Data: 2006-02-08 17:17:15
Temat: Re: obowiązki dzieci w domu ...
Od: "Nixe" <n...@f...peel>
Pokaż wszystkie nagłówki
W wiadomości <news:dsd7kp$5dk$1@news.onet.pl>
Iwon(k)a <i...@p...onet.pl> pisze:
>>> ale nie dlatego, ze jest "ksieciem" niedotykalskim.
>> A dlaczego?
> co dlaczego?
Cała Ty :-/
Skoro napisałaś "ale nie dlatego, że ...", to się pytam "a dlaczego ..."
>> Bo jeśli czuje się źle, jest zmęczone, ma dużo lekcji do odrobienia,
>> samo nie potrafi sobie poradzić itp. to chyba naturalne jest, że
>> nikt nie każe mu w takiej sytuacji wykonywać tych obowiązków
>> (niezależnie od tego czy są to obowiązki narzucone czy też
>> "naturalne").
> no wlasnie nie. dla mnie jesli narzucilam komus obowiazek, ze ma
> kota nakarmic, i to jest tylko jego zadanie, to musi to wykonac.
No to masz problem, bo nikt tu takiego postawienia sprawy nie sugerował.
Nikt nie pisał, że jesteśmy niezastąpialni i że żadna sytuacja nie jest w
stanie zdjąć z domownika danemu mu obowiązku.
Przecież to byłby jakiś absurd.
>> Mnie chodziło o coś zupełnie innego, a mianowicie o sytuację, gdy
>> dziecko z zasady buntuje się przeciwko "pracy" w domu i pomocy
>> rodziców, bo mu się nie chce i tyle. Sądziłam, że w takiej sytuacji
>> uważasz, że spokojnie można odpuścić i nie robić jakiegoś wielkiego
>> problemu, bo i po co?
> jesli dziecko zostalo wychowane na zasadzie, iz nie powinno nic robic
> w domu bo jest wyjatkowe, wtedy ta teza jest niebezpieczna.
Ale przecież sama twierdziłaś, że dziecko nie musi robić w sytuacji, gdy mu
się nie chce.
Czym to się różni od sytuacji, gdy dziecko nie musi nic robić, bo jest
wyjątkowe?
>> No i dobrze - ale to też jest przecież jakiś podział prac [1],
>> chociaż mniej usystematyzowany, niż w sytuacji, gdy np. są dyżury (w
>> tym tygodniu ja wynoszę śmieci, w kolejnym ktoś inny) albo dany
>> obowiązek jest przydzielony do danej osoby, choć wiadomo przecież,
>> że nie na sztywno, bo gdy dziecko się rozchoruje, to chyba
>> oczywiste, że nikt nie będzie trzymał w domu śmieci przez dwa
>> tygodnie tylko dlatego, że od wynoszenia śmieci jest dziecko.
> podajesz ekstrema- a co jesli Jasiek jest np zmeczony co wieczor
> a wtedy wlasnie ma wynosic smieci- odpuszczasz mu?
A czy jeśli wszyscy są zmęczeni codziennie wieczorem, to nikt nigdy nie
wynosi śmieci?
Gdzie widzisz problem?
Oczywiście, że mu odpuszczam.
Ustalilibyśmy, że wynosi je w porze, gdy nie jest zmęczony.
Ale wynosi.
[teoretyzuję, bo Jasiek sam jeszcze śmieci oczywiście nie wynosi]
> bo rownei dobrze, ten usystematyzowany podzial pracy jesli piszesz
> jaki jest w sumie elastyczny tez moze nie dzialac, co jesli dziecko
> bedzie np klamac, ze dzisiaj go boli glowa, albo ze jest zmeczone?
> i tak coraz czesciej??
Przecież u Ciebie może być dokładnie to samo.
A ryzyko jest nawet większe, bo u kogoś, u kogo jest w miarę sztywny i
systematyczny podział obowiązków, dziecko rzadziej będzie próbowało się
wymigiwać (tak, jak rzadziej wymiguje się z obowiązków szkolnych, bo wie, że
innego wyjścia nie ma), z kolei u kogoś, u kogo odbywa się to na zasadzie
"kto może, ten robi, jak ktoś nie chce, to nie musi" bardziej cwane i
przebiegłe dziecko może częściej kombinować, bo wie, że nie ma jakichś
sztywnych reguł i nikt go nie będzie z niczego "rozliczał".
U Was może nie ma tego problemu, ale powtarzam, że nie wszystkie dzieci są
takie same. I naprawdę nie zależy to tylko i wyłącznie od wychowania.
> co do usystematyzowania/podzialu prac- juz sie nie bede powtarzac.
> dla mnie to nie jest
> podzial prac, jesli juz to jest to totalnie spontaniczny
> plan/podzial.. ale czy wtedy
> mozna to nazwac jakims planem/podzialem?
A jaka to różnica? Przecież cały czas tłumaczę, że nie ma większego
znaczenia, jak to sobie ustawimy, ułożymy, umówimy się. Grunt, żeby działało
i żeby nie było tak, że matka z ojcem robią w domu za woły robocze, a -
przykładowo - kilkunastoleni byczek czy takaż pannica ma to w nosie. A
rodzice twierdzą "no jak nie chce, to niech nie robi, przecież w końcu
chodzi do szkoły i to wystarcza".
> czy chodzi Ci teraz o czestotliowsc? ( raz na rok bedzie be, a ile
> razy na rok cacy?)
Tak, żeby nikt z domowników nie poczuł się wykorzystywany.
Sądziłam, że to chyba dość jasne.
> w moim przypadku odbywalo sie tak, ze raz zabawki ukladalam ja, a raz
> ona.
A co jest złego w sytuacji, gdy u nas dzieci z reguły same sprzątają zabawki
(czasem im jeszcze pomogę, gdy chcę, żeby było szybciej), a ja wchodzę z
odkurzaczem i mopem?
--
PozdrawiaM
|