Data: 2002-01-14 10:43:47
Temat: Re: (długawe)
Od: "satia" <s...@p...onet.pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
>
> Takich osób jest teraz bardzo dużo. Moja mama rozwiodła się z ojcem jak
> miałam 8 lat, żyła z nim 10 lat i myślę, że o 10 lat za długo. To był
facet,
> który w życiu nie powinien zakładać rodziny, o posiadaniu dzieci nie
> wspomnę
[ciach]
Witam!
I ja dolaczam do tego grona osob z rodzin nie-modelowych.
I mam podobne leki, podobne watpliwosci, wczesniej juz z Anyią (jak
poprawnie odmienić?) pisalysmy w innym watku cos na ten temat.
Piszesz, ze o 10 lat za dlugo. Moja mama miala nas czworo, ja bylam
najmlodsza. Zawsze sie pytalamj jej, dlaczego zostala z ojcem, ona ,mowila,
ze dla naszego dobra. JAKIEGO DOBRA? Dzieci bez takiego domu to by byly
szczesluiwsze dzieci. A ona - tak mysle - bala sie samotnosci. Bala sie, ze
sobie nie poradzi.
Ja wynioslam sie z domu jakis rok temu. Czyli nastapil ten moment, kiedy
oddala sie ode mnie wizja domu rodzinnego, buduje wizja przyszlego mojego
domu rodzinnego.
I podobnie - mam bardzo wybiorcze podejscie do zachowan mojego TZ (towarzysz
zycia), boje sie, ze pewne schematy zachowan mojego ojca sa powtarzalne.
Boje sie, ze malzenstwo moze byc kruche. Kazde malzenstwo w koncu zawierane
jest nie pod presja, tylko z czyjejs nieoprzymuszonej woli, a potem okazuje
sie, ze to pomylka.
Sama nie wiem, czy moj TZ jest wlasciwy. Nie wiem. Moze jest, tylko ja mam
tak czarne okulary, ze nie widze tych dobrych rzeczy w nim tak jak tych
zlych. A i one nie sa zle, tylko moje przewrazliwienie je takimi czyni. Boje
sie.
Ramzes napisala do mnie bardzo trafna rzecz.
Istnieje wiara. I dobre checi.
Ja jestem na etapie przed-slubnym, tzn. narazie o slubie w ogole nie
rozmawiamy, chyba ze w kontekscie ulgi mieszkaniowej, ale poki korzystamy z
dwoch osobnych ulg, to slub tym bardziej nie jest na reke. Ale faktycznie -
obawy sie pokonuje dluuuugo. Nie jest etz latwo. Ale co innego jak wiara w
to, ze jest dobrze i dobrze bedzie - ma pomoc? Mysle, ze nie ma takiej
reguly, ze zycie naszych rodzicow wyznacza nasze zycie. A raczej ze ich losy
przekladaja sie na nasze. Ja sama siebie w ten sposob przekonuje. Ale tak
sobie mysle - i dzieki pewnym celnym spstrzezeniom grupowiczow - ze jesli
bede oczekiwac, ze bedzie zle, bede sie czepiac najmnijeszych szczegolow
zachowan, ktore moga mi cos pozornie przypominac, jesli bede sie w zwiazku
skupiac na problemach, na moim porownywaniu naszego zyvcia do zycia moich
rodzicow - nic dobrego z tego nie bedzie. Chyba czas nam zaczac patrzec na
to, co sie dobrego dzieje. Bo ja osobiscie jakos to dziwnie pomijam. A
przecziez dzieje sie tyle dobrego.
Widmo nieudanego zwiazku, kotry tak dobrze znam, ktory rodzieral mi dusze
kazdego dnia, przelal litry lez przez moje oczy, zakompleksil, upokorzyl -
jest we mnie. Ale trzeba chyba - jak sama sobie tlumacze - sprobowac zyc
inaczej. Moj TZ nie rozumie tego. Dla niego moje obawy sa zagadkowe. Wie
dobrze, z czego sie wywodza. I sam powtarza, ze teraz jest inaczej, ze nie
ma juz nic z przeszlosci, ze sa w zyciu rzeczy wazne, o ktore trzeba dbac.
Nie ma ze mna latwo - tez jestem neurotyczna, ale on faktycznie czuje sie
potrzebny, stara sie pomagac, choc ja czesto mam milczace dni. Pokazuje, ze
to wszystko, to dla nas, ze budujemy swoje zycie od podstaw, ze bedzie
inaczej.
Latwo jest sie poddac obawom, ale mi osobiscie wtedy ucieka wszelka
motywacja do jakichkolwiek dzialan, bo nigdzie nie widze sensu. Nic nie jest
dla mnie motorem.
Motorem za to jest wiara, ze tyle przeciez zalezy od nas samych, ze mozemy
sobie wykreowac rzeczywistosc - te dobra.
Czego Ci zycze!!!
pozdrawiam
--
satia
****************************************
"Po piersze duchy nie istnieja,
a po drugie sa niewidzialne" E.R. lat 5
|