| « poprzedni wątek | następny wątek » |
21. Data: 2004-02-04 15:18:49
Temat: Re: W odpowiedzi raz jeszczejerzyg napisał(a):
Ech ... do reszty Twojego tekstu też się odniosę.
> Usilnie szukam pozytywów. Choćby
> takich jak dziś, jak wspólne śniadanie, bo zazwyczaj jada kiedy my
> spimy albo nikt nie widzi.
Bo on nie lubi siebie. Nie lubi za to zawalnie. Nie lubi patrzeć Tobie w
oczy i nie lubi kiedy Ty na niego patrzysz. I nie lubi widzieć Twojego:
synu rozczarowałeś mnie. Może to jest jego największy problem.
> Jednak jego własne inicjatywy "normalności"
Zdefiniujesz mi "normalność"? Czy Twoje oczekiwania to normalność? Czy
może "to co większość, to notmalność"?
> zazwyczaj maja na celu przygotowanie gruntu pod prośbę o pieniądze lub
> załatwienie jakiejś sprawy. Czuję się wtedy jak w sklepie, gdzie można
> co najwyżej coś kupić za coś...
Na ten największy wysiłek - próbę dostosowania się do Twoich wymagań
zdobywa się jedynie wtedy, kiedy go przyciśnie do bólu. Kiedy już musi.
Kiedy nie musi ucieka. Przed Tobą, przed sobą.
Wszystko co Ci napisałam, to tylko moja wizja. Nie odparcia. Mogę się
mylić, ale zbyt sinnie do mnie przemawia.
Pozdrawiam,
Nela
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
Zobacz także
22. Data: 2004-02-04 22:24:40
Temat: Re: W odpowiedzi wszystkim na : Kryzys w rodzinie...
Użytkownik "jerzyg" <j...@o...pl> napisał w wiadomości
news:bvoelq$n8h$1@atlantis.news.tpi.pl...
> Chłopak
> generalnie nie chce uczestniczyc w takiej terapii, ktorej przebieg
> moglibyśmy znać (tj osobę terapeuty).
> ponieważ jak uwazam problem mamy w
> rodzinie - powinniśmy w jakims stopniu podlegać tej terapii wszyscy.
Czy ten terapeuta z fundacji mial uprawnienia do prowadzenia terapii
wydane przez miedzynarodowe organizacje typu Instytut Terapii Gestalt
albo Instytutu Psychoanalizy i Psychoterapii? Bo z tego co sie orientuje
najczesciej sa to po prostu ludzie po skonczonej psychologii ew.
specjalizacji -terapia, a to jeszcze daleka droga do rozwiazywania
cudzych problemow.
Podziwiam ze widzisz te problemy szeroko.
Co do terapeuty to jak pisalem od 18 lat (czyli niedlugo) i tak nie
mielibyscie dostepu do terapeuty. Takie sa zasady ze klient-pacjent jest
absolutym podmiotem terapii i to jest wylacznie jego terapia -nikt nie
ma prawa wiedziec co sie na niej dzieje. Natomiast nie wiem, moze uda
sie wynegocjowac zebyscie przynajmniej poznali terapeute zanim dacie
pieniadze.
Z drugiej strony podstawa terapii jest wola zmian, nacisk rodziny moze
powodowac opor.
Ja to widze tak ze chlopak z jakiegos powodu czuje sie uwiazany w domu i
jak to sie czesto laczy, czuje jednoczesnie brak zrozumienia i wsparcia?
> błedne koło. Poza tym mysle, ze terapeuta bedzie rozbierał na czynniki
> pierwsze zespół przyczyn, klasyfikował je, oceniał głębokość ich
wpływu itd.
Nie, autentyczna terapia to nie "rozbieranie na czynniki pierwsze"
(prznajnmiej nie glownie). Terapia ogolnie polega na zmniejszeniu leku,
wyrazeniu tego co nienazwane, wzmocnieniu osobowosci i pomocy w
odrzuceniu zlych nawykow mechanizmow obronnych, takze trening spoleczny.
> Tymczasem przyczyny te są w najważniejszych punktach proste: jego lęk
przed
> odpowiedzialnością związaną z dorosłum życiem. Mam na myśli wszystki
sfery
> odpowiedzialności.
