Data: 2003-01-31 23:33:59
Temat: Re: Wiecej szczescia poprosze! (DLUGIE)
Od: "Slawek [am-pm]" <sl_d[SPAM_JEST_BE]@gazeta.pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
"Bacha":
> > [...] nasz podstawowy poziom dobrostanu
> > określają geny, a wydarzenia życiowe jedynie na krótko zmieniają osobiste,
> > subiektywne odczucie zadowolenia.
"Elle":
> No tak, ta teoria wszystko wyjaśnia :-)
> Reasumując nie mamy praktycznie większego wpływu na odczuwanie przez siebie
> szczęścia.
> Jakże to pocieszające.
Cieszę się, że się cieszysz. Pomyśl o tym jeszcze w ten sposób: nasze
odczuwanie szczęścia to długa, pozioma linia, z wieloma zygzakami.
Zygzak w górę to dobre wydarzenie, zygzak w dół - złe. Im więcej
będzie zygzaków w górę, a mniej w dół, tym bardziej "średnia szczęścia"
będzie wyżej niż ten poziom wyjściowy (zaprogramowany genetycznie),
no i częściej doświadczysz "rajcownych" wrażeń. Chyba to lepsze niż
prosta, długa i nudna linia, lub - co gorsza - zakłócana zygzakami w dół?
Teraz wiem, czego mogę wszystkim życzyć - wielu duuużych zygzaków
w górę. :-) Akurat na poszukiwanie "zygzaków" jakiś wpływ chyba
mamy?
Jeszcze kilka uwag do Twojego wcześniejszego postu:
> [...] MZ nie możemy obiektywnie odnieść
> się do naszego poczucia szczęścia _kiedyś tam_ w przeszłości, choćby z tego
> powodu że mamy tendencję do idealizowania tego co minęło. Zwykle nie
> pamiętamy tego co było złe w naszych doświadczeniach życiowych, chowamy w
> pamięci to co pozytywne. A to pozbawia nas obiektywizmu.
Bywa różnie. Niekiedy dokładnie odwrotnie. Spojrzenie "z perspektywy
czasu" na wiele wydarzeń pozwala ocenić je bardziej obiektywnie.
Czytałem historyjkę (zapewne fikcyjną) o gościu, który sądził, że
wygrał szóstkę w totka (w każdym razie wystąpiła idealna zgodność
wyników losowania z zakreślonymi na jego własnym kuponie liczbami).
Zdążył w ciągu następnego dnia zwymyślać nienawidzonego szefa - i w
ogóle zaplanować nowe, wspaniałe życie. Tymczasem okazało się,
że "wygrany" kupon był nieważnym świstkiem, odnoszącym się do
któregoś poprzedniego losowania. I co powiesz o jego "szczęściu",
bez wątpienia odczuwanym przez niego TU I TERAZ? A przynajmniej
przez kilkanaście godzin?
Im dłużej się zastanawiam, tym mniej w ogóle wierzę w obiektywizm.
I w rzeczywistość. ;-)
> [...] odczuwa te wszystkie stany, które stanowią jakby bazę do 'szczęścia' w
> ogóle, niekoniecznie absolutnego tzn te wszystkie które wymienił Sławek -
> satysfakcja, zadowolenie z życia itd + coś jeszcze, tylko własnie co? :-)
> Tutaj pytam właśnie o tę 'nabdudowę' :-) (Sławku gdybyś mógł rozwinąć tę
> myśl) :-)
Będzie trudno, ale spróbuję. Myślę sobie, że człowiek, jak wiele innych
zwierząt, odczuwa takie zwykłe i pospolite nieprzyjemności, jak ból
fizyczny, lęk wysokości, głód, czy zimno, ale i przyjemności, wynikające
z jedzenia, spania, seksu, itd., itp. Jednak tylko człowiek jest w stanie
doświadczać bardziej złożonych, skomplikowanych wrażeń czy idei,
w rodzaju lęku przed śmiercią, poszukiwaniu sensu życia, dobra, piękna,
miłości, sprawiedliwości, prawdy, czy w końcu szczęścia.
W moim najgłębszym przekonaniu nie wynika to z faktu, że człowiek
"ma" duszę - czy w jakikolwiek sposób dzieli się na istotę fizyczną
(materialną) i duchową (niematerialną). Cała ta "ideologiczna
nadbudowa" powstawała równolegle ze stopniowo rozwijającym
się i komplikującym umysłem - od ledwo co "kumającej" pramałpy
aż do nieźle "kombinującego" człowieka współczesnego (lub - jak
wolą inni - ubranego szympansa).
