Data: 2003-10-12 20:55:20
Temat: Re: Szaleństwo?
Od: Flyer <f...@p...gazeta.pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
.. z Gormenghast napisał:
Tylko tytułem wstępu - zgadzam się, że wątek jest trochę jałowy [Ty tego
nie napisałeś, ale sądząc po uwagach - możesz tak myśleć]. Zdecydowanie
nie są to rozważania na miarę odkrycia bomby atomowej, ale ciekawie
sobie uświadomić, że można się nie zgadzać we wszystkim, a wystarczy
zgadzać się w danej chwili i miejscu, żeby doszło do dyskusji -
pozwolisz, że nie będę dalej rozwijał tej myśli. ;)
> Jeśli jednak ktoś rzuci tym słowem w przestrzeń nieokreśloną, to rzeczywiście,
> nie wywoła to żadnych reperkusji w przypadkowym odbiorcy. Ale jeśli ktoś
> będzie Cię bombardował tym samym jednym słowem (na zasadzie "pomidor"),
> i do tego jeszcze dodawał jakieś inne informacje typu jęki, grymasy itp.,
> to nieuchronnie pojawi się w Tobie ciąg skojarzeń, którego celem będzie
> rozwiazanie zagadki - czyli znalezienie odpowiedzi na pytanie:
Nie. ;) Jak zrobiłem sobie wczoraj spacer na pocztę, to wpadła mi do
głowy myśl - po co ludzie w ogóle mówią i uczą się mówić - żeby
przekazać, że słońce jest czerwone [?], czy żeby przekazać, że czerwone
słońce IM się podoba [?] - popatrz na dziecko - gdyby nie chciało papu,
przewinięcia itd. - nie miało by żadnego celu w nauce mowy, tak samo
zresztą jak i rodzice, którzy chcą lepiej poznać stan dziecka lub chcą,
żeby ono im się podporządkowało - czyli słowo w służbie egoizmu potrzeb.
Zakładam, że samo słowo "bezsilność" nie niesie dla większości ludzi
żadnej informacji - żeby ją zaczęło nieść [w tym doświadczeniu], musi
być związane bezpośrednio z systemem wartości danego człowieka -
powtarzając "bezsilność" możesz co najwyżej go wq...., ale do niego nie
trafisz - słowo bezsilność istnieje bowiem tylko w warstwie społecznej
i reakcje na nie również - dodatkowo, słowo to jest bardziej określane
przez owe reakcje a nie przez samą treść, którą niesie [czyli - prosta
mechanika - 0 uczuć własnych].
> Ech nie.. Nie rosną z innych powodów :). Choćby z takich, że jakakolwiek
> bezsilność jest stanem obserwowanym w _danej chwili_, a nie stanem
> permanentnym, niezmiennym. Im zresztą jest bardziej "chwilowa", tym mniejszy
> jej wpływ na resztę psychiki.
Tu się nie zgodzę - zespół lęku pourazowego [czy coś w ten deseń]
> Przywołałeś opad śniegu...
> No to weźmy teraz abstrakcyjny przykład i połączmy tenże opad śniegu
> z podróżą godową muszki owocowej - gdzie tenże śnieg zaskakuje ją
> w najmniej odpowiednim miejscu. Jej bezsilność wobec zgniatającego ją płatka
> śniegu jest absolutna! Muszka ginie bezpowrotnie.
Nie [jakoś mam ostatnio mało ugodowe nastawienie ;)] - jest bezsilna
wobec naruszenie podstawowego elementu jej jaźni, czyli własnego życia -
tu nie pojawia się para - płatek śniegu == własna śmierć [to widzisz
Ty], ale śmierć <> podstawowy imperatyw ochrony własnego życia [to czuje
Ona]- bezsilność, na płaszczyźnie psychiki, pojawia się w momencie
zanegowania [albo przedstawiania zupełnie innej wartości] jakiejś
wewnętrznej reguły jednostki [nawet przez inną regułę]. Czyli - jeżeli
ktoś nie chce np. latać, to tak naprawdę nie jest to zewnętrzny lęk
przed lataniem, ale czysto wewnętrzny problem dwóch przeciwstawnych
reguł. Zauważ dodatkowo, że osoba zmuszona do wejścia do samolotu, mimo
że latać nie chce [lekki eufemizm] przeżywa identyczny stan [może o
mniejszym nasileniu, a może identyczny co do siły] jak ojciec widzący
własne tonące dziecko - a przecież nie określa się stanu, który przeżywa
osoba zmuszona do latania jako "bezsilności" - czyli wyraz "bezsilność"
oprócz już przytoczonych argumentów za nie, jest dodatkowo wybiórczy w
stosunku do sytuacji - mimo, że stan psychiczny człowieka jest
identyczny.
