Data: 2005-08-30 09:56:45
Temat: Re: Nienawidzę własnych rodziców.
Od: "Ewa" <N...@p...onet.pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
Użytkownik "driada leśna" <d...@o...pl.WYTNIJ.TO> napisał w
wiadomości news:dehsf6$4dh$1@atlantis.news.tpi.pl...
> Gdybym komuś napomknęła mimochodem, jakie odczuwam emocje względem swoich
> rodziców, byłabym zapewne uznana za wyrodną i niewdzięczną córkę. Nie
> poczuwam się jednak do bycia niewdzięczną córką w najmniejszym stopniu,
choć
> oprócz nienawiści nie odczuwam wobec nich innych, bardziej wysublimowanych
> uczuć. Mało tego, najchętniej zdeptałabym ich obcasem jak nic nie warte,
> pełzające żmije.
>
> Ale po kolei.
>
> Jako jedyne dziecko swoich rodziców okazałam się być wrażliwą, czułą
osobą,
> co zawsze niezwykle ich irytowało. Nigdy nie otrzymywałam od nich takiego
> zaangażowania w mój rozwój emocjonalny jakbym sobie tego życzyła. Nigdy
nie
> byłam przytulana, nigdy mnie nie spytano się czy nie jest mi źle, czy coś
> mnie nie boli, nigdy nawet nie spytano mnie dlaczego jestem smutna. Wręcz
> przeciwnie. Im byłam starsza tym bardziej odczuwałam odium z ich strony,
tym
> częściej byłam poniżana, nazywana głupią, nic nie wartą, beznadziejną.
Moje
> łzy nie miały dla nich najmniejszego znaczenia, wręcz były pretekstem do
> szyderstw na mój temat, że jestem beksą. W końcu ze wszystkimi swoimi
> smutkami zaczęłam kryć się w pokoju, przebywając w nim od świtu do nocy.
> Jedynym moim przyjacielem była poduszka, do której wtulałam się, bo
zewdząd
> otaczała mnie emocjonalna pusta. Przestałam ufać ludziom, nabawiłam się
> kompleksów, wpadłam w depresję i fobię społeczną. W wieku 12 lat miałam
> pierwszą próbę samobójczą, choć przyznam się, że na tym się nie
zakończyło.
> Dla moich rodziców nie przedstawiałam żadnej, ale to najmniejszej
wartości,
> co często dawali mi odczuć na swojej skórze. Dla siebie również tą wartość
> przestałam przedstawiać, bo miałam zakodowane w swym umyśle, że jestem do
> niczego. Moje życie stało się wegetacją. Potrafiłam godzinami wpatrywać
się
> w sufit, mętłym wzrokiem, nie interesowała mnie ani szkoła, ani koleżanki,
> ani w ogóle cokolwiek.
>
> I trwałoby tak pewnie bez końca... Ale tak jak to bywa i w życiu i w
> bajkach, pojawił się w końcu książę na swym rumaku, zaintrygowany moją
> ciemną, dziwaczną postacią, która tak bardzo różniła się od tych
wszystkich,
> z którymi do tej pory miał do czynienia. Zaczął mnie na siłę wyciągać z
> domu, choć ja mu nie ufałam, nie potrafiłam się otworzyć, często stawając
> się niegrzeczną, rozkapryszoną i tupającą nóżką dziewczynką. Wszystko po
to,
> aby zostawił mnie w spokoju. Nie zostawił jednak.
>
> Kiedy więc zaczęłam znikać z nim z domu, wychodząc na przeciw światu
> zewnętrznemu, moi rodzice stwierdzili: "Ooo, dziwne, Anka trochę
zmądrzała".
> Przestali tak często obrzucać mnie tak często inwektywami, straszyć, że
gdy
> osiągnę wiek 18 lat, to wyrzucą mnie z domu.
> W końcu jednak powstał nowy problem - spostrzegli, że potrafię niemal całą
> noc wczytywać się w książkę i prawie do rana mieć zapaloną lampkę nocną.
No
> tego było przecież za wiele! Mój "ojciec" postanowił, że najlepszym
sposobem
> wychowawczym będzie pobudka codziennie o 6 rano. W każdy dzień więc, gdy
> wybiła ta godzina, stał pod moimi drzwiami, dobijając się do nich, a kiedy
> nie odpowiedziałam: "nie śpię, tatusiu", co byłoby zresztą dla mnie
> największym upokorzeniem, wkraczał do mnie do pokoju i wylewał na mą głowę
> szklankę zimnej wody. Zaczęłam więc dźwigać ciężkie meble i codziennie
> taranować drzwi, co nakłoniło go do zmiany postępowania, bo poczuł się
> bezradny.
>
> Potem była wzmożona fascynacja komputerem. Oczywiście to również bardzo
> przeszkadzało "mojemu" staremu. Kiedy uznał, że siedzę zbyt długo potrafił
> wpaść do pokoju i wytargać mnie za włosy. Nigdy nie byłam bita, ale
wyrobiło
> to we mnie nawyk, że gdy ktokolwiek stanął za mną z tyłu, odwracałam się
> przerażona. Kilka razy (z powodu komputera) krzycząc na mnie próbował mnie
> wyciągnąć z domu, bo jak twierdził: "powinnaś wylądować w psychiatryku".
Na
> szczęście jednak miałam swojego księcia na rumaku, którego rodzice cenili
> sobie bardziej niż mnie i wykazywali mniejszą złość, kiedy spędziłam z nim
> dużą część dnia. Dzięki jego istnieniu zdarzały się spokojne dnie.
>
> W końcu spostrzegłam, jak wielką moc posiada podlizywanie się rodzicom.