Jakieś wyobrażenie tego, co rozumiem pod pojęciem "nadbudowy"
w przypadku szczęścia mogę przekazać w przepisie kuchennym:
Wrzućmy do kociołka garść przyjemności, dolejmy kubełek
rozumu, zamieszajmy i gotujmy milion lat. Po oddestylowaniu
produktu końcowego otrzymamy kilka kropel esencji zwanej
"szczęściem". Zapewne wmiesza się tutaj trochę innego ekstraktu,
zwanego "sensem życia", bo niektóre składniki bardzo trudno od
siebie oddzielić (nie możemy być szczęśliwi, pomimo odczuwania
różnych przyjemności, jeśli nie mamy przekonania, że to, co
robimy w danej chwili, ma głęboki sens).
Zamiast definiowania "uczuć wyższych" o wiele łatwiej przychodzi
mi napisać, "po co" w ogóle one powstały. Na pewno nie po to,
aby je po prostu odczuwać czy przeżywać. Zatem człowiek nie
został stworzony, aby być szczęśliwym. Ma po prostu bardzo
konkretne zadanie do wykonania - pozostawienie po sobie jak
największej ilości swoich genów. Potraktujmy więc człowieka
(chociaż przez moment) jak taki biologiczny robocik - dyskretnie,
acz bardzo skutecznie sterowany - między innymi tymi "wyższymi
uczuciami". W dyskusji o śmierci, która pojawiła się na tej grupie
pod koniec listopada, w wątku "NIEDLUGI Traktacik o smierci":
http://groups.google.pl/groups?hl=pl&lr=&ie=UTF-8&in
lang=pl&selm=as7g3t%24412%241%40news.gazeta.pl
próbowałem wyjaśnić, jak to "działa" w przypadku lęku przed
śmiercią. Podobnie można pospekulować na temat szczęścia.
Na różnych etapach życia różnie to wygląda, lecz doświadczenie
uczy, że:
"... Jedną noc, pół dnia, szczęście zwykle krótko trwa,
ledwie poznasz jego smak - już odfruwa, tak jak ptak"
Założę się, że większość z nas miała okazję wielokrotnie się o tym
przekonać. Bezwzględna natura najczęściej bardzo oszczędnie
dawkuje nam poczucie szczęścia, gdyż wszystko pięknie działa,
dopóki człowiek dąży do celu. Celu, którego realizacja w jego
własnym mniemaniu zapewni mu upragnione szczęście. Zatem
osiągnięcie celu to koniec motywacji. Koniec wysiłku, koniec
starań. Tymczasem życie zwykle nie kończy się w tym momencie,
jest jeszcze przecież do odwalenia kawał solidnej, nikomu
niepotrzebnej roboty. ;-)
Nie ma więc innego sposobu, jak tylko wygasić po niedługim czasie
odczucie szczęścia i podsunąć następny cel, którego osiągnięcie
tym razem zapewni nam "prawdziwe" szczęście. Tak oto natura,
uruchamiając skomplikowane procesy neurologiczne w naszych
mózgach, mami nas - krok za krokiem, cel za celem - i wciąż trudno
nam wyciągnąć z kolejnych rozczarowań właściwe wnioski. Nie dziw
się więc, że ciągle pojawia się w Tobie jakiś niepokój, poczucie
niespełnienia, tęsknota za ... sam nie wiem za czym, sama nie wiesz
za czym. Absolutne szczęście byłoby uzasadnione, gdybyś absolutnie
wszystko w życiu już osiągnęła. Zastanów się, czy marzysz o takiej
sytuacji. Bo ja - w żadnym wypadku. Ciągle mam wrażenie, że
jeszcze wiele mnie czeka, że wciąż mam wiele do osiągnięcia.
Dodam na koniec, że wielu osobom nie podoba się ewolucyjne
wyjaśnianie różnych aspektów istoty człowieczeństwa. Na przykład
szanowny kolega Amnesiac wciąż wytyka mi, że nadużywam tego
psycho-ewolucyjnego wytrycha. Przyznam się jednak, że dopiero
ewolucyjna perspektywa pozwoliła mi naprawdę (naprawdę? - malutka
wątpliwość ;-) zrozumieć "działanie" szczęścia, a przy okazji kilku
innych intrygujących mechanizmów psychologicznych.
Ciekaw jestem, co Ty o tym sądzisz. A może zastanawiasz się, jakim
cudem dążenie do (na przykład) beztroskiej zabawy w przypadku
małego dziecka przekłada się na jego ewentualny sukces w przekazywaniu
genów? Jest tutaj cel, podsunięty małemu człowiekowi, bywa jego
spełnienie, zakończone choćby chwilowym odczuciem szczęścia...
Pozdrawiam,
--
Sławek
--
Serwis Usenet w portalu Gazeta.pl -> http://www.gazeta.pl/usenet/
|