> Jedziesz na umówione spotkanie z pracodawcą - jesteś już na 32 piętrze wieżowca
> i masz jeszcze do przebycia 40 pięter. Nagle - z nieznanych Ci powodów winda
> urywa się i beznamiętnie zmierza ku spotkaniu z gruntem w podziemiach gmachu.
> Twoja bezsilność jest absolutna. Giniesz bezpowrotnie nie znając nawet przyczyn
> dramatu.
> Pytanie, czy będziesz miał czas aby oszaleć...?
Oczywiście że tak - popatrz na filmowe sceny - krzyki, paraliż lub
szamotanie się - czyli zachowania "niespołeczne". Ale ja wolę wziąść na
stół wypadki samochodowe - sytuacja podobna, ale ofiary częściej
przeżywają - najpierw pojawia się lęk ["nie kontroluję auta, sytuacji"
czy "nie umiem odpowiedzieć na sytuację/nie znam rozwiązania"] a później
lekki [czasami widoczny po wypadku] stan szaleństwa i to i u ofiar, jak
i u sprawców wypadku.
Zakładam dodatkowo, że Twój stan bezsilności jest ścisle związany ze
specyfiką społeczną/warunkami naturalnymi [czyli też z wzorcami
osobowymi] - w miejscach często nawiedzanych przez powodzie mniej będzie
szaleńców, którzy "oszaleli" na widok powodzi, którzy pojawiają się, bo
zaszło zdarzenie niekontrolowana sytuacja <> własna potrzeba kontroli
sytuacji [czy własne mniemanie o jej kontrolowaniu] - tu akurat samo
zagrożenie życia jest związane tylko z niektórymi sytuacjami, a nie z
całą powodzią.
> > I dzięki Bogu, że Oni nie rozumieją, że stan ten wywołany jest
> > niemożnością sprostania wzrocom wyuczonym w życiu [a nadzorowanym przez
> > Państwo i propagowanym w interesie tegoż] - niestety powoli odzyskują
> > "jasność umysłu", kierując swoje żadania wobec Państwa - zgadnij jaki
> > będzie następny etap - negacja? ;)
>
> Sugerujesz, że rozpad Państwa jest nieuchronny? Powrót do prymitywnych
> form wytwórczości i handlu wymiennego?
Czy sugeruję? Powodów istnienia spoełczności można szukać właśnie w
pierwszych społecznościach - czyli - ułatwienie obrony, walki, wspólna
praca itp. - z owych przyczyn w dzisiejszej Polsce pozostała tylko praca
- popatrz na Rosję 1905, Rosję 1917 [ustabilizowała się linia frontu] i
Niemcy 1918 [pokój] czy na rozbite państewka afrykańskie - co robiło
niezadowolone społeczeństwo, kiedy zagrożenie z zewnątrz znikało, albo
się minimalizowało? Dla "prostego" człowieka owe pierwotne przyczyny
[ZDROWOROZSĄDKOWE] są jedynymi zrozumiałymi - nic tu się od tysiącleci
[bo poczynając od małp] nie zmieniło, czyli ZAPEWNIENIE ZROZUMIAŁEGO I
PEWNEGO OPISU RZECZYWISTOŚCI, dodatkowo z pewnymi cechami jak np.
bezpieczeństwo.
