Data: 2011-02-17 09:00:48
Temat: Re: Ojcom marnotrawnym na Walentynki
Od: zażółcony <r...@x...pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
Użytkownik "Aicha" <b...@t...ja> napisał w wiadomości
news:ijhcqf$e0e$1@news.onet.pl...
> To było tak, to było tak, mąż wrócił wcześniej z Sochaczewa ;)
> On sobie kogoś znalazł w necie, ja sobie kogoś znalazłam i w zasadzie już
> było ustalone, że się rozwodzimy. Jednak pojechał na urlop do rodziców i
> wrócił z decyzją, że rozwodu mi nie da. I wtedy zaczęły się sceny
> zazdrości, śledzenie, hackowanie korespondencji, grożenie temu "drugiemu",
> kłótnie itp. A przedtem jeszcze alkohol gdzieś pomiędzy tym wszystkim się
> przewijał jako lekarstwo na zaniedbywanie przez żonę. Trwało to kilka
> miesięcy. Bicie to był ostatni etap - kilka takich epizodów (nie regularne
> tłuczenie, bo się broniłam), po jednym z nich i interwencji policji
> spakowałam siebie i dziecko w samochód i po prostu uciekłam do rodziców.
> Było mi o tyle łatwiej, że straciłam wtedy pracę i mogłam się odciąć
> totalnie ze wszystkim.
Ouff ...
Do lepszego obrazu sytuacji brakuje mi bardzo tylko opisu, jak do tego
doszło,
że dwoje młodych ludzi z dzieckiem znalazło sobie w necie i ustaliło, że
rozwód.
A jak do tego wcześniej doszło, że się związali i wyszło z tego dziecko ?
Pytam dlatego, że o ile sytuacja późniejsza jest dość oczywista: on się
sypnał
'bardziej' i postawił w sytuacji, w której już tylko 'ściągał' na siebie
wszystkie
winy. Szansa na trwały związek, jeśli była, musiała umknąć gdzieś wcześniej.
Gdzie była ta szansa ? Czy tam też wina była 'jego' ? Pytam dlatego, że
wydaje mi się, że tylko spojrzenie gdzieś 'przed Sochaczewem' da jakąś
odpowiedź na to, jak doszło do rozpadu i czy przykład podany przez
vonBrauna mówi o czymś podobnym, czy jednak o czymś innym.
Jak masz siły znów wracać do tematu 'własnej winy', to ...
|