Data: 2009-12-07 01:02:34
Temat: Re: Swiadomosc to nie mózg.
Od: Hanka <c...@g...com>
Pokaż wszystkie nagłówki
On 6 Gru, 18:34, "Chiron" <e...@o...eu> wrote:
> wycialem- bo pomyslalem sobie, ze najwazniejsze to wylowic z tego
> wszystkiego rzeczywisty problem. Ja widze to tak: przypisujesz mi pewne
> cechy, zachowania (nie ma to znaczenia, czy ja je rzeczywiscie posiadam). Sa
> takie chwile, kiedy czujesz sie poirytowana- czemu dajesz upust czasami w
> postach tu na grupie.
Polemizowalabym z ostatnim zdaniem; z tego powodu,
ze JEDNAK nie jest mozliwa prawidlowa ocena stanu
emocjonalnego osoby, ktora widzimy na ekranie w postaci
zero jedynkowych impulsow zamienionych w literki.
> Za zasadne uwazam w tym momencie, aby zadac sobie pytanie: czy istnieje moze
> jakas regula, która nas informuje o tym, kiedy uwazamy, ze czujemy sie
> poirytowani czyims zachowaniem. Uwazam, ze mozna sie o cos takiego pokusic.
> Po pierwsze: nigdy (wielki kwantyfikator uzyty IMO zasadnie) nie jest
> prawda, ze ktos nas denerwuje albo ze nas irytuje czy np rozsmiesza. To
> zawsze jest klamstwo. To my czujemy sie poirytowani, zdenerwowani, weseli.
Zgoda.
> A rola tej drugiej osoby- jaka jest jej rola? Przeciez nie demiurga,
> stwarzajacego nasz nastrój.
Probujac ujac to jednym slowem:
nie demiurg, a katalizator.
Reszta dalej.
> Otóz bazujac przede wszystkim na retrospekcji (choc nie tylko)- stawiam teze,
> ze czujemy sie zdenerwowani, poirytowani czyims zachowaniem:
> 1. kiedy uwazamy (to nie ma znaczenia, czy tak jest naprawde), ze dana osoba
> posiada cechy charakteru, zachowania- które my mielismy kiedys (lub
> posiadamy nadal). Sa to wylacznie zachowania, których nie akceptujemy- wiec
> tak naprawde nie lubimy siebie w ten sposób postepujacych.
Z tym sie nie zgadzam.
Nie zgadzam sie w odniesieniu do siebie, lecz tylko
do obszarow swojej swiadomosci.
Poniewaz nie moge wykluczyc podszeptow podswiadomosci,
generujacych zachowania, o ktorych mowisz powyzej.
> 2. kiedy uwazamy, ze te zachowania prezentuje osoba, z która jestesmy w
> jakis relacjach- najczesciej sluzbowych, rodzinnych. My tej osoby nie
> lubimy. (uwaga- te zachowania najczesciej sa dosyc gleboko ukryte przez nas-
> przeniesienia sa na ogól podswiadome). I jeszcze jedno- nie potrafimy sobie
> z jej zachowaniami poradzic. To sa wszystko warunki konieczne- moim zdaniem.
Pojecie nielubienia danej osoby jest dla mnie malo precyzyjne.
Mimo, ze istotnie w tym przypadku znaczna role pelni
podswiadomosc, to czesto zrodla niecheci tkwia
w konkretnych wspomnieniach, kryjac sie pod haslami takimi
jak: mobbing, przemoc fizyczna, despotyzm.
I wiele innych zachowan, sprzecznych z podstawowym pakietem
pozytywnych cech czlowieka.
Trwale wdrukowanie takich zachowan rzutuje na calosc
kontaktow interpersonalnych danego osobnika, w szczegolnosci
zas, na tresc kontaktow z jednostkami w jakis sposob
wybudzajacymi owe negatywne doswiadczenia ze stanu
uspienia, wyparcia, zakopania w podswiadomosci.
> Czyli- znów jak w punkcie pierwszym- tak naprawde nielubienie
> kogos i przypisywanie mu okreslonych cech negatywnych wystepuje dlatego, ze
> nie lubimy siebie w sytuacjach, kiedy nie radzimy sobie w relacji z drugim
> czlowiekiem.
Potwierdzam watpliwosci:
Moim zdaniem nie moze byc mowy o nielubieniu siebie.
Sprobuje rozwinac.
Podstawowym bodzcem do powstania, nazwijmy to,
negatywnej reakcji na danego czlowieka, jest kojarzenie
go z rownie negatywnymi przezyciami z blizszej lub
dalszej przeszlosci. Niezaleznie od faktu, czy osobnik
ten posiada jakiekolwiek z przypisywanych mu cech.
I teraz, piszac w pierwszej osobie, pytam:
Za co mam nie lubiec siebie?
Za swoje traumatyczne przezycia sprzed lat?
Za nieumiejetnosc oddawania ciosow?
Za uleganie mobbingowi?
Mnie jest siebie szkoda.
I nijak nie widze tu elementu nielubienia.
Rozumiem Twoje podejscie do tematu, lecz absolutnie
nie widze, via swiadomosc, tego momentu, w ktorym
przestaje sie lubic za to, ze ktos mi kiedys cos tam.
Tyle na dzisiaj.
:)
|