Sugeruję tylko, że skoro Państwo opiera się na pracy swoich obywateli,
podnosząc ją na piedestały, a prosty obywatel pracy znaleźć nie może,
ale kojarzy po co to Państwo istnieje i czego od niego wymaga, to może,
na zasadzie prostej negacji, odrzucić wartości propagowane przez
Państwo. Jak na razie cały szkopuł polega na tym, że nie zebrała się
jeszcze dostatecznie duża grupa osób zniechęconych do Państwa i mająca
odpowiednio dużą siłę - Państwo [przynajmniej teoretycznie] istnieje Z
WOLI SWOICH OBYWATELI - jeżeli 30% [lub licząc inaczej nawet 50%] nie
potrafi zapewnić bytu i bezpieczeństwa, to nie spełnia podstawowego celu
istnienia Państwa - Państwo nie istnieje dla samego istnienia i tylko
dlatego, że wczoraj i przedwczoraj też istniało - Państwo istnieje W
JAKIMŚ CELU. Tu napiszę herezję - do kultywowania historii Państwa,
które nie spełniało pokładanych w nim przez obywateli nadziei, wystarczy
Muzeum Polski. ;)
> > > OK. W takim razie jaki jest sens definiowania wspólnych matryc - nazw
> > > kulturowych?
>
> > Dla obiektywizmu - żaden.
>
> To by się pokrywało z uprzednią sugestią - o ile ją dobrze odczytałem.
> No nie wiem... Sądzę, ze prezentujesz dość krańcowy pogląd wywołany
> zapewne Twoją bezsilnością i początkami szaleństwa ;)).
> Wyjaśnij jeśli się mylę...;)
Nie ma tu żadnej sprzeczności - użyłeś pojęcia "kulturowy", a mi to
mocno nieobiektywnie się kojarzy. Nieobiektywnie istnieje owszem sens -
np. słowo kocham oddaje własną "interesowność" w stosunku do drugiej
osoby, ale nie oddaje obiektywnej treści własnych pragnień czy potrzeb
związanych z drugą osobą.
> Zgadza się. Ja bym jednak podkreślił jeszcze raz fakt, że rozmawiamy o rzeczy,
> która posiada swoja skalę, zmienne natężenie, czy jak to nazwać. I w tym sensie,
> zmierzanie ku precyzowaniu pojęć jest równocześnie oddalaniem się od
> praktycznego celu porozumienia.
All - bo ty rozmawiasz o bezsilności, a ja ją programowo neguję - od
tego wszystko się zaczęło. Bezsilności nie jest opisem procesów ale
tylko literackim określeniem stanu ducha w niektórych przypadkach,
pomijając inne. Dodatkowo opisuje stan w lekkim przesunięciu w stosunku
do właściwej sytuacji - koncentruje się nie na wewnętrznym "rozdarciu"
spowodowanym jakąś sytuacją, a na obserwowanych zdarzeniach wewnętrznych
- ojciec tonącego dziecka był bezsilny - ale prawdziwe rozdarcie
istnieje na płaszczyźnie np. (zwyczajowy [!!!] nakaz ratowania <> własny
strach czy trzeźwa ocena sytuacji) = brak rozwiązania [utrata kontroli]
- zdarzenie i bezsilność są wtórne. Można niby napisać, że ojciec był
bezsilny wobec własnego strachu, ale w kontrpozycji do potrzeby
ratowania dziecka czy ogólnie ratowania innych ludzi - samo zdarzenie
tonięcia nie jest dostateczną przesłanką do bezsilności. I dodatkowo
słowo bezsilność nie niesie informacji pt. brak kontroli, która de facto
jest kluczowym elementem rozważań pt. szaleństwo.
> Gdybyśmy na przykład nie mieli zbyt wiele
> czasu na nauczenie się podstaw języka, na przyswojenie sobie społecznie
> funkcjonujących znaczeń słów, porozumienia by po prostu nie było, albo też
> musielibyśmy je ograniczać do o wiele mniejszej ilości sygnałów.
I czy dla ludzkości było by to coś złego? Jedyne czego byśmy nie
doświadczyli, to atrybuty rzeczywistości kreowane przez słowa dla słów.
> Weź takiego psa. Dlaczego on nie rozmawia z Tobą Twoim językiem?
> [tu strzelę karkołomną abstrakcję ;)))]. Gdyby wszyscy jego przodkowie,
> od 100 tysięcy lat wstecz, żyli co najmniej tak samo długo jak człowiek, a więc
> mieli w każdym pokoleniu więcej czasu na doskonalenie metod komunikacji
> między sobą - wówczas prawdopodobnie ich mózgi byłyby na tyle sprawne,
> że i aparat mowy mógłby spokojnie funkcjonować tak jak ludzki...;).
