Path: news-archive.icm.edu.pl!pingwin.icm.edu.pl!news.icm.edu.pl!feedme.news.mediaway
s.net!news.tele.dk!small.news.tele.dk!212.43.194.69!fr.clara.net!heighliner.fr.
clara.net!newsfeed.tpinternet.pl!newsfeed.jasien-net.com
Newsgroups: pl.soc.rodzina
From: Kami <K...@j...net>
Subject: Re: Moja zona odchodzi, jak walczyc
Message-ID: <1...@j...jasien.net>
Sender: Kami <K...@j...net>
Date: Thu, 7 Mar 2002 00:46:27 +0100
Lines: 75
X-Newsreader: Microsoft (R) Exchange Internet News Service Version 5.5.2653.11
References: <2...@p...interia.pl> <a65mtj$8ke$1@news.onet.pl>
<a661sj$pom$1@news.onet.pl>
<1...@j...jasien.net>
<a66671$3oh$1@news.onet.pl>
Xref: news-archive.icm.edu.pl pl.soc.rodzina:5575
Ukryj nagłówki
> -----Original Message-----
> From: s...@p...onet.pl@h126n2fls33o981.telia.com
> [mailto:s...@p...onet.pl@h126n2fls33o981.telia.
com]On Behalf Of
> Ania Björk (sveana)
> Posted At: Wednesday, March 06, 2002 11:49 PM
> Posted To: rodzina
> Conversation: Moja zona odchodzi, jak walczyc
> Subject: Re: Moja zona odchodzi, jak walczyc
[ciaaaaaaaaach sporo, ale nie wszystko]
Aniu, ja się właściwie z dużą ilością myśli, które spisałaś zgadzam. A
resztę oczywiście akceptuję jako Twój pukt widzenia. Aha - i znów piszę
ogólnie, a nie w odniesieniu do Edyci czy MKA.
Mam kilka uwag tylko - po pierwsze - ja młoda jestem i średnio
doświadczona, ale wiem już, że miłość ma różne fazy, i początkowa
fascynacja i zakochanie różni się od tego, co czuje się w małżeństwie
trwającym -naście lat. Mam za sobą 3,5 letni poważny związek - uważam,
że jak na moje 23 wtedy lata to było bardzo dużo - i miałam okazję
obserwować, jak zmieniało się uczucię między mną a moim ówczesnym
partnerem. Teraz również jestem w związku od jakiegoś tam, dłuższego
czasu, i też obserwuję ewolucję miłości mojej do mojego TŻ jak i jego do
mnie. A przede wszystkim - mam możność obserwowania moich Rodziców,
którzy w lutym obchodzili 45-tą rocznicę ślubu, oraz moich braci, którzy
(obaj) ochodzić będą 20-tą rocznicę ślubu w tym roku. Widzę to, jak
wygląda uczucie po 10 latach razem, po 20 i po 40. Wiem, że to się
zmienia. I dlatego myślę, że umiałabym odróżnić inny moment "ewolucyjny"
uczucia w związku od wygaśnięcia miłości.
> Przeskok do innego gniazda to najczesciej tylko zamiana
> jednych problemow na
> inne, problemow znanych i mozliwych do opracowania na
> problemy nowe, do
> ktorych trzeba sie bedzie ustosunkowac. Dlatego ak glosno
> myslac uwazam, ze
> jest t jednak swego rodzju wygodnictwo i ucieczka, a nie
> swiadome podejscie
> do zycia i partnera.
Aniu, a co jeśli w związku nie ma chęci rozwiązywania tych istniejących
problemów? Jeśli nie czuje się już potrzeby ich przepracowywania? Jeśli
- trywialnie mówiąc - nie czujesz, że łaczy Cię z Twoim partnerem nic,
co dawałoby Ci siłę, natomiast pojawia się ktoś, kto tę siłę daje?
(przepraszam za tę drugą osobę liczby pojedynczej... ale tak mi
wygodniej)
I wiesz Aniu, tak sobie myślę, że jedynie bardzo niedoświadczone
nastolatki myślą, że zmiana partnera rozwiąże problemy. Wydaje mi się,
że dorośli ludzie mający w dodatku świadomość, że im nie wyszło, i
często umiejący wypunktować tego powody, nie są tak naiwni, by myśleć że
z nowym partnerem problemów nie będzie.
> Ja mysle, ze to, co nazywasz wypaleniem uczucia, jest po
> prostu inna jego
> postacia, o ktorej nie pisal Szekspir W "Romeo I Julia". Nie
> spodziewam sie
> milosci romantycznej az do moich ostatnich dni.
