednak spotykamy, jak mi się wydaje, a dzieciaki są zadowolone.
|