Path: news-archive.icm.edu.pl!news.icm.edu.pl!.POSTED!not-for-mail
From: zażółcony <r...@c...pl>
Newsgroups: pl.sci.psychologia
Subject: Re: reakcje paranoika
Date: Wed, 23 Nov 2011 09:59:01 +0100
Organization: ICM, Uniwersytet Warszawski
Lines: 124
Message-ID: <jaickl$esg$1@news.icm.edu.pl>
References: <o...@4...net>
<16v5dpa45syq$.1vzmb7c4qlxl3.dlg@40tude.net>
<7...@k...googlegroups.com>
<4ec6b162$0$5818$65785112@news.neostrada.pl>
<8...@q...googlegroups.com>
<4ec6de7f$0$8455$65785112@news.neostrada.pl>
<7...@n...googlegroups.com>
<4ec8303e$0$5816$65785112@news.neostrada.pl>
<ja9hvs$vc3$1@news.icm.edu.pl>
<4ec86354$0$8456$65785112@news.neostrada.pl>
<jaai7t$tin$1@news.icm.edu.pl>
<4ec8d794$0$8439$65785112@news.neostrada.pl>
<jac5k3$cbv$1@news.icm.edu.pl>
<4eca2fc8$0$5801$65785112@news.neostrada.pl>
<jaddgq$ted$1@news.icm.edu.pl>
<4eca44a0$0$5817$65785112@news.neostrada.pl> <jadhpt$l2f$1@news.onet.pl>
<4eca4bc8$0$8442$65785112@news.neostrada.pl>
<jadip1$8hc$1@news.icm.edu.pl>
<4eca50bf$0$5817$65785112@news.neostrada.pl>
<ct8fvqv382qf$.n9nb2ios6q4c$.dlg@40tude.net>
NNTP-Posting-Host: efp194.internetdsl.tpnet.pl
Mime-Version: 1.0
Content-Type: text/plain; charset=ISO-8859-2; format=flowed
Content-Transfer-Encoding: 8bit
X-Trace: news.icm.edu.pl 1322038742 15248 83.14.249.194 (23 Nov 2011 08:59:02 GMT)
X-Complaints-To: u...@n...icm.edu.pl
NNTP-Posting-Date: Wed, 23 Nov 2011 08:59:02 +0000 (UTC)
User-Agent: Mozilla/5.0 (Windows NT 6.1; WOW64; rv:7.0.1) Gecko/20110929
Thunderbird/7.0.1
In-Reply-To: <ct8fvqv382qf$.n9nb2ios6q4c$.dlg@40tude.net>
Xref: news-archive.icm.edu.pl pl.sci.psychologia:615163
Ukryj nagłówki
W dniu 2011-11-22 23:59, Ikselka pisze:
> Dnia Mon, 21 Nov 2011 14:23:12 +0100, Piotrek napisał(a):
>
>> On 2011-11-21 14:13, zażółcony wrote:
>>> BTW. Mam wrażenie, że Ikselka tez wcale nie byłaby skłonna tak zaraz
>>> oddawać życie, gdyby miała świadomość, że w domu czekają na nią
>>> inne malutkie dzieci, a byłoby też wiadomo, że nowo narodzone
>>> dziecko nie będzie zdrowe (a odwrotnie: będzie dodatkowym ogromnym
>>> ciężarem dla rodziny pozbawionej matki).
>>
>> A to jest dla mnie bardziej niż oczywiste. I dlatego ona "wylatuje" za
>> zupełnie co innego ;-) Ale nie powiem za co ;-)
>
> http://www.mamopedia.pl/ciaza/porod/zamartwica-plodu
> "Głębokie niedotlenienie prowadzi do ciężkich zmian biochemicznych i
> morfologicznych. Czasami prowadzi do śmierci płodu lub do uszkodzenia
> centralnego układu nerwowego, kory mózgowej i pnia mózgu. Wówczas może
> pojawić się dziurowatość mózgu czy też zanik pewnych jego obszarów. Często
> lekarze w przypadku zamartwicy podejmują się resuscytacji noworodka.
> Noworodki po zamartwicy uzyskują punktację w skali Apgar poniżej normy. Są
> blade, mają słabe tętno i trudności z oddychaniem.
> Dzieci, które przeżyły zamartwicę, mogą być opóźnione umysłowo, cierpieć na
> padaczkę lub porażenie mózgowe."
>
>
>
> W sytuacji posiadania malutkiego pierwszego dziecka i nagle wynikłej
> sytuacji nieprzewidywalnego stanu właśnie rodzącego się dziecka po długim
> jego niedotlenieniu i w stwierdzonej zagrażającej zamartwicy płodu, w tym
> samym momencie kiedy się okazało, jak wielkie jest zagrożenie, już byłam
> zdecydowana, czyje życie jest dla mnie wazniejsze i czy rodzina da sobie
> radę.
>
> Tylko przypominam, że wiem, o czym mówię.
Pewnie nie zabrzmi to specjalnie przyjacielsko, ale ...
Jakby Bóg chciał, żebyś wiedziała o czym mówisz, to by Ci być może
bardziej śrubę dokręcił. Np. stworzyłby Cię mężczyzną a Twój MŚK
płci żeńskiej zmarłby przy porodzie. Dziecko by przeżyło - jako np.
warzywko.
