Data: 2008-01-28 17:56:09
Temat: Re: Gdzie jest problem?
Od: Fragile <e...@i...pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
On 28 Sty, 16:28, "Himera" <h...@z...org> wrote:
> dzieja sie ze mna dziwne rzeczy. w sobote bylismy na imprezie z okacij
> chrzscin. po pierwsze od razu siegam po alkohol zeby sie rozluznic, jak juz
> jestem rozluzniona i przysluchuje sie rozmowom ludzi na okolo zaczynaja mnie
> oni coraz bardziej wkurwiac. wurwiaja mnie te gadki o bzdetach o byle gownie
> byle tylko pierdolic. czuje sie obco, czuje ze nie naleze tam, ze nie
> przystaje, czuje sie zle, alkohol nie pomaga...
> ide do ubikacij, opieram sie o sciane, pare glebszych wdechow, nic nie
> pomaga. wychodze ochlapac twarz woda. stoja tam taki dwie panny i jedna do
> drugiej :oj znow przytylam, waze 123 funty = 55 kg, nigdy tak duzo nie
> wazylam, a panna jest wysoka gdzies 170 cm jak nie wiecej i ona bedzie sie
> teraz odchudzac. pustactwo, katastrofa zalamka. usiadlam do stolika. rozmowa
> wrze, nawet moj facet zajety w rozmowie z kumplem. siedze sama, czuje sie
> sama, jest mi slabo, muzyka jest glosna, chce mi sie krzyczec, chce wyjsc.
> mowie do swego ze chce isc, a ten zaraz. jestem zla, jestem nabuzowana, chce
> mi sie wyjsc, chce mi sie plakac. misiek wkoncu podchodzi, obejmuje mnie,
> wstajemy, bez slowa opuszczamy towarzystwo, bierzemy kurtki i jedziemy o
> domu, chce mi sie tylko spac...
>
> zaznaczam ze to nie jest odosobniony przypadek, tak jest przewaznie zawsze.
> nie potrafie nawiazac kontaktu, nie przystaje, nie umiem zyc z ludzmi.
> wszystcy mnie denerwuja swoim zachowaniem, sposobem bycia, nie chce byc
> sama, potzrebuje ludzi ale tez nie moge ich zniesc.
>
Wiesz...nic Ci to zapewne nie pomoze (i tak zawsze i ze wszystkim
jestesmy sami, pomimo ludzi wokol), ale juz ktorys raz, gdy Ciebie
czytam, to jakbym czytala o sobie... Doslownie pod kazdym Twoim
zdaniem moge sie podpisac.
Rok temu nie wychodzilam z domu przez dluzszy okres czasu... Sporo
czynnikow sie na to nalozylo. Generalnie moje zycie to bardzo
skomplikowana sprawa... Stopniowo, z pomoca lekarzy i paru zyczliwych
osob, w tym z pomoca mojego Misia :), zaczelam wychodzic z domu,
najpierw na klatke, pozniej na jedna rundke wokol bloku..., teraz do
teatru, do kina, na koncert, do znajomych czy do restauracji...
Wychodze z domu, poniewaz juz jestem w stanie wyjsc, jednak nie
sprawia mi to wiekszej radosci... Wychodze, bo wiem, ze jesli teraz
przestane, to cofne sie nie do punktu wyjscia, tylko jeszcze dalej...
Tak daleko, skad powrot bedzie juz prawie nie mozliwy... Wychodze z
nadzieje, ze moze kiedys spotkanie ze znajomymi bedzie mnie
cieszylo..., ze moze kiedys serce przestanie podchodzic mi do gardla i
walic 140/min, a swiat wokol przestanie wirowac jak oszalaly...
Czuje sie bardzo zle, fizycznie i psychicznie, ale szczegoly pomine.
Czuje sie inna... Patrze na ludzi wokol mnie, rozesmianych, i
zastanawiam sie, dlaczego jest mi tak ciezko? Dlaczego moje zycie to
nieustanna walka? Dlaczego sie dusze? Dlaczego musze nagle wyjsc?
Dlaczego musze siedziec z brzegu, albo z tylu? :) Wiem dlaczego. Ale
dlaczego jest tak jak jest?
Ja rowniez potrzebuje ludzi, bez nich czlowiek dziczeje, ale boje sie
ich, i denerwuja mnie, podobnie jak Ciebie.
Nie umiem Ci nic poradzic... Picie nic nie da, poglebia stany
depresyjne i lekowe, i nic nie rozwiazuje. Stwarza pozory i wciaga w
zaklety krag, czesto bez odwrotu, gdy padnie na podatny grunt.
Wazne, ze masz Miska. Miski sa super... Dla nich warto zyc :)
To tak w _ogromnym_ skrocie :)
PS. Pociesz sie chociaz tym, ze jestes zdrowa... :) (nie liczac
depresji).
--
Pozdrawiam,
Fragile (ide zjesc cos dobrego, pewnie znowu sie przejem :)
|