Data: 2006-07-12 09:51:34
Temat: Re: Uzależnienie od podpórek kontra spontaniczność
Od: Szczesiu <szczesiu@_wytnijsetokurde_pf.pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
> Taki moment utraty sensu w dyskusji jest dobry bo tutaj trzeba drązyć.
> Wiec powtarzam pytanie ktore sie rozmyło: jaki sens ma to zakłamanie innych
> o ktorym piszesz?
Wszystko co jest, ma sens, bo zachodzi związek przyczyna-skutek.
Problemem jest więc (również moim) niedostatecznie szerokie spojrzenie,
które widzi sprzeczność, choć istnieje punkt widzenia, z którego tej
sprzeczności nie ma. I tu pomaga technika utrzymywania problemu w
świadomości przy braku forsowania rozwiązania.
> Rozwiazaniem jest przestac sie zastanawiac czy to co robimy ma sens,
> przestac sie
> wreszcie krytycznie obserwowac (to trudne z pewnych powodów). Trzeba po
> prostu zacząć żyć, po swojemu, wedlug wlasnego, prywatnego instynktu.
Wymaga to sporej odwagi, która niestety bardziej przynależy mniej
świadomym stadiom istnienia. Świadomość i odwaga jednocześnie może
skutkować zasklepieniem się w pozie jakiegoś Don Kichota od walki z
"niesprawiedliwością". Idealne bycie to świadomość wszystkich pięter
siebie, od strachu, agresji i zmysłowości po duchowość NA RAZ, a
praktyczna skuteczność w życiu zależy niestety od koncentracji na jego
poszczególnych aspektach i separowaniu tego co nieistotne dla realizacji
danego celu. Tylko, że wtedy umyka całość. Może ten brak celu istnienia
jest największym bólem, skoro tak bardzo staramy się go uśmierzyć? A
może to nie brak celu, ale brak możliwości jego zobaczenia z punktu
widzenia nieświadomej istoty?
I znowu - świadomość tego dualizmu (bycie - działanie) to pierwszy krok
do jego przezwyciężenia. W zasadzie nic innego nie można zrobić oprócz
życia ze świadomością jakiegoś problemu i oczekiwaniem na przebłysk
zrozumienia. Kiedyś przyszedł mi do głowy taki schemat postępu -
koncentracja, przesilenie, aha! (eureka! :) ), rozluźnienie i
porządkowanie danych. Powtarzać do skutku.
Wyjście poza siebie wymaga właśnie sięgnięcia poza obecny punkt
widzenia, więc zarazem trzeba się przyzwyczaić do sytuacji, w której nie
wiem, czego się spodziewać. I tu kolejny paradoks - świadomość celu
istnieje w nas od początku, ale kiedy zaczynamy do niego dążyć, gubi
się. Przy tym wszystkie te starania wydają się nawet nam - niby
nieświadomym - nieporadne i naiwne (tak jakby były oceniane z tego
właśnie ostatecznego punktu, ale może mi się wydaje), najlepsze jest to,
że pod koniec drogi (ponoć) jest się znowu w punkcie wyjścia z tym, że
teraz wszystko do siebie pasuje. Jak powiedziała pewna oświecona
kobieta: "Na końcu wszystko jest wyłożone gazetami".
Być może chodzi tylko o sklejenie "rozpadniętej" psyche, o uświadomienie
sobie własnych uwarunkowań, uzależnień - uspokaja to umysł na tyle, że
zaczyna widzieć coś więcej. Byłoby to straszne chyba zobaczyć przez
chwilę ile posiadanej energii tracimy na walkę z samym sobą. Pewnie
procentowo tyle, ile żarówka zużywa na grzanie. Dobrze, że istnieje
sposób, by poprawić sobie wskaźnik sprawności i świecić mocniej za tą
samą cenę. :)
|