Path: news-archive.icm.edu.pl!pingwin.icm.edu.pl!news.icm.edu.pl!news.onet.pl!newsfee
d.tpinternet.pl!atlantis.news.tpi.pl!news.tpi.pl!not-for-mail
From: "margola & zielarz" <malgos@spamu_nie_kochamy.panda.bg.univ.gda.pl>
Newsgroups: pl.soc.rodzina
Subject: Re: dlaczego nie odchodzimy? dlaczego nie odchodzę?
Date: Thu, 6 Feb 2003 21:48:37 +0100
Organization: tp.internet - http://www.tpi.pl/
Lines: 75
Message-ID: <b1uj65$8uc$1@atlantis.news.tpi.pl>
References: <5...@n...onet.pl>
NNTP-Posting-Host: pq47.krakow.cvx.ppp.tpnet.pl
X-Trace: atlantis.news.tpi.pl 1044566022 9164 213.76.41.47 (6 Feb 2003 21:13:42 GMT)
X-Complaints-To: u...@t...pl
NNTP-Posting-Date: Thu, 6 Feb 2003 21:13:42 +0000 (UTC)
X-Priority: 3
X-MSMail-Priority: Normal
X-Newsreader: Microsoft Outlook Express 6.00.2600.0000
X-MimeOLE: Produced By Microsoft MimeOLE V6.00.2600.0000
Xref: news-archive.icm.edu.pl pl.soc.rodzina:32387
Ukryj nagłówki
Użytkownik <p...@o...pl> napisał w wiadomości
news:595a.00000573.3e426c38@newsgate.onet.pl...
> właśnie, dlaczego nie odchodzimy?
> dlaczego pozwalamy na to, by nasze związki, byle jakie, zaniedbane,
niedobre,
> niepełne, niedochuchane, trwały?
> dlaczego trwają?
Niepotrzebnie chyba czytalam wypowiedzi innych, bo moze mi zaburzyly
pierwsza moja reakcje, ale postaram sie napisac.
Bywaja zwiazki, ktorych nikt nie ratowal. Albo ratowal za pozno, Albo
niewlasciwie. Bywaja zwiazki, ktore bez pomocy z zewnatrz utonely w lawinie
codziennych malych zlych spraw.
Nie umiem powiedziec, czy w wypadku Pasji jest jeszcze cien nadziei. Wiem
jedno: na pewno musi sprobowac uczynic wszystko, aby pozniej prosto i bez
cienia zalu do siebie patrzyc w lustro i moc powiedziec sobie (i
oskarzajacemu ja otoczeniu): uczynilam wszystko, zeby to ratowac.
Tego wymaga uczcicwosc wobec zwiazku, tego wymaga uczciwosc wobec siebie.
Tak, wobec siebie - bo odchodzac mozna byc wiernym sobie, ale zostajac w
zwiazku, ktory swiadomie sie wybralo - tez jest sie wiernym sobie. Do Pasji
nalezy ocenic, ktora wiernosc jej dotyczy.
Ratowac zwiazek, mozna w nim byc, ale na troche niejako wiekszy dystans. Ale
jedno jest pewne - nie samotnie. Trzeba kogos z zewnatrz, kto moglby pomoc
zadac sobie wlasciwe pytania, kto pomoglby naprowadzic na miejsce, w ktorym
w osnowie pekla nic - skad zaczelo sie pruc. Mozna tak.
Dla ratowania malzenstwa (zwiazku) czasami warto rowniez odejsc. Trudno
budowac na nowo bedac skazanym na niepozadana, niechciana, ze wszech miar
obrzydla obecnosc drugiej osoby. Trudno w sytuacji przymusu pokusic sie o
pragnieniem chcenie. Mozna - jesli juz - to wlasnie w pewnej odleglosci. To
moze byc uzdrawiajace, to moze pozwolic spojrzec na sprawy z pewnej
perspektywy.
Tak uczynilam ja. Nie dane mi bylo z tej odleglosci wrocic, mijsce po mnie
natychmiast zajal inny klocek. Ale dzieki temu wiedzialam, ze co czynilam -
czynilam slusznie.
Przychodzi tez moment, w ktorym wiemy, ze nic sie juz nie odbuduje. Tym
trudniej jest odejsc. Rozbic swoj zwiazek - to porazka. Bol z tego powodu
odczuwa takze, a moze przede wszystkim, osoba inicjujaca rozstanie. Do niej
nalezy przyjecie na siebie nieporownywalnego z niczym innym poczucia winy.
Nie kazdego na to stac. Nie kazdy ma w sobie tyle sily. Dlatego tkwi sie w
tych zlych zwiazkach, obumarlych, przywiedlych. Dlatego najwiecej takich
nijakich zwiazkow rozpada sie wtedy, gdy ktos z zewnatrz dorzuci nam troche
sily. Gdy ten, na kim spocznie odpoweidzalnosc za rozpad rodziny, przejrzy
sie w czyims zachwyconym oku. To bardzo zludna sila, najczesciej chwilowa -
niezaprzeczalnie jednak istnieje i czesto jest ta wlasnie sila niszczaca.
Poza tym - sa dzieci. Czasem nie umiemy obie wyobrazic, jak im to powiemy.
Klamiemy o poczuciu bezpeczenstwa, o rodzinie - a dzieci czuja falsz. Nie
oklamujmy dzieci.
Nie odchodzimy ze zlych zwiazkow, bo albo jestesmy slabi i nie potrafimy
wziac na swoje baki tego ciezaru, albo jestesmy silni i zbieramy sie w sobie
do ostatniego biegu maratonskiego w obronie zwiazku.
Byc moze nie odchodzisz, Pasjo, bo juz masz w sobie nabudowane poczucie
winy. Bo juz dzis ciezar oskarzen Cie przerasta, a wiesz, ze pozniej bedzie
jeszcze gorzej. I bedzie, przysiegam. Do meza dolacza inni. Dolacza Twoi
bliscy. Dolaczy otoczenie. Plus samooskarzenia. Jakkolwiek bedziesz czula,
ze czynisz dobrze dla siebie, bedziesz tez musiala widziec, ze krzywdzisz
swoich bliskich. Ze krzywdzisz meza (a na pewno bedzie sie czul skrzywdzony,
ma do tego prawo. W koncu to nie on odchodzi, a winny jest ten, po kim te
wine widac. Taka jest obiegowa opinia)
Zbieraj sily. Duzo sil. Albo do reanimacji, jesli kiedys w nia przypadkiem
uwierzysz, albo do odejscia. Bedziesz ich potrzebowala bardzo, bardzo,
niewyobrazalnie duzo.
Margola
|