Data: 2005-10-03 00:02:02
Temat: Re: Szanowni czytelnicy - z tego miejsca chciałbym ...
Od: "... z Gormenghast" <a...@p...not.pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
" Natalia" w news:dhpguo$bus$1@atlantis.news.tpi.pl...
/.../
> Mój wywód może być błędny, bo nie ma ludzi nieomylnych. I właśnie łapię się
> na ty, czego nie lubię i co mnie drażni, czyli na krytykowaniu i negowaniu
> każdego akapitu wypowiedzi osoby, na której posta opowiadam. Zabawne,
> prawda? Hipokryzja kiedyś zniszczy gatunek ludzki.
Ech... zaraz hipokryzja :). Pewne, że nie ma nieomylnych, co chyba powinno się
stosować w każdym przypadku. A jednak się nie stosuje (lub nie wiedzieć skąd,
często powstaje takie wrażenie) i, tak jak mówisz, zawsze można się złapać na
"krytyce i negowaniu".
Pozwolisz, że podywaguję głośno, dając Ci powód do ewentualnej krytyki?:)
Mam więc wrażenie, że krytyka / negowanie może być jedną z najprostszych
form doskonalenia się poprzez konfrontację z odmiennością. Jeśli ograniczymy
się do VL, czyli tutejszych dyskusji, jest to forma zarówno bezpieczna jak
i skuteczna. W RL nie da rady obrzucić kogoś negacją zakropioną epitetami,
i liczyć na dalszy ciąg. Tutaj, można to zrobić i wyjść we własnym mniemaniu
całkiem dobrze. Wystarczy tylko, że zaatakowany autor ulegnie "mocy argu-
mentów", które argumentami nie są, a jedynie obnażają bezsens dalszej roz-
mowy z "tłukiem".
Ale też sama negacja, bez epitetów ale i bez argumentów, może być ciekawym
narzędziem testującym jakiś pogląd, niekoniecznie w pełni ugruntowany
w negującym. Rzecz w tym, że negując cokolwiek, zmuszamy niejako rozmówcę
do rozwinięcia stanowiska, a więc daje to nam możliwość głębszego wglądu
w jego źródła. A tego nigdy za wiele :).
Oczywiście tylko wtedy, gdy jesteśmy otwarci na odmienność, widzimy w tym
potencjał wartości, a nie zagrożenie dla siebie.
> > Drugi błąd to założenie, /.../
> Acha. Nie bedę krytykować :) Odzwyczajam się.
:)). Nie, nie! Krytykuj! Szukaj dziur nawet w całym. Sądzę, że CAŁEGO
nikt jeszcze nie posiadł a więc śmiało i wszystko można zmieniać i udoskonalać.
Jest to moim zdaniem o wiele bardziej rozwijające niż przedwczesne potakiwanie.
> > A inaczej mówiąc - próba wciśnięcia "grup dyskusyjnych" w gorset /.../
> Cóż. Nie staram się uderzać w grupy dyskusyjne foremką metalową z napisem
> real life, ale przyznaj, że ludzie tutaj nie zachowują się czasem zbyt
> racjonalnie. Sam fakt, iż można kogoś obrazić, skrytykować, ubliżyć mu,
> sprawia, że wyzwalają sie w użytkownikach emocje, o które siebie nawet nie
> podejrzewali.
Tak to postrzegasz? Ja to widzę nieco inaczej... że każdy występ tego typu
jest wypadkową stanu, w jakim znajduje się jego autor. A stan ten posiada
swoje głębokie uzasadnienie i nieuchronne uwarunkowania. Z jednej strony
jest to więc poziom intelektualny autora, że tak powiem - dojrzałość emocjonalna,
świadomość tego, kim się jest i co można z siebie dać innym. W sytuacji, gdy
taka wewnętrzna równowaga nie jest jeszcze ukształtowana, gdy równocześnie
realy life daje człowiekowi w d*, bez przerwy dowodząc, że nie jest wiele
wart - poziom frustracji jest zbyt wysoki, aby taki osobnik zachowywał się
"przyzwoicie". On zachowuje się ADEKWATNIE do własnego status quo.
Z jego punktu widzenia (najczęściej nieuświadomionego) zachowanie takie
jest całkowicie racjonalne - stosuje metody, formy wyrazu, w pełni obrazujące
jego aktualne możliwości. Emocje, które ewentualnie "widać", mogą być
wyłącznie złudzeniem odbiorców, ale też rzeczywiście, mogą być siłą
napędową tej, dojrzewającej aktywności. W każdym jednak przypadku
zasługują na uwagę i potrzebę rozszyfrowania (bez diagnozowania ;)).
> Szare myszy biurowe stają sie walecznymi bojownikami grupy, a jakający się
> sprzedawcy z kiosków - pionierami rozmów bez końca.
> Tak to już jest i nie twierdzę,że to złe.
To jest chyba nawet piękne :). Prawdopodobnie masz rację, ale dzięki temu
ludzie odnajdują dla siebie coś nowego. Wreszcie mają pole aktywności,
w którym się mogą uzewnętrznić. Dotychczas pozostawała im tylko bierność
bądź upokarzająca uległość w ukształtowanych, wymagających środowiskach.
Albo inna forma osamotnienia z braku możliwości rozmowy, choćby we własnym
domu. Zdarza się.
> JEdnak pomyśl - co będzie jeśli
> ludzie przyzwyczają się do takiej formy rozładowywania napięcia wewnętrznego
> i zaczną przenosić to na grunt rzeczywistości? Do tego dojść może. A ja bym
> nie chciała, żeby mi ktoś dla zasady bluzgał w twarz, bo akurat ma zły dzień.
Tu jestem optymistą. Przenoszenie doświadczeń z sieci do realnego życia wydaje
mi się dość trudne, szczególnie gdy są to doświadczenia społecznie nieakceptowane.
Niemniej obawę podzielić mogę - szczególnie gdy rzecz dotyczy całkiem młodych
ludzi, dzieci zdobywających szlify w barbarzyńskich grach komputerowych, oraz
trenujących hardość pyskówek właśnie w rówieśniczych "grupach dyskusyjnych".
No ale to nie dotyczy tej akurat grupy.
Tutaj - jeśli coś takiego nas spotyka, zawsze można się odsunąć dyskretnie
na bok. Nie wchodzić w kontakt, który nam w jakiś sposób uwłacza. To żadna
ujma. Ujmą może być brak opanowania - reakcja odwetowa na takim samym
poziomie.
> Trochę metna moja wypowiedź, ale godzina też nie jest stabilna :)
:)). Odpowiedź, jak dla mnie całkiem całkiem.
Nie wiem jak dla PD, bo to niby jego wątek, a ja się bezprawnie podczepiam ;).
Znam takich, którzy latają z rózgami i przepędzają niewygodnych rozmówców
z "własnych wątków"...;))))
> Pozdrawiam
>
> Natalia
pozdrawiam
All
|