Taki prosty problem...Jesli jak piszesz tak bardzo boi sie
odpowiedzialnosci to dlaczego? Piszesz tez bardzo generalizujac. Na
pewno jest chocby mala sfera zycia, ktorej on sie nie boi.
Jesli chcecie pomoc to mozecie postarac sie zmniejszyc jego lek, pokazac
ze umie sobie radzic.
> Jesli do tego dołożyć zwyczajne, naturalne cechy każdego
> człowieka jak egoizm i lenistwo (wszak dopiero zycie społeczne i
kultura
> zmieniają te nasze wrodzone postawy), uzyskamy odpowiedzi na pytanie o
> przyczyny. Zarówno jego środowisko, dzisiejsze zainteresowania (a moze
ich
> brak), stosunek do swojej przyszłości-to wszystko są sprawy pochodne.
Jak sie to czyta to tak jakbys uwazal ze twoj syn to egoista i len (jak
wszyscy ludzie) bez zadnych glebszych mysli a do tego tak jakby zabraklo
wam-rodzicom umiejetnosci wybicia mu z glowy "zlych nawykow".
O ile sobie dobrze przypominam to dobre cechy sa w czlowieku tez
wrodzone tylko zaleznie od warunkow sie ujawniaja ale zawsze gdzies tam
potencjal jest..
> Podumowując Wasze rady:
> "Synu, martwię się kolejnym Twoim wyleceniem ze szkoły i chciałbym
wiedzieć,
> jak wyobrażasz sobie swoją
> przyszłość. Chciałbym Ci pomóc".
> Takich rozmów mieliśmy wiele.
Popatrz na to inaczej:
Chlopak czuje ze sobie nie radzi albo stawia pierwsze dorosle kroki w
zyciu na co slyszy od wlasnych rodzicow -"oceniamy ze sobie nie
radzisz."
Nie znaczy to ze nie macie patrzec na to co robi ale odnosze wrazenie ze
go nie rozumiecie.
Tak sobie strzelam czy nie obawiacie sie troche o calosc rodziny jesli
on odejdzie z domu?
>. Na dziś ma prawie pusty pokój
> (komputer, magnetofon popsuł, kasety i płyty zabrane w ramach
represji,
> książki , których nie zdażył podrzeć zabrane do naszej biblioteki),
brak
> własnych pieniędzy (spłaca długi za podbieranie pieniędzy z naszych
> portfeli). Myśle, że przyzwyczaił sie do takiego stylu i poziomu
życia. Nie
> dla niego więc argumenty o zarobkach adwokatów.
I jak widac odebranie komputera, kaset, ksiazek (jak malemu dziecku) i
tak nie spowodowalo ze sie bedzie uczyl.
Tutaj popelniliscie chyba taki blad ze chcac nauczyc go odpowiedzialnoci
potraktowaliscie go jak male nieodpowiedzialne dziecko- i taka role on
gra.
Poza tym pokazaliscie mu ze macie wladze odebrac mu jego rzeczy -nie
moze wiec czuc sie bezpiecznie, silnie, wiedziec ze jak cos zdobedzie to
bedzie to trwale, musi raczej neurotycznie pamietac ze wszsytko mozna
stracic.
Nie wiem ale czy to niszczenie ksiazek nie bylo po tym jak zagroziliscie
mu odebraniem?
> Jesli macie jeszcze jakieś pomysły, przemyślenia w tej sprawie,
adresy,
> gdzie szukac pomocy - chętnie przeczytam.
Mysle ze moze na poczatek pojdzcie do psychologa-pedagoga mlodziezy
wy-rodzice albo ty sam, bo to ty jednak widzisz ze problem nie zalezy
tylko do syna (jaki stosunek ma matka?).
Moze przydaloby sie cos w stylu takiej szkoly-kursu (o ile istnieja)
wspolzycia z trudnym nastolatkiem. Moze dyplomowany (ale nie w sensie
mgr tylko jak wspomnialem szkoly T.) da wam wskazowki.