Trywialne - bo nie pojawiła się mutacja, która umożliwiała mowę
[kostka], a jeżeli nawet się pojawiła, to system obronno-zaczepny psa
był zbyt związany z dźwiękami przez niego wydawanymi i pies bełkoczący
na sposób ludzki został pożarty przez inne psy. ;) Zmutowanym, gadającym
ludziom przeżycia nie umożliwiła mowa, ale ręce i wyprostowana postawa.
;)
> > Jakiego skutku All - popatrz znów na bezrobocie - w wyuczonych modelach,
> > propagowanych przez szkołe, Państwo, doradców HR, Wszystkich:
>
> Dla mnie skutkiem jest tu porozumienie się jednego z drugim...;)
> Za pomocą słów zresztą.
Chyba nieporozumienie ;)
> No tak. Od abstrakcji przepłynąłeś do konkretów bezrobocia.
> Nie o takim kompromisie myślałem. Ale rozumiem, że trudno jest się oderwać
> od własnej bezsilności ;)...
> OK. Już nie żartuję - sprawa jest poważna.
A możesz sobie żartować. Ja nie odczuwam bezsilności - szukanie pracy
[zawodowej] to dla mnie priorytet, ale czysto mechaniczny, jak
mechaniczne są powody jej szukania. Zresztą znów - sama bezsilność nie
oddaje stanu psychicznego, ale stan zewnętrzny obserwowany przez Ciebie,
czy przeze mnie. Tak nawet zastanawiałem się - czym jest owa bezsilność
[bo sama z siebie jest tylko hasełkiem do statystyk lub do tworzenia
nowej partii - z dużym poparciem - i stanowisk dla siebie] - niemożnośc
sprostania wymogom społecznym/rodzinnym vs. chęć utrzymania więzi
rodzinnych/społecznych == znów brak kotroli i sprawstwa. Pozostawiam
niedokończone, bo trzeba by mocno pogmerać [z tego co czuję, żeby model
był prawdziwie zrozumiały].
> Od tego stanu dzisiaj
> dzieli Cię bariera słów pisanych i mówionych, wypełniona sporadycznymi
> napadami bezsilności.
J.w. - nie odczuwam bezsilności - to moja psyche może czasami ją
odczuwa, ale ja mogę się tylko dowiedzieć o tym, poprzez czysto
biologiczne reakcje organizmu - a żeby obserwować swój organizm musiałem
przez trzy lata łazić z trzęsącymi się łapami, żeby wreszcie załapać, że
warto korzystać z tej nieuświadomionej wiedzy i bawić się w biologa
doświadczalnego [pod tematem - skoro mam dziś blok w krzyżu, to co go
wywołało w świecie świadomości ;)].
> Po "tamtej stronie" ludzie posługują się chyba innymi
> pojęciami, skoro nie mogą dranie dostrzec Twoich walorów !!! :|||
Jakby to powiedzieć - z jednej strony byłem doceniany w poprzedniej
pracy, z drugiej obiektywizm nie pozwala mi na stwierdzenie, że w
świetle różnych bardzo mądrych wzorców społecznych jestem wartościowy.
To nie jakiś napad depresji, to czysty pragmatyzm ;). Nie mogę, w
świetle różnych bardzo mądrych, ale nieżyciowych prawideł, nie
dostrzegać, że moje zatrudnienie nie uderzy w inną obiektywnie lepszą
osobę - w końcu po coś te prawidła ktoś wymiślił. :)
> Nie daj się!!
A dziękuję.
Nie daję się - nawet troszkę szukałem "po znajomości", chociaż kłóci się
to z pięknie wyglądającym postulatem obiektywizmu w wyborze kandydatów
do pracy. I nawet dostałem info, że "może" w styczniu-lutym coś sie
wykluje u mojej ostatniej Szefowej - ale to kolejne "może", więc szukam
dalej.
Flyer
--
Szukam roboty - zdolny i chętny, z doświadczeniem w łączeniu wody z
ogniem i wykonywaniu niewykonalnego. ;)
|