Data: 2000-01-20 12:45:47
Temat: Re: W pewnej szkole, w pewnym mieście...
Od: "Paul" <p...@p...uni.torun.pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
Krzysztof Ciesielski <k...@f...onet.pl> napisał(a) w artykule
<864oqn$j21$1@helios.man.lublin.pl>...
> Spieszę odpowiedzieć.
>
> Paul napisał(a) w wiadomości:
> <01bf6282$479b64e0$1f174b9e@ZPS.ped.uni.torun.pl>...
> >Pojawia się w związku z tym pytanie, a właściwie kilka pytań (też do
> >Krzysztofa):
> >- Czy dotyczy to praw każdego przedstawiciela innej grupy etnicznej?
>
>
> Dla mnie mniejszości etniczne istnieją wyłącznie w kategoriach
kulturowych.
> Jeśli jakaś grupa ludzi odmiennego niż większość pochodzenia chce
zachować
> pewną odrębność np. językową wówczas państwo winno im to umożliwić (w
miarę
> możliwości). Ze swej strony zaś państwo winno wszystkich obywateli
traktować
> równo, tj. nie stawiać odmiennych wymagań różnym ludziom wyłącznie ze
> względu na ich pochodzenie etniczne.
Myślę, że jest to pole zgody wszystkich zabierających tutaj głos. Problem
chyba jednak w rozumieniu pojęcia tolerancji i jego granic. Przyznam, że
nie podoba mi się specjalnie współczesna interpretacja tego pojęcia. A
ponieważ zabrzmiałoby to w tym kontekście dość mocno, od razu wyjaśniam, że
nie chodzi mi tutaj o kwestię Romów (choć ubocznie jej też dotyka).
Chodzi mi natomiast o to, czy sam fakt zapytania kogoś o narodowość jest
już aktem nietolerancji, czy segregacji etnicznej?
A czy można byłoby - ot, tak na chwilę - zastanowić się nad taką
ewentualnością - że wspomniane działania badawcze miały być wyrazem troski
państwa o swoich obywateli w imię właśnie równości praw, ale i obowiązków
(na marginesie - jak pamiętam, nadal poruszamy się w sferze domysłów, jeśli
chodzi o nadawcę i treść badań).
(...)
> W imię czego równość? W imię tego, że wszyscy jesteśmy obywatelami
jednego
> państwa. Oczywiście, państwo będzie inaczej traktowało różnych obywateli,
> ale nie na podstawie ich wyznania czy narodowości, ale na podstawie
> osobistych zasług czy przewin.
>
Podpisuję się dwiema rękami pod tym, ale z jednym warunkiem: o ile praktyki
wyznaniowe tudzież kulturowe nie będą naruszały ogólnie przyjętych norm.
> >- Co jest/ma być celem tak określanej równości w prawach? (dostęp do
> >instytucji, poczucie podmiotowości, coś innego?),
>
>
> Zwykłe równouprawnienie obywateli.
i "zrównoobowiązkowienie", prawda?
Bo obawa o to, że w ślad za tym może pójść hasło "Róbta co chceta". Tak
jakoś to mi się właśnie pokazuje, jako "pokłosie" współczesnej intepretacji
równych praw przy pojmowaniu pojęcia tolerancji jako tej gumy dającej
rozciągnąć się do granic niemożliwości.
A paradoksalnie idzie o człowieka - jego podmiotowość, optymalizację
rozwoju, wolność.
z pozdrowieniami
Paweł
|