Warto jednak pomyslec tez o terapii czy to rodzinnej czy to
indywidualnej.
Pozdrawiam
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
23. Data: 2004-02-04 22:52:34
Temat: Re: W odpowiedzi raz jeszcze
Użytkownik "Sowa" <m...@b...pl> napisał w wiadomości
news:bvr1hn$ll2$1@news.onet.pl...
> A moja czterolatka dzisiaj mnie zapytała, czy jak na nią krzyczę to
też ją
> lubię, czy wtedy nie - dzeci czasami zadają takie proste i takie
trudne
> zarazemm pytania.
I co odpowiedzialas?
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
24. Data: 2004-02-05 08:53:44
Temat: Re: W odpowiedzi raz jeszcze
Użytkownik "Specyjal" <s...@o...pl> napisał w wiadomości
news:bvrttb$mum$1@news.onet.pl...
> I co odpowiedzialas?
No jak to co?
Że ją kocham zawsze, i wtedy kiedy jest grzeczna
i wtedy kiedy rozrabia,
a krzyczę tylko dla tego że jestem zdenerwowana.
Sowa
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
25. Data: 2004-02-05 18:39:33
Temat: Re: W odpowiedzi raz jeszczeNela Mlynarska wrote:
Mądrze prawisz, Nela.
--
Pozdrawiam
Justyna
"Lepiej grzeszyć, i potem żałować,
niż żałować, że się nie grzeszyło"
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
26. Data: 2004-02-05 22:23:59
Temat: Re: W odpowiedzi raz jeszcze
Użytkownik "jerzyg" <j...@o...pl> napisał w wiadomości
news:bvqmfb$o70$1@atlantis.news.tpi.pl...
> Naprawdę trudno po tylu chybionych próbach, po tylu otrzymanych ciosach w
> naturalny sposób chwalić dziecko. Tym bardziej, że nie mam zbyt wiele
> powodów do tego.
Tak sobie poczytałam, jakie to Twoje dziecko beznadziejne i pomyślałam, że
gdybym ja dostawała taką informację, to też poczułabym się beznadziejnie,
położyłabym na sobie krzyżyk i już nic by mi się nie chciało. No bo po co
się starać, jeśli bez przerwy trzeba uważać, żeby czegoś nie zawalić. Kiedy
cały czas myśli się o tym, że za rogiem czai się bezrobocie albo praca
parkingowego. Żadnej przyjemności, żadnej satysfakcji, zero radości z pracy.
Żyć się odechciewa. Znaczy mi by się odechciało.
Małgośka
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
27. Data: 2004-02-06 00:17:03
Temat: Uzupełnienie (2) i podsumowanie - kryzys z 17 latkiemPonieważ zaczeliście zadawać pytania, więc chciałbym wyjaśnić pare kwestii.
W dalszym ciągu czuję bowiem, że Wasze rady były na miejscu mniej wiecej dwa
lata temu, kiedy to wszystko się zaczęło. Co prawda bardziej interesuje mnie
w tej chwili odpowiedź na pytanie "co robić", niż "jak to się stało". Ale
chciałbym wam podziękować przynajmniej za to, że dzięki Wam mogłem zadać
sobie pytanie, czy zrobiłem wszsytko, co było możliwe i czy teraz
postąpiłbym tak samo. Taki podejscie uważam za twórcze i dające pewne
wskazówki na przyszłość.
Rzeczywiście, z perspektywy czasu widzę, że kiedyś byłoby mi łatwiej
powiedzieć mu : "Fakt, że zawaliłeś tyle spraw, ale mogło być gorzej. Cóż,
różne są losy pisane każdemu człowiekowi. Jeden profesorem, inny bankierem,
a inny zamiata podwórko w ich kamienicy. Ważne, żeby wszyscy robili swoje
uczciwie. Reszta ma dalsze znaczenie."
Może wtedy odmieniłbym jego losy, albo przynajmniej widziałbym więcej jego
starań i tych małych osiągnięć w tej drodze na równi pochyłej.
Nela napisała : "Właśnie te małe jego starania musisz nauczyć się
dostrzegać. Milcz, albo mów o nim dobrze."
