Data: 2011-02-17 14:20:52
Temat: Re: Ojcom marnotrawnym na Walentynki
Od: zażółcony <r...@x...pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
Użytkownik "Aicha" <b...@t...ja> napisał w wiadomości
news:ijj8pv$5em$1@news.onet.pl...
>W dniu 2011-02-17 10:00, zażółcony pisze:
>
>>> To było tak, to było tak, mąż wrócił wcześniej z Sochaczewa ;)
>>> On sobie kogoś znalazł w necie, ja sobie kogoś znalazłam i w zasadzie
>>> już było ustalone, że się rozwodzimy. Jednak pojechał na urlop do
>>> rodziców i wrócił z decyzją, że rozwodu mi nie da. I wtedy zaczęły się
>>> sceny zazdrości, śledzenie, hackowanie korespondencji, grożenie temu
>>> "drugiemu", kłótnie itp. A przedtem jeszcze alkohol gdzieś pomiędzy
>>> tym wszystkim się przewijał jako lekarstwo na zaniedbywanie przez
>>> żonę. Trwało to kilka miesięcy. Bicie to był ostatni etap - kilka
>>> takich epizodów (nie regularne tłuczenie, bo się broniłam), po jednym
>>> z nich i interwencji policji spakowałam siebie i dziecko w samochód i
>>> po prostu uciekłam do rodziców. Było mi o tyle łatwiej, że straciłam
>>> wtedy pracę i mogłam się odciąć totalnie ze wszystkim.
>>
>> Ouff ...
>> Do lepszego obrazu sytuacji brakuje mi bardzo tylko opisu, jak do tego
>> doszło, że dwoje młodych ludzi z dzieckiem znalazło sobie w necie i
>> ustaliło, że
>> rozwód.
>> A jak do tego wcześniej doszło, że się związali i wyszło z tego dziecko ?
>
> No dobra, ostatni raz włażę pod ten pręgierz :)
> Wyobraź sobie 25-letnią doktorantkę wiecznie dziewicę, z kompleksami
> wielkimi jak stodoła i przystojnego żołnierza, z nieskończoną zawodówką
> tudzież dziewczyną z dzieckiem w drodze w miejscu zamieszkania. Tak się
> poznaliśmy i byłam "koleżanką z wojska" przez kilka miesięcy. Potem
> oczywiście do niej wrócił. Po dwóch latach przypomniał sobie o ciepłej
> przystani, bo z tamtą dziewczyną łączyły go już tylko alimenty na syna.
Oki. Tak myślałem, że związek zaczął się w sposób bardzo przypadkowy
i mało świadomy, gdzie ludzie kompletnie się nie znali, a jedna ze stron
dodatkowo
nie znała siebie :)
> dziedzinie domowo-dzieciowej niczego (do pewnego momentu! kluczowego, bo
> odtąd przestałam spełniać małżeńskie obowiązki) nie mogłam mu zarzucić, to
> "życiowo" coraz bardziej mnie rozczarowywał. Przekonałam się, że ma
A tu widzę jakąś rysę. Bo co jest bardziej 'życiowego', niż
domowo-dzieciowe,
kiedy już dziecko jest ?
> zupełnie inny sposób patrzenia na ten świat.
... no cóż, to się zdarza ... :)
> Ja się zmieniałam, dojrzewałam, zaczęłam się w końcu dusić. Ile można
> oglądać
> telewizję, nie wychodzić nigdzie (tyle mojego, co spacer z dzieckiem) i
> spędzać ze sobą każdą chwilę - oprócz pracy.
I tu znów widzę odpowiedzialność po Twojej stronie - co facet winien, że Ty
nie
możesz się z domu wyrwać ?
Powiedzmy sobie szczerze - 'porzuciłaś go'
> W końcu znalazł się ktoś, dla kogo nie byłam "może ze szkołami, ale
> (życiowo) głupia". Potem ktoś inny, kto się mną zachwycił... Moje
> otrzepywanie się ze skorupy trwało kilka lat... właściwie trwa nadal :)
> Naprawdę "kimś" poczułam się, gdy moja strona z opowiadaniami osiągnęła
> 80.000 odsłon ;) A to był dopiero początek odkrywania w sobie kobiety :)
Hmmm ... No dobra, a co z tymi facetami, którzy się Tobą po drodze
zachwycili ? Czy te zachwyty rónież nie okazały się iluzoryczne i mało
warte?
Czy ich wartość polegała jedynie na tym, że pozwalały Ci przekraczać kolejne
głębokie własne kompleksy - ale nic nie wnosiły w Twoją zdolność do
tworzenia trwałych, szczęśliwych związków ? Wydaje mi się, że związki,
jakby nie patrzyć, nie opierają się o "zachwyty".
> Do tego trzeba dodać rodzinę (moją), naciskającą na ślub, kiedy już byłam
> w ciąży... i wiele innych czynników. Spłycając - klasyczny mezalians. I
> mam świadomość, że też go w jakiś sposób zawiodłam. M. in. przestałam być
> potulną szarą myszą, wdzięczną za każdy okruch z pańskiego stołu i poszłam
> swoja drogą. Pewnie się tego nie spodziewał,
Mezalians mezaliansem, ale wydaje mi się, że teraz odrobinę spłyciłaś jego
stosunek do Ciebie, jego oczekiwania. Ludzie w związkach generalnie pragną
troski. Bycie potulną myszą to była gra zastępcza, którą z musu oboje
graliście,
a która była zbudowana na Twoich kompleksach - i zapewne na czymś
komplementarnym po jego stronie.
Ten związek miał imho wszelkie cechy układu lekarz-pacjent.
Pacjent został uleczony, wyszedł ze swojej roli i związek wymagał
przedefiniowania.
Pozostaje pytanie: czy jesteś pewna, że lekarz nie był zdolny do
przeformułowania
swojej roli na jakąś dojrzalszą ?
Jest możliwe, że nie był. Że wręcz starał się wepchnąć Cię z powrotem
w rolę pacjenta. Jego poprzedni związek, klimaty z alimentami - wydaje się,
że
to rzeczywiście było nie do przekroczenia.
Czegoś mi tu jednak brakuje ... jakiegoś POZYTYWNEGO podsumowania
tamtego wczesnego okresu i zamknięcia Twojej relacji z tamtym młodym
facetem,
z którym przecież masz dziecko. Aż tak fatalny był w tym mówieniu 'życiowo
głupia' ?
> bo do pewnego momentu akceptowałam wszystko, co robił, wpatrzona w niego
> jak w obrazek. O wyroku i nachodzącym mnie (on był wtedy w pracy) z tej
> okazji kuratorze też się nikomu nie pochwaliłam. Może gdybym w pewnej
> chwili przestała go kryć, nie doszłoby do ślubu i kto wie, być może
> znacznie wcześniejsze rozstanie nie przebiegłoby w tak wybuchowy i
> pozostawiający traumy sposób. No cóż, za głupotę i naiwność płaci się
> wysoką cenę.
Rozumiem, że to krycie oznaczało Twoje ukrywanie detali przed Twoimi
rodzicami (którzy parli na ślub ?).
Ech, gierki, gierki ...
ja to widzę tak, że Twoi rodzice też tu nieźle 'napaskudzili', poczynając od
tego,
skąd u Ciebie takie kompleksy i 'życiowa głupota' :)
|