Data: 2002-08-07 19:23:52
Temat: Re: o dzieciach było zdrada(?) wirtualna (?)
Od: "Nixe" <n...@i...pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
Kania tak oto pisze:
> Wymagac samodzielnosci i pomagac w uzyskaniu jej. I nie mowie tylko o
> siusianiu do nocnika. Wiecie jakim przezyciem jest dla dziecka, np
> 2-letniego mozliwosc wyboru miedzy zielonymi ogrodniczkami a
> fioletowymi jeansami?? To pierwsze kroki do samodzielnosci.
Taa, a jeśli w mroźny, zimowy poranek uprze się na sandałki? A na obiad po
raz któryś dzień z rzędu wybierze słone paluszki? Nie powiesz chyba,
że_zawsze_pozwalasz dziecku na jego wybór i że zawsze akceptujesz jego
decyzje.
Ja jestem zwolenniczką nie wtrącania się, nie ingerowania w wybory i decyzje
dzieci, które są mało istotne dla mnie (co nie znaczy, że dla niego), nie
wpływają na jego zdrowie czy życie. Nie kłócę się wtedy z dziećmi, nie
stawiam na swoim dla zasady, nie występuję z pozycji rodzica-dyktatora. Ale
są takie sytuacje, gdy pozwalanie małemu dziecku na decydowanie o sobie mija
się ze zdrowym rozsądkiem.
Tak sobie coś jeszcze przypomniałam. Nie wiem, czy spotkałaś się z czymś
takim na wykładach z psychologii klinicznej, ale dziecko wbrew pozorom także
potrzebuje zakazów i nakazów do prawidłowego rozwoju swego życia
emocjonalnego. Gdy usłyszałam to pierwszy raz (nie pamiętam gdzie, chyba
gdzieś wyczytałam) bardzo się zdziwiłam, bo wydawało mi się, ze zakazy,
bariery itp. niszczą osobowość. Jednak uzasadnienie tego było bardzo proste.
Dziecko (a konkretnie małe dziecko) potrzebuje tego, by czuć pewność i
bezpieczeństwo. By mieć świadomość tego, że nie musi tak do końca być
samowystarczalne, bo jest ktoś (rodzic), na kim może polegać. Ktoś, kto o nim
myśli i czasem ("czasem" w mniemaniu dziecka, bo z punktu widzenia dorosłego
jest to praktycznie "zawsze") czuwa nad nim. Tym sposobem dziecko może
jednocześnie poznawać świat i czuć się ważnym i "dorosłym", ale także nadal
czuć się małym, bezbronnym maluchem, gdy taką ma akurat potrzebę (bo nie
ukrywajmy, że każdy z nas czuje czasem coś takiego).
W świecie, gdzie nie ma żadnych nakazów, zakazów, granic, gdzie od maleńkości
jest się pozostawionym samemu sobie z własnymi wyborami i decyzjami, dziecko
jest bardzo niepewne. Nie czuje żadnego oparcia w nikim, a przecież takie
poczucie jest bardzo ważne. I nie chodzi o to, by wychować sobie łajzę, za
która trzeba będzie w przyszłości myśleć, ale, by tak zręcznie znaleźć
równowagę między "rób, jak uważasz, bo to twoje życie", a "tego nie wolno ci
robić", by ukształtować samodzielnego człowieka, który jednocześnie będzie
miał niekwestionowane prawo do słabości i odczuwania potrzeby przyjęcia
pomocy. Który będzie miał świadomość tego, że jest tylko człowiekiem, a nie
niezawodną maszyną, wychodzącą z przekonania, że pomoc i oparcie nie należą
jej się, bo sama powinna decydować o sobie i życiu. Bo takie jej zaszczepiono
w dzieciństwie idee.
Mam bowiem czasem wrażenie, że niektórzy ludzie (najczęśniej mężczyźni, co
jest niestety spuścizną naszej kultury) są wychowywani w dziwny sposób, który
w przyszłości czyni z nich niejako kaleki emocjonalne, które wstydzą się
swoich potknięć, słabości, łez, załamania, które są w_niezdrowy_sposób
ambitne i samowystarczalne, które propozycję pomocy uznają niemal za
zniewagę.
Nie wiem, czy dość jasno to opisałam, bo przytaczam z pamięci. Czy mogłabyś
się jakoś do tego wszystkiego odnieść?
--
Pozdrawiam
Maja
|