Niestety, wbrew temu, co piszecie coraz cześciej musze milczeć. I to nie
dlatego, że nie chcę chwalić, ale po prostu trudno mi znaleźć te pozytywy.
Dzisiaj np. wszedł na balkon na pierwsze piętro, bo nie powiedział nikomu,
że wychodzi, a klucz zgubił. My wyszliśmy później z domu, myśląc, że jest w
środku, a on kiedy wrócił przy okazji pobrudził butami ścianę. Pozytyw na
dziś? Że wrócił przed 19? Naprawde trudno.
"A jeśli idzie o pomoc w nauce? Czy ktoś mu pomaga? Czy sam musi się przebić
przez potworne zaległości... "
Naprawdę, chcemy i w dużym stopniu możemy mu pomóc, a przynajmniej mogliśmy
kiedy to jeszcze miało sens (w szkole). Zresztą konflikt zaczął narastać
właśnie w czasie wspólnych przygotowań do testu końcowego w gimnazjum, kiedy
okazało się, jak duże ma braki. Może gdybym wtedy wiedział, jaki stan
osiągniemy po dwóch latach, dałbym sobie spokój z nauką szkolną, a zajął sie
jego psychiką?
"Ja wspólnie z nim opracowałabym plan. Pomogłabym uporządkować zadania do
zrealizowania od tych o najwyższym priorytecie to tych najbardziej
błachych." Już wyjaśniałem, że jego postawa uniemożliwia taką rozmowę.
Blokada przed jakimkowiek wkroczeniem w sfere osobistą powoduję, że na kazde
kluczowe pytanie lub propozycję pada odpowiedź "nie wiem" (czytaj: nie chcę)
albo "jutro". Obawiam się, że on rzeczywiście tak myśli, tj. myśli jak
Scarlett O'Hara. Taka odpowiedź pada zreszta na pytania "Jak byś chciał żeby
było", więc nie bardzo widzę droge do działań na tym polu.
Jeszcze dwa słowa wyjaśnienia o psychoterapii. Ja uważam, że dla niego
psychoterapia to sposób na zyskanie życzliwego słuchacza, powiernika.
Takiego, któremu można pożalić się, ale nie koniecznie pozwolić powiedziec
sobie prawdę. Dlatego nie chce dopuścić konfrontacji z naszymi opiniami i
realcji o rzeczywistych okolicznościach. Nam nie zależy absolutnie na
wyciąganiu czegokolwiek z terapeuty, choć jak pisałem uważam, że być może my
także powinniśmy być obiektem psychoterapii. Po prostu uważam, że nie ma
sensu prowadzenie psychoterapii na zasadzie oszukiwania psychoterapuety.
Zanim zorientuje się i znajdzie drogę do pacjenta, zapewne wcześniej machnie
ręką, bo przecież jest dosyć takich, którzy szukają opomocy i sa gotowi na
współpracę, więc po co wchodzić w takie piramidy psychologiczne i zagadki.
Wielokrotnie proponowaliśmy mu pomoc, prosiliśmy żeby sam byrał sobie
ośrodek i teraputę. Bez skutku, jesli nie liczyć wspomnianej przeze mnie
tajemniczej wizyty o 8 rano.
Mam pytanie do Was, którzy piszecie o konieczności miłosci i wsparcia. Czy
są rzeczy, na które nie dalibyście mimo wszytko zgody? Czy uwazacie, że "są
granice, których przekraczać nie można"? Dla mnie, to co było
nieprzekraczalne dwa lata temu stało się dzisiejsza rzeczywistością. Jak
każdy człowiek, potrzebuję poczucia jakiś zasad, jakim podlega nasze życie.
Czy rodzina jest dla Was pojęciem absolutnym wymagającym całkowitego
poświęcenia i ofiary, aż do zwycięstwa lub ostatecznego upadku...?
