Data: 2003-11-30 12:46:12
Temat: Re: a może inaczej? [długie] (było Re: zdradziłem - było mi to
Od: Kami <K...@j...net>
Pokaż wszystkie nagłówki
> -----Original Message-----
> From: q...@p...onet.pl@pb103.wroclaw.sdi.tpnet.pl
> [mailto:q...@p...onet.pl@pb103.wroclaw.sdi.tpnet.
pl] On Behalf Of
Jacek
> Posted At: Sunday, November 30, 2003 12:36 PM
> Posted To: rodzina
> Conversation: zdradziłem - było mi to potrzebne ale nie wiem co dalej
> Subject: Re: a może inaczej? [długie] (było Re: zdradziłem - było mi
to
> Troche smutno jest to że tych którzy odważyli sie coś napisać, co nie
jest
> takie łatwe nie stara się zrozumieć.
Nie rozumiem?
Czy posądzasz mnie o brak zrozumienia?
Ja siłą rzeczy odwołuję się tylko do jednej strony, bo przeważają tu
listy typu: 'nie potrafię żyć z moją kobietą i zdradziłem', a nie 'nie
potrafię żyć z moim mężczyzną i zdradziłam'. Ale coś mi się wydaje, że
przypadków drugiego rodzaju wcale nie ma tak mało.
> Umyka gdzieś człowieczeństwo i nawet wtedy gdy pisza że zrobili źle.
Jeśli nawet zrobili źle, to moim zdaniem nie zawsze jest tak, że można
ich tak łatwo i bezdyskusyjnie obwinieć i skazać. Wina moim zdaniem
zawsze tkwi pomiędzy ludźmi, nie pośrodku, ale pomiędzy.
> Proste podpowiedzi typu: "to już koniec" są łatwe do sformułowania,
ale
> czy tego chcieliby ci którzy tak piszą gdyby byli dziećmi tych osób ?
A jakie masz wyjście? Zafundować dzieciakom piekiełko w imię zapewnienia
im dobrego dzieciństwa?
Wiesz, co jest znamienne? Mam kilkoro dorosłych już znajomych, którzy
mają duży żal do rodziców, że nie rozwiedli się wcześniej, że czekali do
pełnoletności dzieci - te dzieci są złe, bo mają niefajne wspomnienia z
dzieciństwa z obojgiem rodziców.
> O nieuchronności kryzysów związku moim zadniem za mało się mówi.
Chyba masz rację.
> Tak jak pisze autor wątku na naukach przedmałżeńskich najwięcej czasu
> zajmuje tematyka poprawanego według katechizmu uprawiania seksu no i
> oczywiście mikroskopowania śluzu.
Wiesz, ja uważam że Kościół w ogóle nie za bardzo się nadaje do dawania
nauk w tym zakresie. Nie, nie jestem 'antykatoliczką', krzyczącą 'księża
na księżyc'. Ale cholera - wydaje mi się, że dużo więcej o życiu w
rodzinie i w związku dowiedziałam się i dowiaduję od Matki i Ojca, niż
od najbardziej nawet mądrego księdza.
> Nie wiem po co łączyć z tym forme zalegalizowania związku, niektórzy
lubią
> czuć się trochę bardziej wolnymi.
> Było juz tyle wątków że chyba nie warto o tym teraz pisać.
Chodziło mi o to, że zalegalizowany związek często trudniej przerwać.
Rozpad 'bycia razem' jest prostszy niż przeprowadzenie rozwodu. Prawda?
> Oczywistym jest że to wychodzi po latach. Choć moim zdaniem zbyt
często
> oceniamy związek z perspektywy ostatniego czasu.
No ale chyba trudno się takiego podejścia pozbyć, prawda? Bardzo trudno
się cofnąć do dobrych czasów sprzed 8-10 lat, jeśli ostatnie 5 lat było
równią pochyłą.
> Bo przecież jesli ktoś
> przeżył ze sobą kilka naprawdę dobrych lat. A w ostanim czasie oddał
się
> czemuś za bardzo, o czymś zapomniał nie oznacza to że od początku byli
nie > dobrani.