Na szczęście nie zależało mu aż tak bardzo na dopasowywaniu programu
edukacji do Twoich osobistych ograniczeń, pozwolił Ci cieszyć się
życiem i zdrowymi dziećmi, wgląd do piekła dając jedynie przez
małą, grubą i żaroodporną szybkę.
Moja siostra zawodowo zajmuje się rehabilitacją dzieci/młodzieży z
porażeniem mózgowym, przypadki cięższe. Wierz mi - rodziny tych dzieci
naprawdę nie dają rady. Placówka, w której pracuje moja siostra jest dla
nich zbawieniem - mogą codziennie na pół dnia odstawić swój kłopot,
pozbyć się dziecka z domu, oddać je do placówki, w której jest jakiś
specjalistyczny sprzęt, przystosowane schody, windy, jakiś silny
terapeuta. Są piktogramy, różne instrumenty muzyczne, jest moja
siostra, która znajduje w tym sens - w tworzeniu muzyki z tymi
ludźmi - jeśli tylko są w stanie skupić przez chwilę uwagę na
prowadzącym/dźwiękach i utrzymać w ręce jakąś grzechotkę oraz
wprawić ją w ruch - już mniej ważne, czy w sposób świadomy i
kontrolowany, czy nie bardzo. W uczeniu ich podstawowej
komunikacji za pomocą piktogramów - bo mówić nie umieją.
A i tak nie jest idealnie - nie stać placówki na porządne podnośniki,
rehabilitanci, teoretycznie przystosowani do tej pracy, mają problemy z
własnymi kręgosłupami od ciągłego dźwigania na wpół bezwładnych
ciał fizycznie dorosłych ludzi. Placówka funkcjonuje na granicy
przepisów prawa pracy. Poza tym imo moja siostra jest
wyjątkowa. Nie jestem pewien, czy ta placówka wcześniej miała
kogoś, komu by się chciało tak kombinować.
Jako młodzieniec miałem styk z rodziną w której urodził się
chłopak z porażeniem mózgowym. Małżeństwo nie przetrwało tej
próby. Mimo, że pojawiła się później jeszcze dziewczynka,
to ojciec odszedł z domu, zostawiając matkę z upośledzonym
synem i córką.
Na zasadzie chyba takiej, że czasami dochodził - w weekendy
zabierał syna na długie spacery, czy jakoś tak.
A codzienność tego domu to m.in. ciągła przepychanka.
Fizycznie wysoki, chudy mężczyzna a emocjonalnie malutkie
dziecko, niezdolny do mówienia. Jak się zdenerwował,
to zaczynał wymachiwać w sposób nieskoordynowany rękami
i wyć. Młoda dziewczyna z matką tylko dużym wysiłkiem
fizycznym były w stanie go opanować i np. przepchnąć
do jego pokoju, gdzie trudniej byłoby mu zrobić sobie
krzywdę o meble. Chłopak nie walił pięściami w zamknięte
drzwi - taki celowy ruch by zwrócić na siebie uwagę
wykraczał poza jego możliwości intelektualne. Mieszkali
w zasadzie we wsi, takie kilka bloków przy jednostce
wojskowej. O dostępie do takich placówek, w jakich pracuje
moja siostra to mogli raczej tylko marzyć.
Ale wyżej to był jakiś zgrubny, skrótowy, niepełny opis
sytuacji. Zastanawiam się, jakby skrótowo
opisać sytuację psychiczną tej rodziny, szczególnie relacji
matka-córka. Matka - kobieta bardzo bogobojna, chodząca
z wiecznym uśmiechem na twarzy, publicznie prawiąca
ludziom komplementy, niby bardzo miła ... Ale czuć
było na kilometr, że jest to cienka maska dla pokładów
obłudy. I tak było w istocie. Po bliższym kontakcie
okazało się, że jest to inteligentny wąż, który
umiejętnie sączy jad, manipuluje innymi ludźmi,
wykorzystuje. To był bardzo dobrze przystosowany
do swojej niezwykle ciężkiej sytuacji życiowej
drapieżnik, który nie przejmował się ofiarami,
kiedy miał jakiś własny cel na horyzoncie.
Córka - dziwna dziewczyna. Młodsza ode mnie o rok.
Bardzo inteligentna, osiągająca bardzo
wysokie wyniki w nauce (także nauki ścisłe),
uczestnicząca w olimpiadach.
Do tego chyba bardzo dobrze grała na pianinie,
jakaś szkoła muzyczna czy coś. Ale u niej również
bardzo silnie wyczuwalna była ta, hmm... dysocjacja,
rozdwojenie. Tylko u niej miała już inny charakter.
Jej matka to zbudowała jako osoba dorosła w odruchu
obronnym, córka zaś niejako się z tym urodziła.
W kontaktach z tą inteligentną, miłą dziewczyną
wiedziałem tylko jedno: w środku siedzi ktoś,
o kim nie wiem zupełnie nic, a kto tak naprawdę
'rządzi' i dopóki się go dokładnie nie pozna
- za nic nie wolno mu ufać. Pokazywała mi zresztą
swoje zdjęcia z imprez w szkole (internat).
Na zdjęciach to była inna osoba. Nie dość,
że fizycznie wyglądała inaczej a lampa chwytała
charakterystyczne grymasy na jej twarzy, to
z całą pewnością nie była to ta porządna,
skromna, bogobojna dziewczyna - a taki miała
oficjalny wizerunek, ciągle podkreślany przez
matkę.
Cholera, po co ja to wszystko piszę ...
|