I jeszcze pytanie do tych, z drugiej strony : Czy uważacie, że oprócz
zamknięcia drzwi i wyprawienia w świat z przysłowiowym węzełkiem na kiju, są
jakieś pośrednie stopnie separacji, czy też wprowadzania w świat? Jak
pisałem dzisiaj on ponosi wszystkie konsekwencje materialne swojego braku
poszanowania swojej własności (zepsuł - nie ma nowego), a przyjemności typu
internet, kasety, płyty, imprezy, papierosy, McDonalds, piwo pokrywa z
kieszonkowego. Niestety, kiedy mu to nie wystarcza, w obliczu jak sam nazywa
"konieczności" po prostu bierze bez pytania pieniądze z naszych portfeli.
A na koniec pytanie o celowość budzenia ambicji i stawiania pozytywnych
wzorców: Co można zrobić z młodym człowiekiem, dla którego nie mają
znaczenia powszechnie akceptowane autoprytety i style życia, dla którego
pieniądze nie są ani celem ani środkiem, tak długo, jak długo ma zaspokojone
podstawowe potrzeby?
Otworzyłem ten wątek z myślą o usłyszeniu kilku rad, pomysłów, jeszcze nie
nie znanych lub nie wypróbowanych. Z Waszych wypowiedzi wynika, że mam do
wyboru odciąć go jednoznacznie od rodziny (a może raczej rodzinę od niego?)
albo życzliwie być obok, czekając, kiedy nadejdzie czas na naprawienie
błędów. Być może błędów tych nigdy nie da się naprawić, być może stało się i
dzieje każdego dnia coś nieodwracalnego. A może to moim zadaniem jest
nauczyć z tym żyć i życ razem z synem, właśnie takim jakim jest.
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
28. Data: 2004-02-06 09:34:22
Temat: Re: Uzupełnienie (2) i podsumowanie - kryzys z 17 latkiem
Użytkownik "jerzyg" <j...@o...pl> napisał w wiadomości
news:bvumct$a1a$1@atlantis.news.tpi.pl...
> Nela napisała : "Właśnie te małe jego starania musisz nauczyć się
> dostrzegać. Milcz, albo mów o nim dobrze."
> Niestety, wbrew temu, co piszecie coraz cześciej musze milczeć. I to nie
> dlatego, że nie chcę chwalić, ale po prostu trudno mi znaleźć te pozytywy.
Jeden pozytyw zawsze się znajdzie: masz syna. No chyba, że nie cieszy się
fakt, że on jest i za każdym razem, kiedy na niego patrzysz, żałujesz, że go
masz.
Domyslam się, że nie żałujesz. A czy nie patrzysz na niego tak, jakbyś
żałował? Bo przecież trudno jest patrzeć z radością na to, co on robi. Tylko
że Twój syn Twój syn może Cię kojarzyć głównie z tym żalem. IMO ważne jest
pierwsze spojrzenie, jakim powitasz syna, pierwszy gest. Niech on będzie
gestem radości, że go widzisz, a nie gestem strachu, co on tym razem
zmalował. Dopiero potem, kiedy coś Cię zmartwi - wtedy dopiero jest moment
na zmrtwienie. To, co uważam za bardzo istotne: martwić należy się za
siebie, nie za dziecko. Jeśli dziecko ma dorosnąć, niech też martwi się za
siebie. Nie za mamusię czy tatusia. Inaczej wpędza się w poczucie winy, że
ono całe jest zmartwieniem. Nie trzeba decydować za niego, co jest jego
krzywdą i co powinien czuć. Chodzi o odseparowanie rodzicielskich i
synowskich uczuć tak, żeby on wiedział, które są jego.
> Dzisiaj np. wszedł na balkon na pierwsze piętro, bo nie powiedział nikomu,
> że wychodzi, a klucz zgubił. My wyszliśmy później z domu, myśląc, że jest
w
> środku, a on kiedy wrócił przy okazji pobrudził butami ścianę. Pozytyw na
> dziś? Że wrócił przed 19? Naprawde trudno.
Wyczyścił?
> Naprawdę, chcemy i w dużym stopniu możemy mu pomóc, a przynajmniej
mogliśmy
> kiedy to jeszcze miało sens (w szkole).
Fakt: chłopakowi potrzebne jest poczucie sensu w tym, co robi.
> Taka odpowiedź pada zreszta na pytania "Jak byś chciał żeby
> było", więc nie bardzo widzę droge do działań na tym polu.
