Data: 2003-04-02 16:37:00
Temat: Re: ZDRADZONA PRZEZ MATKĘ...
Od: "Greg" <U...@o...pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
"Magda" w news:b6eur9$d5d$1@atlantis.news.tpi.pl napisał(a):
>
> Chcę odzyskać poczucie wartosci i pozbyc się
> tych okrutnych depresyjnych dni.
Depresyjne dni... Mysle, ze tego nie mozna sie pozbyc calkowicie. One
wracaja jak fale przyplywu (choc nie tak systematycznie). Pisalas o tym,
ze byl juz taki wspanialy okres, a pozniej znowu zalamka. Nie wiem
dokladnie jak to wygladalo - moge sie opierac jedynie na tym czego sam
doswiadczylem. Mysle jednak, ze czlowiek, ktory ma jakies problemy,
podchodzi inaczej do tych gorszych dni. On walczy aby bylo lepiej -
wreszcie jest lepiej i sie z tego cieszy. Z chwila gdy przychodzi
zwatpienie on postrzega je przez pryzmat wlasnej walki o to bycie
szczesliwym. Bardzo latwo wiec powiedziec:
- Cala robota na nic! To mi sie nigdy nie uda!
Nie przyjdzie tej osobie do glowy, ze to moze byc zwykla chandra. W
efekcie przygnebienie sie poglebia i przedluza. Ja od jakiegos czasu
staram sie w takich chwilach unikac wiazania swego samopoczucia z
przeszloscia. Efekt? Mysle, ze znacznie rzadziej wpadam w dolki i szybciej
z nich wychodze. Stalem sie tez chyba bardziej spokojny.
Jesli zas idzie o te bole... Kiedys mialem tak, ze na pewne stresowe
sytuacje moj organizm reagowal bardzo nieprzyjemnie. Dostawalem dreszczy,
a jednoczesnie mialem wrazenie, ze jestem rozpalony (cos jakby goraczka).
Sciskalo mnie tez w zoladku. Pol biedy jesli tylko mialem uczucie
przepelnienia zoladka nawet jesli juz dlugo nic nie jadlem (nie bylem
wstanie nic przelknac). Najgorzej jesli zoladek zaczynal bolec. No i
zazwyczaj tak przez kilka dobrych godzin, az wreszcie wszystko wracalo do
normy. Od jakiegos czasu nie mam z tym problemow. Czasem jeszcze mnie
zlapie, ale tylko na minute lub dwie. Co mi pomoglo? Trudno napisac... to
beda moje przemyslenia na rozne tematy. Chocby na temat smierci. Czlowiek
niby zdaje sobie sprawe z wlasnej smiertelnosci i akceptuje to... ale
tylko dlatego, ze nie czuje jej lodowatego oddechu na swoim karku.
Wszystko zmienia sie w chwili gdy slyszy sie te slowa:
- Zostalo pani/u kilka miesiecy zycia...
Czlowiek nagle dostrzega jak szybko czas ucieka - Slonce wschodzi,
zachodzi, wschodzi, zachodzi... jak szalone. I dopiero wtedy tak naprawde
dochodzi do niego ta prawda:
- Faktycznie jestem tutaj tylko gosciem.
Marie de Hennezel - Smierc z bliska, czytalem lezac w lozku. W pewnej
chwili przerwalem lekture, spojrzalem przez okno w blekit nieba i
probowalem sobie wyobrazic, ze wlasnie przezywam swoje ostatnie godziny:
- Jak to tak? Ja tu umieram, a za oknem zycie toczy sie swoim zwyklym
rytmem jak gdyby nigdy nic? Slonce swieci, dzieci sie smieja...
Krotko mowiac impreza trwa w najlepsze, a ja juz musze sie zbierac. Szkoda
odchodzic... O smierci mysle sporo (o roznorakiej smierci - choroba,
starosc, samobojstwo, tragiczny wypadek...). Nie ma tygodnia, abym do
tematu nie wrocil - czasem nawet codziennie. Staram sie jakos do niej
przygotowac, choc to chyba niemozliwe. Wydaje mi sie, ze nieco ja poznalem
i gdy sie zjawi bede potrafil ja przyjac w miare spokojnie, bo zdaje sobie
sprawe z wlasnej smiertelnosci. Chociaz moze jednak sie ludze jak wielu
innych, i z chwila gdy uslysze, ze to juz moje ostatnie dni, nie bede w
stanie sie z tym pogodzic. W tej chwili jednak wierze, ze faktycznie ona
juz nie budzi u mnie takiego przerazenia. Jest mi o tyle latwiej, ze
jestem sam. Najblizsza rodzina - rodzice i rodzenstwo - na pewno jakos by
sie z tym uporali. Gdybym mial zone, dziecko lub chociaz kobiete, z ktora
planuje wspolna przyszlosc... wtedy pewnie staralbym sie chronic swoje
zycie jak najbardziej - nie dla siebie, ale dla nich. A tak moge sobie
powiedziec w chwili zagrozenia? Co najgorszego moze mnie spotkac? Moge
stracic zycie (chociaz straszniejsze jest moze kalectwo) - ale ja sie
smierci przeciez juz nie boje. Nie mam powodow aby sie jej bac, bo ona
jest czescia mnie od chwili mojego istnienia. A inne mozliwosci? Moge
stracic dach nad glowa - bede sie wtedy staral jakos radzic. Jesli sie nie
uda zawsze moge uciec wybierajac samobojstwo (no bo smierci przeciez sie
nie boje). Zdrowie (i wszystko inne)? Podobnie. I wbrew tu nie chodzi o
to, ze powiesze sie przy najmniejszej zalamce. Mysle, ze wlasnie
swiadomosc tego, iz moge to zrobic, da mi sile aby zniesc bardzo wiele.
Wiedzac, ze mam swoj azyl, moglem nabrac do pewnych spraw dystansu.
Nauczylem sie, aby nie przejmowac sie na zapas - bo po co? Ktos mnie swoim
gadaniem moze tak zdolowac, ze zechce z wiezowca skoczyc? Przeciez smierci
sie nie boje. A skoro nie boje sie tego, ze ktos moze mnie do takiego
stanu doprowadzic, to nie przejmuje sie tez tak bardzo czyims gadaniem.
Zniknelo tez (moze tylko sie zmniejszylo) gdzies poczucie wstydu i
odpowiedzialnosci za postepowanie innych ludzi (nawet jesli sa mi bliscy).
Kazdy sam sobie sterem. Jesli ktos mnie bedzie traktowal z gory za grzechy
innych... to jego problem. Ja juz tego jarzma na swoje barki brac nie
zamierzam. Nie mam zamiaru pokutowac za to, ze ktos mnie sympatia nie
darzy z powodu osoby trzeciej.
Jak pisalem to nie jest wszystko co mi pomoglo, ale najlatwiej jest mi to
wyodrebnic z chaosu moich mysli. Fakt jest jednak faktem - w sytuacjach,
ktore kiedys wywolywaly u mnie bardzo silny stres... teraz spokojnie
potrafie zjesc posilek. Stalem sie panem wlasnego losu i zyskalem poczucie
kontroli nad swoim zyciem.
pozdrawiam
--
Greg
Serwis PSPHome - http://www.psphome.htc.net.pl
Z psychologia jedyne co mam wspolnego to to, ze jestem czlowiekiem.
|