Data: 2002-11-14 10:19:04
Temat: Re: Jest sposób by zapomnieć?
Od: "Veronika" <v...@p...onet.pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
Bacha:
> > Nie chcę psuć Basi zabawy. Niech się bawi. Zauważyłam tylko, że to już
> > było i mnie nie bawi. MNIE. Inni mogą myśleć inaczej.
>
> Jasne. Lepiej od razu walnąć się na tory.
Nie zamierzam rzucać się na tory z żadnego powodu (przynajmniej na razie
:-))
Napisałam o tym podczepiając się do innego wątku.
> Przecząc sobie, coś zgodnie współbrzmicie. W korcu maku się dobrali.
> Chirurdzy od siedmiu boleści.
Nie przypominam sobie żebym kończyła medycynę ;-) Może szkoda a może nie.
Może jestem od siedmiu boleści, ale na pewno nie chirurgiem.
> TrenR ma raczej właściwe podejście do życia. Na ogół nie zieje i się nie
> maże.
TrenR ma podobne podejście do Ciebie. Trochę mu się dziwię, bo niedawno
chwalił się dyplomem psychologa. Psychologia to nie kabaret.
> Bosz! Jeszcze trochę i sama się poryczę.
> A Ty myślisz, że stale byłam szczęśliwa? Otóż nie. Tylko, że ja lubię
> wyciągać wnioski i nie pakuję się powtórnie w tą samą kałużę. A jeżeli mi
> się już jednak zdarzy, to co najwyżej zaklnę szpetnie. Nauczyłam się nie
bez
> bólu, że jeżeli mnie życie wydutka na strychu ... tfu, wystrychnie na
dudka,
> to się na życie się nie obrażam, bo to sensu nie ma. Już dawno
> przerobiłam, że to w niczym nie pomaga, a wręcz przeciwnie.
W takim razie biedna jesteś. Nie potrafisz kochać, skoro szpetne
przekleństwo wystarcza Ci do wyleczenia się z cierpienia.
> Nie śmieję się, tylko uważam, że miłość wiecznie szczęśliwa jest
wyjątkiem.
> Na ten temat spłynęło już tyle atramentu co łez. Dlatego jestem zdania, że
> to
> ryzyko
> trzeba wkalkulować na samym początku, jak przy sportach ekstremalnych,
> a nie gnać na ślepo, jak ćma do świecy i dziwić się potem, że się
sparzyło.
> Nikt mi na moje szczęście gwarancji nie
> dał i doskonale zdaję sobie sprawę, że pewnego dnia też może się skończyć,
> jak wiele innych, cudzych szczęść. Wtedy zostaną mi cudowne wspomnienia i
> nimi będę się napawać. Bo przecież było, uczestniczyłam w nim, było moje.
A
> że minęło? Podobno nic nie trwa wiecznie. Nie odnotowano póki co
przypadku,
> żeby załamywanie się ponad normę cofnęło ten oczywisty fakt.
No jasne, rozumiem więc że mam zakładać, że wcześniej czy później każdy
związek rozwali się. W takim razie po cholerę wiązać się z kimś? Można od
razu położyć się umrzeć. Problemy z głowy.
> Czasami bardzo długo, co wcale nie znaczy, że trzeba się na ten czas
> wyłączyć z czynnego życia, owinąć łeb kirem i rozpaczać w nieskończoność.
> Niektórzy wręcz twierdzą, że czynne życie nawet skraca ten czas.
Tak, oczywiście. Nie będę się powtarzać. Już napisałam również w innym
wątku, że to nie jest takie proste jak Ci się Basiu wydaje.
> Nie na darmo wymyślono okres żałoby, który jednak się kończy. Pamiętać, to
> wcale nie znaczy wiecznie się mazać. Dlatego mówię o przeczekaniu.
> Na zakończenie pewna autentyczna historia. Znam dziewczynę, która
porzucona,
> truła się, a gdy ją odratowano podcięła sobie żyły, też na szczęście na
> próżno. Rozpaczała nieprzytomnie. Przez lata wyglądała jak śmierć na
> chorągwi. Po latach jednak znów kogoś spotkała. Dzisiaj jest szczęśliwa i
> zakochana.
Takie historie to opowiada sąsiadka sąsiadce. Pewnie to nie była miłość.
Raczej dziecinada i szantaż: "Ponieważ mnie nie kochasz to ja się zabiję".
Miłość pozwala odejść tej drugiej osobie. Miłość.
> Pozdrawiam Cię Veroniko i w nosie mam Twoje fanaberie, tak jak i
> Saulowe.
Mam nadzieję, że Twój nosek na tym nie ucierpi ;-)
V-V
|