Jeśli on nie wie, jak by chciał, żeby było, to najwyraźniej już dawno się
tym zagadnieniem nie zajmował. Czyim chceniem w takim razie się zajmował?
Z odnalezieniem jego chęci pewnie nie pójdzie tak szybko jak, byście
chcieli. Pamiętacie, co on lubił robić, jak był mały? Co sprawiało mu
radość?
> Ja uważam, że dla niego
> psychoterapia to sposób na zyskanie życzliwego słuchacza, powiernika.
> Takiego, któremu można pożalić się, ale nie koniecznie pozwolić powiedziec
> sobie prawdę. Dlatego nie chce dopuścić konfrontacji z naszymi opiniami i
> realcji o rzeczywistych okolicznościach.
Wcale nie jestem tego pewna. Sądzę, że raczej obawia się tego, iż wysyła się
go do psychoterapeuty, bo jest zepsuty i trzeba go naprawić. Dobrze byłoby
go przekonać, że psychoterapeuta jest po to, żeby mu służyć pomocą, a nie po
to, żeby go w jakikolwiek sposób zmieniać. Ten psychoterapeuta jest także po
to, żeby mu pomóc znaleźć to, co sprawia mu radość, co chciałoby mu się
chcieć.
To nie będzie wyglądało jak sąd, który przyzna rodzicom rację, że faktycznie
ten syn knoci to czy tamto.
> Mam pytanie do Was, którzy piszecie o konieczności miłosci i wsparcia. Czy
> są rzeczy, na które nie dalibyście mimo wszytko zgody? Czy uwazacie, że
"są
> granice, których przekraczać nie można"?
Oczywiście: nie wolno robić drugiemu człowiekowi krzywdy. Nie chciałabym
też, żeby moje dziecko robiło krzywdę sobie. Ale czy pozwoliłabym? Zależy od
stopnia Czy rodzina jest dla Was pojęciem absolutnym wymagającym całkowitego
> poświęcenia i ofiary, aż do zwycięstwa lub ostatecznego upadku...?
>
> I jeszcze pytanie do tych, z drugiej strony : Czy uważacie, że oprócz
> zamknięcia drzwi i wyprawienia w świat z przysłowiowym węzełkiem na kiju,
są
> jakieś pośrednie stopnie separacji, czy też wprowadzania w świat? Jak
> pisałem dzisiaj on ponosi wszystkie konsekwencje materialne swojego braku
> poszanowania swojej własności (zepsuł - nie ma nowego), a przyjemności
typu
> internet, kasety, płyty, imprezy, papierosy, McDonalds, piwo pokrywa z
> kieszonkowego. Niestety, kiedy mu to nie wystarcza, w obliczu jak sam
nazywa
> "konieczności" po prostu bierze bez pytania pieniądze z naszych portfeli.
>
> A na koniec pytanie o celowość budzenia ambicji i stawiania pozytywnych
> wzorców: Co można zrobić z młodym człowiekiem, dla którego nie mają
> znaczenia powszechnie akceptowane autoprytety i style życia, dla którego
> pieniądze nie są ani celem ani środkiem, tak długo, jak długo ma
zaspokojone
> podstawowe potrzeby?
>
> Otworzyłem ten wątek z myślą o usłyszeniu kilku rad, pomysłów, jeszcze nie
> nie znanych lub nie wypróbowanych. Z Waszych wypowiedzi wynika, że mam do
> wyboru odciąć go jednoznacznie od rodziny (a może raczej rodzinę od
niego?)
> albo życzliwie być obok, czekając, kiedy nadejdzie czas na naprawienie
> błędów. Być może błędów tych nigdy nie da się naprawić, być może stało się
i
> dzieje każdego dnia coś nieodwracalnego. A może to moim zadaniem jest
> nauczyć z tym żyć i życ razem z synem, właśnie takim jakim jest.
>
>
>
>
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
29. Data: 2004-02-06 09:44:35
Temat: Re: Uzupełnienie (2) i podsumowanie - kryzys z 17 latkiem
Użytkownik "jerzyg" <j...@o...pl> napisał w wiadomości
news:bvumct$a1a$1@atlantis.news.tpi.pl...