Trzeba mieć bardzo silną motywację do ratowania związku, prawda? I
przesłanki mówiące o tym, że ratunek zakończy się sukcesem.
> Całe nasze życie, w każdym wymiarze to falowanie. Tak jest z
gospodarką,
> z miłością, z chęcia do pracy, z podnieceniem itd....
No dobrze, ale co jeżeli dolna część sinusoidy jest niebywale wydłużona?
I dół trwa, i trwa, i trwa...?
> Moim zdaniem to wszytsko dzieje się w naszych głowach, nad nimi możemy
> mieć pełne panowanie i zależy to tylko o naszej woli.
Panujesz (częściowo, bo w pełne panowanie nie wierzę) jedynie nad swoją
głową. A związek to dwie osobne jednostki.
> W tak przerysowanej sytuacji wydaje się nie ma wyjścia. Pytanie tylko
> brzmi czy ona zawsze była tak mało seksualna.
> Czy może to mąż jest tak kiepskim kochankiem, a może to jej mama
wpoiła
> jej że jak już ksonczy 30 lat to seks już nie jest ważny.
> A może boi sie kolejnego mało planowanego dziecka, nie nauczyła się
> mikroskopować śluz, a wstydzi się spowiadać z żażywania
> tabletek. A może to właśnie te tabletki tak na nią wpłynęły.
> A może fantazjowała o czymś ale dowiedziała się że to grzech. A może
> .........................., może.
Ale ja właśnie o tym mówiłam!!! Odnosząc się do postu bodajże
brow(J)arka. Przyczyn facet/kobieta może szukać bardzo, bardzo długo.
Może bardzo, bardzo długo probówać pomóc, uratować, przewalczyć.
Pytanie, kiedy zaczyna być to walką dla walki, z góry skazaną na
porażkę. Kiedy to taka sztuka dla sztuki - coraz gładsza kolejna
rozmowa, coraz nowe pomysły, coraz nowe metody walki, i... i nic.
> A gdyby to nie miał takich potrzeb, co chciałby aby ona zrobiła. Gdyby
> problemy z szefem, presja restrukturyzacji, obniżka pensji, wysokość
opłat > za studia dzieci, pękająca prezerwatywa blokowały tak bardzo że
nic by z
> ich seksu wychodziło.
Nie do końca rozumiem? Chodzi Ci o to, że sytuacja może mieć odniesienie
do obu płci? Oczywiście, że może. Również kobiecie może brakować czegoś
niebywale ważnego dla niej w związku. Może to być wymieniony już seks,
może to być poczucie bezpieczeństwa czy podział obowiązków. Pic polega
na tym, że czasem dwie jednostki nie są kompatybilne. I nie są w stanie
wzajemnie zaspokoić swoich potrzeb. Rzecz w tym, kiedy dostrzegają to,
że po prostu się nie da. I to nie jest niczyja wina.
> A starczy starać się troszkę bardziej, porozmawiać , zrozumieć i
otworzyc
> się na rozwiązania.
Rrrany!!!
Ale ja pisałam o sytuacji, kiedy już było 'bardziej', kiedy już było
rozmawianie, otwieranie się, rozumienie. I nic.
> Czasem tak. Choć wydaje mi się, że na to zawsze jest czas.
Nie.
Czasem przekracza się pewną granicę, zza której nie ma powrotu. Czasem
padają słowa, które niszczą dobre wspomnienia. Jasne, że rozstanie nie
powinno być pierwszym pomysłem. Ale myślę, że istnieją również sytuacje,
kiedy nie można go odsuwać w czasie w nieskończoność. Że czasem to
właśnie rozstanie jest najtrafniejszą i najbardziej odpowiedzialną
decyzją.
> Ci co robią to ze względu na penisa, nie piszą tu na grupie, oni po
prostu
> piją piwko, pieprzą nową lalę i są naprawdę szczęśliwi.
