Data: 2003-04-02 09:48:26
Temat: Re: Odp: [wyzalam sie] Rece opadaja :((
Od: Basia Zygmańska <j...@s...gliwice.pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
> Ja sie nie poddawalam jego zachciankom - przyznaje, jako nastolatka
> ustepowalam czasem w pewnych sprawach, na ktorych mi nie bardzo
zalezalo, ale
> nie w sprawach zasadniczych (wybor sredniej szkoly, studiow, pracy,
TZ)
> Jesli nawet uznam, ze poplenilam jakis blad, to bedzie to tylko moj
i
> wylacznie moj blad i sama bede sobie winna.
>
> Zupelnie inaczej przyjmuje rady mojej mamy - dlaczego ? Bo wiem, ze
ona mnie
> zna i swoje sugestie opiera na tym, co wie o moim charakterze,
usposobieniu
> etc. Przyznam, ze wielokrotnie wykorzystywalam jej rady - z
powodzeniem.
> Ojciec nie ma pojecia o mnie, nie wie, co lubie jesc, jaki mam kolor
oczu,
> czym sie interesuje, jak reaguje w roznych sytuacjach. Jego rady
opieraja sie
> jedynie na tym, co on by chcial, co on 'sobie wymarzyl', co jego
zdaniem
> podniesie jego wlasny prestiz w rodzinie.
> Z rownym powodzeniem moglby mi radzic sasiad albo pani ze sklepu.
>
Jak to wszystko czytam to tak myśle ze ludzie mają w gruncie rzeczy
bardzo podone do siebie problemy.
Własciwie o swoim ojcu i o mamie mogłabym napisać dokładnie prawie to
samo.
Też nigdy nie miałam z ojcem dobrego kontaktu i nic o mnie nie
wiedział (dalej nie wie np. ile mam lat), a z mamą miałam bardzo dobry
kontakt.
Z tym że ja w odróżnieniu od Duni nie odcięłam w pore tej pępowiny (to
częściowo zapewne moja wina i mojego wygodnictwa, częściowo pewnie
męża, który nie był dosć stanowczy). Mieszkałam z rodzicami cały czas.
Fakt ze przy drugim synu mama sporo mi pomogła, bo nie mogłam wtedy
przerwać pracy i zajmowała się nim od skończenia 1 do 3 roku życia.
Na dodatek mama potrafiła jakoś regulować nasze stosunki z ojcem
,łagodzić konflikty. Koszmar sie zaczał 5 lat temu kiedy mama zmarła
(dość niespodziewanie i przedwcześnie). Ojciec był przyzwyczajony cały
czas do obsługi, ja nie mogłam mu jej zapewnić. (nie potrafił sobie
podgrzać obiadu wstawionego do lodówki).
Potem przychodziła do niego taka pani, która mu robiła obiady, ale
ciągle narzekał. Ona swoja drogą, kupowała mu byle co - zupy z torebek
a on chciał jeść trzy daniowe obiady (takie jak mu robiła mama)
W końcu zdecydował sie wynieść do domu kombatanta, była to jego
decyzja, nie byłam nią zachwycona, ale też sie nie sprzeciwiałam, bo
napięcia w domu były koszmarne, wszystkiego sie czepiał, a
jednocześnie zupełnie nic w domu nie robił, po powrocie z pracy
zastawałam w domu stos talerzy, zalaną podłogę w łazience i wymówki
meżą który mi opowiadął co też ojciec dziś zrobił.
Teraz od roku jest w tym domu kombatanta, znów cały czas narzeka (że
sie nim źle opiekują). Jeździmy tam średnio 2 x w tygodniu (na zmianę
ja, mój brat i mój starszy syn), ale on mówi ze to za rzadko (jadę tam
godz. w jedną stronę, a brat dwie). Mówi ze bardzo za nami tęskni. Za
to przynajmniej potrafimy normalnie rozmawiać a nie tylko się kłócić.
I chyba ta godzina - dwie rozmowy w tygodniu sporo nam dają.
Mimo wszystko czuje sie cały czas jakbym miała nieczyste sumienie, ze
nie potrafiłam sie ojcem własciwie zająć.
Pozdrowienia.
Basia
|