Data: 2004-10-19 10:46:53
Temat: Re: Czy kto? wie?
Od: "Ania K." <a...@w...o2.pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
Użytkownik "Oasy" <u...@p...onet.pl> napisał w wiadomości
news:ckuglv$hsa$1@news.onet.pl...
>
> Użytkownik "Ania K." <a...@w...o2.pl> napisał w wiadomości
> news:cktmj4$a0u$1@nemesis.news.tpi.pl...
>
> >> za zdradę odpowiada zdradzjący, ale osba zdradzna moze sie przyczynic
do
> > tego
> >> ze druga strona zdradzi
> >
> > Bzdura.
> > Osoba zdradzana przyczynia się do kryzysu, a nie do zdrady.
> > powtórzę jeszcze raz. Jeżeli zdradzający źle się czuje w związku to ma
za
> > obowiązek rozmawiać z partnerem co mu przeszkadza, czego mu brakuje, a
nie
> > szukać zrozumienia u kogoś innego. Jeżeli u swojego partnera nie
znajduje,
> > mimo rozmów, zrozumienia to po prostu może odejść, a nie zdradzać.
>
> Widzę że posty puchatego zrobiły na Tobie duże wrażenie i postanowiłaś
> wprowadzić ISO dwa tysiące ileś tam w stosunki małżeńskie. Wg sztywno
> przyjętych zasad można uznać że masz rację, jednak życie bywa dużo
bardziej
> płynne i takie generalne i jednoznaczne przypisywanie winy jest moim
zdaniem
> nieuzasadnione, ponieważ nie ma wystarczająco dużo wspólnego z powolnym i
> wzajemnym pogrążaniem się w kryzysy przez obojga małżonków, a mam wrażenie
> że chyba taki model rozpadu małżeństwa omawiamy. Imo zdrada nie jest ani
> początkiem ani końcem rozpadu małżeństwa. Rzekłbym że jest złamaniem
jednej
> z wielu zasad lojalności małżeńskiej i przy takim postawieniu sprawy jasno
> widać że winą należy obarczać strony proporcjonalnie do ilości i ważności
> złamanych w czasie związku zasad.
> Z innej strony patrząc przez analogię, przyjęcie Twego założenia że winny
> zdrady nie ma prawa do uznania zachowania partnera jako okoliczności
> łagodzących (być może się nieco zapędziłem w interpretacji Twych słów),
> podważa całkowicie odrębne traktowanie przestępstw popełnionych w afekcie
> przez wymiar sprawiedliwości, a z tego co wiem ma to faktycznie miejsce.
>
Wiesz co napiszę trochę inaczej.
Mam ogromną nadzieję, że jeżeli zdarzy mi się sytuacja, w której zauroczy
mnie facet/ kobieta ( ;) czasem sobie myślę w chwilach gdy każde z nas mówi
o czym innym, że z kobietą dogadałabym się dużo szybciej i łatwiej :) ) w
chwili większego kryzysu w moim małżeństwie, znajdę w sobie dość siły i
szacunku do swojego Męża (nie wspominam celowo o miłości, bo nie wiem co w
takiej chwili bym myślała), żeby nie ulec pokusie tylko wziąć się w garść i
pracować nad związkiem zamiast lecieć w ramiona pięknego nieznajomego.
Poprzednim tekstem nie miałam zamiaru nikogo strofować, wprowadzać sztywnych
reguł, ale myślałam o sobie, czego oczekiwałabym od siebie w podobnej
sytuacji.
--
Pozdrawiam
Ania >:-)<-<
gg 1355764
|