Data: 2002-06-26 17:17:02
Temat: Samo dno
Od: m...@w...fr (Magdalena Nawrocka)
Pokaż wszystkie nagłówki
SAMO DNO
"Można znaleźć się na dnie, nie osiągnąwszy głębi."
- Stanisław Jerzy Lec
Tak jest z depresją. Czarna, głęboka, oślizła studnia, samo
jej dno, z którego nie widać nadziei nadchodzącego dnia. Niczego
nie widać! Jest tylko trudny do sprecyzowania przyczyn i źródeł
wszechogarniający ból. Niewypowiedziany ból. Znalazłeś się na
samym dnie i zupełnie nie rozumiesz, skąd się tam wziąłeś.
Jakże trudno zwerbalizować to, co się odczuwa, co najbardziej
boli. Słowa nie są w stanie oddać całego bezmiaru cierpienia, nie
potrafią określić zdeformowanych, lecz jakże silnych emocji.
Emocje wyrywają się spod kontroli, dominują, krzyczą. Słowa
pozostają bezsilne, nieme.
Człowiek w depresji czuje się kompletnie zagubiony, bezwolny.
Pewnie właśnie miedzy innymi, dlatego, że choćby nie wiem jak się
starał, nie potrafi jasno i racjonalnie określić przyczyny swego
stanu. Wręcz powala go absurdalność własnych cierpień, spychają go
na samo dno rozpaczy irracjonalne leki. Z pozoru wszystko jest
ładne i składne: rodzina, praca, drobne pasje, etc. Niby życie
jest piękne, a tu nagle taki gwałtowny, niespodziewany psychiczny
krach.
Od lat gryzło mnie pytanie o źródła mojej depresji, chciałam
spojrzeć prawdzie w oczy i wreszcie zrozumieć, jak się tej podłej
chorobie udaje bez trudu za każdym razem rzucić mnie na samo dno.
Depresja jest oszukańcza, zakamuflowana, zwodnicza. Objawia się
groźnymi symptomami, nie pokazuje jednak swego prawdziwego
oblicza. Można do niego dotrzeć drogą długotrwałej, skrupulatnej i
jakże często bolesnej psychoanalizy.
Ja dotarłam. Zrozumiałam przyczyny mojej wieloletniej
depresji. Mam nadzieje, że ta wiedza o samej sobie ostatecznie
mnie wyzwoli od tej choroby i zabezpieczy przed nią na przyszłość,
ale tak naprawdę, to wiem, że nigdy z nią nie wiadomo na pewno.
Jest wredna, podstępna, zawsze może wykręcić świński numer.
Co dzięki psychoanalizie zrozumiałam? Depresja jest
gwałtownym upustem stłumionych, zakazanych sobie, spychanych do
podświadomości kiedyś tam w życiu emocji. Dla chorej psychiki jest
to być może trochę taki wentyl bezpieczeństwa. Z tego, co się
dowiedziałam dla podświadomości nie istnieje pojęcie czasu. Mogą
wchodzić w grę zarówno stare blizny, jak i zupełnie świeże rany.
Choć być może zabrzmi to absurdalnie - jakaż to sztuka przeżywać
uczucia. Autentycznie, adekwatnie, prawdziwie! Bez zbędnej
powściągliwości i samozakłamania. Uczucia musza być wolne.
Pozwólmy im na to.
Teraz jestem już mądrzejsza, zapobiegliwsza, powtarzam sobie:
wywrzeszcz nienawiść, jeśli ja czujesz, skul się w swym smutku w
kąciku, nie udawaj akceptacji tam, gdzie jej w twym życiu nie ma,
nie wstydź się zapłakać z rozczulenia, radości, myśl otwarcie o
tak zwanych sprawach wstydliwych, odsłoń przyłbice, gdy napotykasz
agresję, pozwól sobie na chwilę czystego egocentryzmu, itd. Nasze
własne superego i krytyczne oko innych pęta, niewoli nasze
uczucia. A ja chce, by moje uczucia były wolne. Zaledwie
człowiekiem jestem z jego wszelkimi słabościami i tylko w sobie je
akceptując, mogę marzyć o psychicznym zdrowiu. Tak sądzę.
Magdalena Nawrocka
www.geocities.com/magdanawrocka
--
Archiwum grupy: http://niusy.onet.pl/pl.sci.psychologia
|