> Zaczęłam udawać grzeczną, pokorną dziewczynkę, dla której (pozornie)
wielką
> wartość przedstawia ich zdanie i opinia. Były to wakacje, a ja zdaje się
> miałam wtedy 17 lat. Do nas do domu na czas wakacyjny wprowadziła się
> partnerka mojego brata, która raczej pochodzi z ubogiej rodziny, więc w
celu
> zarobkowym zatrudniła się w firmie moich rodziców. Ja okazałam się być
teraz
> grzeczną dziewczynką, więc cała uwaga skierowała się na niej. Mój ojciec
> prosto z mostu potrafił powiedzieć jej, że powinna zostać zapaśniczką sumo
i
> dawał najgorsze i najcięższe prace, bardziej odpowiednie dla mężczyzn.
Przez
> dwa miesiące permamentnego dokuczania dziewczyna stała się swoim cieniem,
> przygnębiona, z bardziej pogłębionymi kompleksami, które i tak zawsze
> posiadała. Obiecała sobie, że nigdy nie przekroczy przez próg tego
> mieszkania. Od tego czasu minęły trzy lata, brat chciałby się z nią
pobrać,
> ale ona nie wyobraża sobie oglądania moich rodziców na ślubie, dlatego
> odwleka ten moment jak tylko może.
>
> Dzięki podlizywaniu się do rodziców dostałam od nich świeżo wybudowany dom
> (gdy tylko 18 lat skończyłam), który początkowo miał być przeznaczony dla
> mojego brata. Brat naraził się tym, że jako dziewczynę wziął sobie
> "zapaśniczkę sumo". Zamieszkałam tam więc ze swoim księciem. Pomimo tego,
że
> ten dom znajdował się przy domie moich rodziców, to moja psychika uległa
> znaczej poprawie, bo już tak dużo z nimi nie obcowałam. Z matką zaczęłam
się
> wyśmienicie dogadywać, a stary całkiem przestał mi dogadywać. Jakoś tak
> zaczęłam nawet wybaczać im wszelkie krzywdy. Wybaczyłam im nawet to, jak
> jakiś rok temu oskarżyli mnie o współżycie seksualne w obecności mojej
> znacznie młodszej siostrze, co było zresztą kompletną bzdurą.
>
> Moje granice teraz zostały jednak już przekroczone.
>
> Z mężem (to ten książę na rumaku) zdecydowaliśmy się na pieska, labradora.
> Ponieważ jednak mamy wspólne podwórko z rodzicami, uznaliśmy, że
wypadałoby
> to z nimi skonsultować. Nie było żadnych problemów, wręcz zaproponowali,
że
> także będą z nim chodzić na spacery i zajmować się, w razie gdybyśmy my
nie
> mogli mu poświęcić czasu. Kupiliśmy więc czarną, śliczną labradorkę -
Bonę.
> Zajmowałam się nią bardzo pilnie - wychodziłam jedynie do sadku, gdzie nie
> ma kwiatków i gdzie może psocić do woli. Pewnego dnia musiałam jednak
> koniecznie wyjść z domu, by odebrać wyniki krwi ze szpitala, dlatego
> poprosiłam mamę i siostrę, aby zajęły się łobuzem. Kiedy przyjechałam
matka
> była zrozpaczona, ponieważ pies wyrwał kilka jej roślinek. Zaczęła
> awanturować się, krzyczeć bym się pozbyła tego szkodnika, na co ja
> stwierdziłam, że gdyby jej nie wpuściła do ogrodu, to nie byłoby problemu.
> Od tej pory, kiedy potrzebowałam gdzieś wyjść, zostawiałam psa zamkniętego
w
> mieszkaniu. Mimo wszystko zarówno ja, jak i mąż, zaczęliśmy słyszeć
przykre
> komentarze.
> Za każdym razem wychodząc z małą na spacer słyszałam: "znowu wyszłaś z tą
> pizdą", lub: "wynocha, gówno", skierowane do tego, bardzo ślicznego
zresztą,
> pieska. Muszę powiedzieć, że bardzo pokochałam to maleństwo i dbałam o nią
> najlepiej jak potrafiłam. Bałam się jednak panicznie agresji ze strony
> rodziców na nic niewinnym psie, dlatego z mężem z ciężkim sercem
> postanowiliśmy ją oddać. Płakałam wiele dni i obiecałam, że już nigdy
> więcej... Jestem w piątym miesiącu ciąży i z goryczy schudłam 2 kilogramy.
>
> Ktoś może powiedzieć, że jestem wyrodną i niewdzięczną córką, ale naprawdę
z
> całego serca nienawidzę rodziców. Czy naprawdę obowiązkiem człowieka jest
> kochać swych rodziców, czy nawet szanować? Ja swoich postrzegam jedynie
jako
> wrogów.
>
> Nie pozwolę sobie więcej napluć w kaszę. Chciałabym w jakiś sposób
odpłacić
> się pięknym za nadobne, bo wiem, że nie mogę wiecznie ogrywać dobrej, ale
i
> bez godności. Może ktoś mi coś zaproponuje? Jeśli nie załatwię tego raz a
> dobrze, to nie wyobrażam sobie wychowywania swojego dziecka w takich
> warunkach.
>
> "Baczcie na swych wrogów, nie dajcie się im prowokować! Ignorujcie ich, bo
w
> swej małości nie zasługują na uwagę więcej niźli listek przez wiatr
> szamotany".
>
> Pozdrawiam
> Ania
> GG:785234
> e-mail: d...@o...pl
> Wiem co czujesz.............
>
>
|