> Net służy im do wyszukiwania kolejnych zdobyczy a nie do dzielenia się
> swoimi bolesnymi przeżyciami.
> Sprowadzeni zdrady do seksu nie jest dobrym początkiem poszukiwania
> odpowiedzi na pytania:
>
> - Dlaczego tak się stało?
> - Czy warto walczyć o związek ?
> - Jak dalej z tym żyć ?
Człowiek (dowolnej płci) to tylko człowiek. I popełnia przecież błędy.
A ta zdrada ma czasem miejsce już po tym, jak się o związek walczyło
długo i z nadzieją, i po zastanawianiu się nad przyczynami złego stanu.
Ludzie próbują, próbują, próbują, aż w końcu nie wytrzymują. Tak mi się
wydaje.
> Czasem tak, ale takie stwierdzenie nic nie wnosi. Bo pojedynczy
przykład
> dla psychologii nie jest dobry, człowiek w swojej naturze jest
> niepowtarzalny i inny więc pojedyncza że coś się zdarzyło inaczej niż
mówi > reguła jest pewne.
Dlatego też ja nie uogólniam.
> Ważniejsze są prawa ogólne, moim zdaniem dopóki nie dojdziemy do
> odpowiedzi dlaczego doszło do zdrady, nie powinniśmy iśc dalej.
Czyli? Jak to widzisz w praktyce?
Związek jest właściwie w stanie rozpadu, ludzie nie dostają z niego nic
pozytywnego mimo wcześniejszej _uczciwej_ walki, następuje zdrada, i co?
Zastanawianie się nad jej przyczynami? Pewnie tak, pewnie zdarzą się
przypadki, w których to zastanawianie doprowadzi do uzdrowienia układu.
Ale zdarzą się również sytuacje, kiedy jedynym wyjściem będzie
rozstanie.
> >Może czasem świadectwem odpowiedzialności i dojrzałości będzie
> > rozstanie, a nie skazana na porażkę walka?
>
> czasem tak
O tym właśnie pisałam.
Że zdarza się to 'czasem'.
> >Problem chyba w tym, żeby umieć rozpoznać, kiedy związek nie ma racji
> > bytu, a kiedy cięzka praca da cudowne efekty i 'żyli długo i
> > szczęśliwie'...
>
> i chyba to powinno być tematem naszych rozmów, dlatego warto czytać te
> wątki aby coś wynieść z doświadczeń innych i w sytuacji trudnej
wiedzieć
> że inni też przeszli takie coś.
Inna rzecz, że nie zawsze można odnosić się do tych innych doświadczeń,
bo każdy związek ma swoją specyfikę, i to, co udało się jednej parze nie
ma racji bytu w drugiej parze.
> Myśl o tym jak unikalni jesteśmi w takiej sytuacji nie pomaga nam.
Wiesz, co mi się wydaje? Że myśl o ogólnych zasadach czasem potwornie
przeszkadza i jest przyczyną nieszczęść. I właściwie o to mi chodziło.
Bo np.: 'utarło się', że rodzice za wszelką cenę powinni zostać razem, w
imię dobra dzieci i po to, by wychować je w pełnej rodzinie. A jeśli się
nie kochają i nie są szczęśliwi, nie dają dzieciakowi wzorców życia w
rodzinie. I wyrasta taka 'partnersko dysfunkcjonalna' jednostka, nie
radząca sobie ze związkami. Bo rodzice byli razem dla jego dobra,
zamiast ułożyć sobie szczęśliwe życie.
Gdyby 'utarło się', że trzeba zadbać o dziecko i wybrać mniejsze zło, to
myślę że jednak wiele osób by mniej cierpiało.
A tymczasem my jesteśmy unikalni. O to, co idealne dla mnie, może być
fatalne dla Ciebie. To, co uratowało Twój związek, mój może zniszczyć.
> Pozdrawiam i życzę spokoju przy stukaniu kolejnych literek wszystkim
> piszącym.
;-)
--
Kami
____________________________
k...@p...net
ICQ: 81442231 - GG# 436414
|