Data: 2006-10-27 08:54:23
Temat: Re: Urodlin i persymona - pytania
Od: "Ewa Szczęśniak" <e...@b...uni.wroc.pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
"warsawyak" <w...@g...pl> wrote in
news:6b09.00000152.4540ea72@newsgate.onet.pl:
> Ależ proszę nie brać mojej rozwoni tak poważnie. Podchwyciłem tę nazwę
> od p. Szmita (cóż mogę zrobić, że taki pojętny jestem). Stanowi ona
> przykład klęski dążenia do zachowania swojskości botanicznej
> nomenklatury, klęski z góry do przewidzenia wobec kompatybilności z
> językiem polskim łacińskiej nazwy "magnolia".
A kto ja bierze powaznie? :-D
A tak juz bardziej serio.. wiesz, nie wiem, czy to jest kleska, czy
zwyciestwo tradycji i zdrowego rozsadku.
Uwielbiam polski jezyk za jego plastycznosc i fantastyczne bogactwo, tworze
neologizmy pasjami, ale to w codziennym jezyku. W przypadku nazw naukowych,
nie tylko botanicznych, dazenie do nazywania wszystkiego 'po naszemu' nie
wydaje mi sie uzasadnione.
Zwlaszcza gdy to sa np. nazwy roslin znanych w Polsce i istniejacych juz w
ogolnej swiadomosci. Albo z drugiej strony - wlasnie do tej swiadomosci
wchodzacych.. na pewno maniacy zaproponuja kilka nazw i jedna z nich trzeba
bedzie wybrac. Juz predzej bylabym sklonna przyjac spolszczenie
autochtonicznej nazwy niz tworzenie na sile poskiej. Np. Acena (lac.
Acaena) moglaby byc dla mnie bidibidowka, od tambylczej nazwy bidi-bidi, a
ze do tego malutka, to jakos z bidowka mi sie kojarzy. Nie widze nic zlego
w spolszaczaniu lacinskich nazw, przynajmniej latwiej sie potem poruszac w
importowanych nasionach i cebulach :-).
Chyba ze lacinska nazwa jest wyjatkowo dluga i barbarzynska, to mozna
pomyslec..
Hmm.. miales moze kiedys kontakt z polskimi nazwami porostow? To jest
dopiero radosna nomenklatura :-D
> Z uporem będę jednak bronił nazw polskich, gdyż podoba mi się (jako
> taki) ład obserwowany w naszej nomenklaturze. Natrząsać można się z
> nazewnictwa angielskiego, gdzie cedrem może być jedna z kilku
> niespokrewnionych ze sobą roślin (np. żywotnik czy jałowiec). To jest
> dopiero zabawne, ha, ha, ha.
Lad, mowisz...
Ale ten lad jest, bo wiekszosc takiego radosnego slowotworstwa zostala
odrzucona. I przewalczono wprowadzenie systemu linneuszowskiego takze w
nomenklaturze polskiej, tej powszechnej. Wielu botanikow mialo ambicje
tworzenia wlasnych nazw, do tego jeszcze trzeba by dodac nazwy regionalne
(kilkanascie, czasem kilkadziesiat) i gdyby nie konsekwentne lansowanie
jednej nazwy i obcinanie dziwotworow mielibysmy.. jakby to ujac.. pluralizm
nomenklatoryczny? :-)
W tradycyjnym nazewnictwie mamy to, co anglicy.. buciki/trzewiczki Matki
Boskiej to obuwik, albo tojad, zaleznie od regionu i tego, co roslo w
okolicy, kluczyki sw. Jana to pierwiosnek wyniosly lub lekarski, zależnie
od j.w., fiolki to fiolki, ale tez laki, chociaz to akurat juz zanika.
Lad, ktory Cie tak zachwyca, powstal przez odrzucenie tradycji, z jednej
strony wielosci nazw, z drugiej ich wieloznacznosci. To byla prawdziwa
kleska swojskosci botanicznej.
Szkoda, ze w tych zapedach pogubily sie pewne smaczki.. sterczyk, ceniony
dla wiadomych wlasnosci, zostal przerobiony na stroczyka, bo to
przyzwoitsze.. pierwiosnka stala sie pierwiosnkiem.. nie wiem, czemu.. bo
samce tworzyli nazwy? :-D
> Proszę sobie wyobrazić, że mam wiele szacunku również do nazw ludowych
> (a więc używanych przez ogrodników zakwalifikowanych przez Panią do
> grupy 4.). Dzięki nim właśnie nasz język jest taki bogaty. Wiem coś o
> tym, gdyż kilka dobrych miesięcy spędziłem w Bibliotece Narodowej
> kompilując sobie słownik nazw dawnych roślin wszelakich, potrzebny mi
> do tłumaczenia powieści niejakiego Vladimira Nabokova.
Ja mam do nich wiele sentymentu i czasem zaluje (czysta herezja :-D ), ze
nie mamy takiego nazewnictwa polskiego, jak anglicy. I ze stare nazwy
polskie sa bardziej znane etnografom niz botanikom. Sporo rzeczy nam przez
to ucieklo.
Maniacy zadni dokladnosci i tak i tak ciagna lacina, wiec wiele by to nie
zmienilo.
A owych miesiecy spedzonych w bibliotece szczerze zazdroszcze :-)
> To może przechodzić ludzkie pojęcie, ale faktycznie jestem na tyle
> zarozumiały, by umieścić siebie w grupie pierwszej. No bo proszę mi
> pokazać drugiego takiego świra, który na serio rozważa uprawę drzewa z
> rodzaju Melliodendron w klimacie centralnej Polski (a dziś akurat
> żywiej zabiło mu serce, kiedy dowiedział się, że dziw ów przetrwał
> ostatnią zimę w mroźnej Dolnej Bawarii, przeżywając spadek temperatury
> do -18 stopni).
> Właściwie to ja jestem wręcz ueberrozwoniowiec.
Ludzkie pojecie to moze (podkrelam _moze_) by przechodzilo, jakbys
stwierdzil, ze nie obchodzi Cie wyglad, a uprawiasz rosliny wylacznie dla
nazw :-) Chociaz i tacy maniacy tez sa, wiec wlasciwie to sama nie wiem ;-D
Widzisz, to, o czym piszesz, to maniactwo wlasciwe zdecydowanej wiekszosci
ludzi tu bywajacych i niejednego takiego swira moznaby wskazac. U
niektorych drzenie serca wywoluje szansa zdobycia nowej zanokcicy (i nie
mam tu na mysli stanu zapalnego paznokci, tacy maniacy to chyba pisuja na
inne grupy.. mam nadzieję :-D), u innych nowy klon, a u Ciebie byc moze
wystepuje syndrom egzotycznych drzew. Istotne jest to drzenie serca :-)
Jezeli rozwon wywoluje jeszcze dodatkowe wibracje to rozwoniuj na calego
:-)
Pozdrowienia - Ewa, calkowicie normalna i bez zadnych aberracji, tylko z ca
20 taksonami wysianych paproci na wszystkich zacienionych parpapetach :-D
|