>
> Mam pytanie do Was, którzy piszecie o konieczności miłosci i wsparcia. Czy
> są rzeczy, na które nie dalibyście mimo wszytko zgody? Czy uwazacie, że
"są
> granice, których przekraczać nie można"?
Nie chciałabym
też, żeby moje dziecko robiło krzywdę sobie. Problem polega na określeniu
krzywdy: coś, co dla mnie byłoby krzywdą - dla mojego dziecka krzywdą być
nie musi. Jeśli uznam, że moje dziecko ma dokładnie takie same preferencje i
potrzeby, jak ja - nie pozwolę mu osiągnąć samodzielności. Wobec tego
próbuję się ograniczać, do zakazu nierobienia tej samej bezwzględnej krzywdy
innym i sobie.
> Czy rodzina jest dla Was pojęciem absolutnym wymagającym całkowitego
> poświęcenia i ofiary, aż do zwycięstwa lub ostatecznego upadku...?
Nie, nie jest.
Niestety, kiedy mu to nie wystarcza, w obliczu jak sam nazywa
> "konieczności" po prostu bierze bez pytania pieniądze z naszych portfeli.
Nie macie możliwości schowania?
> A na koniec pytanie o celowość budzenia ambicji i stawiania pozytywnych
> wzorców: Co można zrobić z młodym człowiekiem, dla którego nie mają
> znaczenia powszechnie akceptowane autoprytety i style życia, dla którego
> pieniądze nie są ani celem ani środkiem, tak długo, jak długo ma
zaspokojone
> podstawowe potrzeby?
IMO ambicji i wzorców to on już miał nadto. Pora na chęci, bo wydaje mi się,
ze tego właśnie brak.
Małgośka
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
30. Data: 2004-02-06 09:55:32
Temat: Re: Uzupełnienie (2) i podsumowanie - kryzys z 17 latkiemjerzyg wrote:
> Mam pytanie do Was, którzy piszecie o konieczności miłosci i wsparcia. Czy
> są rzeczy, na które nie dalibyście mimo wszytko zgody? Czy uwazacie, że "są
> granice, których przekraczać nie można"? Dla mnie, to co było
> nieprzekraczalne dwa lata temu stało się dzisiejsza rzeczywistością.
Hm. Musi byc ciezko czuc sie bezradnym w takiej sytuacji -
zwiazanej z kims Wam przeciez bliskim.
Jesli chodzi o granice nieprzekraczalne... Duzo sie mowi o
konsekwencji wobec malych dzieci, a jakos mniej, gdy te dzieci
dorosna albo wejda z nami w zwiazek np. malzenski. A ja mysle,
ze w kazdej wazniejszej (=nieprzelotnej) relacji konsekwencja
jest podstawa. Nie wyznaczaj granic, ktorych nie bedziesz
umial potem wyegzekwowac. Wyciagaj konsekwencje ze zlamanych
zakazow, chocby bolalo i bylo idiotycznie.
Z tego, co piszesz odnosze wrazenie, ze sami siebie
oszukujecie, tkwicie w ukladzie chorym i jestescie od niego
uzaleznieni, macie postawe pt. "wyuczona bezradnosc". Jakie
kieszonkowe dla kolesia, ktory sie nie uczy? Jakie portfele w
zasiegu rak dzieciaka, ktory Was okrada? ROTFL. Nie trzeba go
wystawic pod most z wezelkiem, wystarczy obciac (a nie tylko
przykrecic) zrodelko.
Moim zdaniem nic nie naprawicie, dopoki sami sie nie
zmienicie, cyli nie pojdziecie na terapie.
Moze sie "samo zrobi". Moze nie.
Tez bylam zbuntowana, zycie nie mialo sensu, pieniadze
wartosci, a szkola byla idiotyczna. Pomimo wielu
niedoskonalosci wychowawczych mojej matki, jednego sukcesu
odmowic jej nie moge - swoja konsekwencja nie dala mi cienia
nadziei, ze mozna sie nie uczyc, nie pracowac i jesc jej
obiadki rownoczesnie.
Dominika
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
| « poprzedni wątek | następny wątek » |