O tym napisałam na początku.
> Moze w tym
> szalonym wyscigu
> za romansem za wszelka cene tkwi blad?
Ależ ja nie mówię o "romansie"! Uważam po prostu, że związek powinno
cementować nie tylko zaufanie, lojalność, przyjaźń, ale i miłość... Być
może, że w wielu przypadkach bez owej (zwykłej, nie romantycznej)
miłości da się obyć, przyjaźń i poczucie pewności wystarczą... Ale
czasem nie. Ja nie wyobrażam sobie życia bez miłości.
> Brak zaufania do
> samego siebie, do
> swojej gosnosci jako jednostki, brak poczucia pewnosci siebie, wieczne
> poszukiwanie potwierdzenia urody, sexapealu, atrakcyjnosci?
> Mysle, ze dajemy
> sie zagonic w slepa uliczke.....
Nie rozumiem :-(
Aniu, mnie nie chodzi o udowadnianie czegokolwiek sobie czy komuś...
(zdaje się, że to robią panowie w tzw. wieku średnim...?). Mnie chodzi o
to, że dla mnie związek powinna cementować miłość... I nie mówię, że gdy
z czasem zastąpi ją swego rodzaju mix miłość+przyjaźń z przewagą
przyjaźni a nie romantyzmu i seksualnych uniesień, to należy związek
rozpieprzyć i na siłę szukać ideału miłości. Ja mówię, że miłość może
się wypalić nie zostawiając po sobie przyjaźni. I że ludzie mogąbyć
nieszczęśliwi z tego powodu. I że nie rozumiem, czemu mieliby się godzić
na to, żeby nieszczęśliwymi pozostawać, szczególnie gdy widzą szansę na
szczęście.
> Ale to tak, jakby szczescie bylo jakims darem z zewnatrz, a nie owocem
> codziennej, ciezkiej i mozolnej pracy....
To jest bardzo ciężka praca. Ale czasem nie da się jej wykonać wspólnie.
> Takich na przykład, że nie znajduje się już w
> > nim szczęścia, poczucia bezpieczeństwa, miłości... I że nie umie się
> > tego dać drugiej stronie... Co wtedy? Jasne - można walczyć. Ale w
> > którymś momencie okazuje się, że owa walka nie przynosi rezultatów.
> > Prawda?
>
> Prawda. I to wlasnie jest kleska, nawet jesli zakonczona innym
> zwiazkiem.....
A tu się absolutnie nie zgadzam... Przepraszam, że tak osobiście, ale Ty
jesteś po rozwodzie, prawda? Ale teraz jesteś szczęśliwą mężatką i
mamą... Czy uważasz, że to klęska? Mimo wszystko? Gwoli ścisłości - ja
mówię o... no, nie wszystkich, ale większości rozpadniętych związków...
Ale nie o przypadkach patologicznych, kiedy jedna ze stron "skacze z
kwiatka na kwiatek" i wciąż potwierdza swoją męskość/kobiecość, ale o
sytuacjach, kiedy związek jest, ale się rozwala bo obie _albo_ jedna
strona stwierdza, że nie jest w nim szczęśliwa. Celowo piszę, że jedna
strona też może podjąć decyzję, bo związek to dwie osoby, i _obu_ im
musi być dobrze, żeby związek był szczęśliwy. Ja wiem, że najpierw
trzeba podjąć walkę... Ale czasem się ją przegrywa. Po prostu.
Być może Cię nie zrozumiałam, ale uważam że umiejętność stworzenia
zdrowego i dobrze funkcjonującego układu mimo tego, że kiedyś jakiś się
rozwalił to sztuka. Bo świadczy o tym, że człowiek umiał uczyć się na
własnych (i partnera) błędach, że umiał tę wiedzę wykorzystać, że miał
odwagę zaryzykować...
Nie uważam, żeby każdy rozpadnięty związek był klęską - po prostu
niektóre pary nie mają szans dać sobie szczęścia.
Echhh... długie to wyszło, i chyba zamotane ciut, ale mam nadzieję, że
zrozumiałaś, co "autor miał na myśli" :-)
Kami
____________________________
k...@p...net
ICQ: 81442231 - GG# 436414
> Pozdrowienia
>
> --
> Ania Björk
>
> "Gdyby istnialo cos takiego jak przypadek, to mogloby sie
> okazac, ze Boga
> nie ma... Przypadkiem zreszta!"
>
>
|