Data: 2003-03-18 15:09:23
Temat: Obiecane uzasadnienie. Długie i nudne. Proszę darować sobie i nie czytać.
Od: "Veronika" <v...@p...onet.pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
"... z Gormenghast":
> Co dobrego jest w kontaktach sieciowych, praktycznie nie
> znających się ze sobą ludzi. Podam wycinkowy przykład.
>
> W każdym tkwi potrzeba społeczna w postaci wsparcia
> własnych działań i opinii przez inne jednostki.
(...)
Co dobrego jest w kontaktach sieciowych, a co złego? Przykłady.
Dobre jest to, że łatwo je nawiązać, a złe jest to, że są jednym wielkim
kłamstwem.
W sieci mogę napisać wszystko, mogę przedstawić siebie w jak najlepszym
świetle, mogę w jak najgorszym. Mogę opisać siebie pięknie, mogę brzydko.
Mogę opowiedzieć komuś, o nim samym, w taki sposób, że uwierzy, iż jest
idealny, albo uwierzy, że jest zły... albo mądry, albo głupi...
Za pomocą słów, mogę wymóc na kimś słowa, które chcę usłyszeć...
Mogę je jednak tylko przeczytać i nie na długo mi to wystarcza.
Słowa, literki, czarne znaczki na białym tle...
Czasem sprawiają mi tyle radości, że uśmiecham się do ekranu.
Czasem ranią tak bardzo, że wywołują łzy.
Czasem denerwują mnie, wtedy złoszczę się i jednym ruchem dłoni, wrzucam do
kosza wszystko to, co napisałam i otrzymałam do takiej chwili.
I zaczynam od początku, zapominając z czego śmiałam się i dlaczego płakałam.
Emocje. Po co mi takie emocje? Czy to ma sens?
Kontakty wirtualne są złe. Ubogie i bogate zarazem.
Dzięki nim, mogę poczuć się kimś lepszym, niż jestem, ale mogę także
dostrzec, że jestem bezwartościowym punkcikiem, na który nikt nie powinien
zwracać uwagi.
W sieci mogę komuś pomóc i mogę otrzymać wsparcie od kogoś. Szkoda tylko, że
zawsze wtedy czuję, że to jest takie nieprawdziwe, takie sztuczne i
bezosobowe. Bo to tylko literki, a samotne milczenie pozostaje dalej i unosi
się ponad ekranem.
A co jest dalej?
Następnym etapem jest spotkanie realne. Rzeczywiste. Prawdziwe. W końcu
kiedyś następuje. Prawie zawsze, bo nie można znać się w nieskończoność
tylko "przez kabel".
I wtedy najczęściej mamy dwa spotkania w jednym. Pierwsze i ostatnie.
Bo jestem za chuda, albo za gruba, bo mam brzydkie włosy, albo zęby, albo
uśmiech, albo głos, albo denerwujące gesty. Bo śmieję się nie wtedy, kiedy
jest z czego, albo nie śmieję się w ogóle. Bo nie wiem co powiedzieć, żeby
się nie wygłupić, bo nie mam czasu do zastanowienia, więc niewiele mówię
i... I okazuje się, że jestem kimś zupełnie innym, nudnym, beznadziejnym,
okropnym. Zupełnie innym niż w sieci. I wracam do domu, do samotności, do
kontaktów "kablowych", by poczuć się odrobinę lepiej i może odzyskać
nadzieję na to, że następnym razem będzie lepiej... że następnym razem
znajdę znajomych, przyjaciół, takich, którzy później zadzwonią, zaproponują
kolejne spotkanie.
Czasem to nie są dwa spotkania w jednym. Czasem to dopiero początek. Dobry
początek złego. Ktoś mnie oszukuje, mówi o sobie i kłamie, a ja wierzę.
Wyłudza uczucia i pieniądze. I znika. Zostaję. Z rozpaczą i poczuciem
pustki. Ze wstydem, że dałam się nabrać na... słowa. Na literki.
Czasem jest jeszcze gorzej, ale może już wystarczy.
Słyszałam, tak, słyszałam i czytałam już wiele razy. "Po co mówić, skoro
można napisać?"
Może po to, żeby żyć.
A może wcale nie trzeba mówić?
Nie wiem. Nie wiem, czy kiedyś się dowiem.
Nie wiem.
V-V
(Która od dzisiaj postara się jak najrzadziej tutaj wygłupiać. Sposobem na
to jest przecięcie kabla :-))
|