Data: 2001-06-05 17:40:33
Temat: Re: Skłócony z życiem
Od: "Ania" <a...@p...fm>
Pokaż wszystkie nagłówki
Użytkownik "DeStroyer" <d...@r...com.pl> napisał w wiadomości :
> Wprawdzie masz wiele racji, ale nie dziw sie temu poczuciu winy.
> Kazdy naiwnie sadzi, ze samobojstwom mozna jakos zapobiec i
> zawsze zadaje sobie pytanie - co zrobilem (albo - czego nie zrobilem)
> zeby jemu/jej pomoc. Prawda jest jednak taka, ze czego by sie nie
> zrobilo, to zahamowac zadze samodestrukcji jest trudno, zwlaszcza
> kiedy warunkiem koniecznym dla samobojcy zeby mogl dalej zyc
> jest np. bycie z nim jakiejs osoby, ktora tego nie chce.
>
> Jesli dorosli ludzie nie rozumieja, ze wlasnie samobojstwo - a nie
> zycie - pozbawia ich wszelkich szans, to coz... droga wolna. Ja
> mialem dla potencjalnych samobojcow taka rade - jak chcesz, to
> zabij sie, ale w sposob szlachetny. Oddaj zycie za kogos. Sprobuj
> uratowac kogos przed smiercia, ginac samemu. Chodz po ulicach
> i przy torach kolejowych, patrz czy sie jakies dzieci nie bawia nad
> rzeka... Szukaj potencjalnej tragedii, ktorej bedziesz mogl zapobiec.
> Zanim umrzesz - zrob cos dobrego. Ale samobojcom nie
> chodzi o to, zeby byc dla swiata dobrym, tylko chca zemscic sie
> na nim i na ludziach, zabijajac sie. Mszcza sie na swoich bliskich,
> na tych ktorzy w ich mniemaniu ich zawiedli... I stad to poczucie
> winy u tych, ktorzy zostaja. Bo samobojca zawsze zadba o to,
> zeby jego bliscy poczuli sie winni.
>
> JGrabowski
> ================================
A propos poczucia winy u wciąż żyjących, to coś Wam opowiem. Mój chłopak
bardzo się kiedyś źle w stosunku do mnie zachowywał (przezwiska, nawet
bicie). Zerwałam z nim, choć go kochałam (a może jego obraz, który sobie
wytworzyłam w wyobraźni?).
On najpierw przepraszał, błagał, płakał... W końcu zaczął straszyć
samobójstwem. Proszę nie piszcie tylko bzdur o tym, że "kto mówi, ten zwykle
nie robi" i że to były tylko czcze pogróżki, bo to tak naprawdę zależy od
konkretnego człowieka. Parę razy na siłę zciągałam go z okna. Dzwonił też w
środku nocy i mówił do słuchawki, że mam słuchać jak leci w dół... Przeszłam
prawdziwe piekło. Zgodziłam się z nim być, bo nie hciałam być odpowiedzialna
za jego życie. Minął rok. Nie jest już może tak źle jak przed próbami
samobójczymi, ale czuję, że on mnie w ogóle nie szanuje, wciąż mnie obraża.
Mam wrażenie, że nie mam 20 lat, a jakieś 50... Swoją nienawiść odwrócił od
siebie w moją stronę - powiedział, że zniszczy mi życie, jak od niego
odejdę.
Czasem sobie myślę, czy nie lepiej byłoby gdyby skoczył... Może i jestem
potworem, ale czuję się wyprana z wszelkich uczuć przez te emocjonalne
szantaże człowieka, którego już dawno nie kocham...
Poza tym jak tu zacząć coś nowego z takim bagażem?
Czy naprawdę sądzicie, że to ja byłabym winna jego samobójczej śmierci?
Ania.
|