Data: 2008-05-22 10:29:41
Temat: Re: Wkurzający ludzie......
Od: Matb <m...@o...eu>
Pokaż wszystkie nagłówki
Nie negocjować Duchu, tylko się wyładować, wywrzaskując do niej że
jest debilem, tak to przynajmniej wygładało w mojej wyobraźni.
Ostatnio bylam w tym sklepie z moim mezem, przeciez ona do niego
grucha jak golabek. Dla mnie tez byla milasza, ale chyba tylko dlatego
ze bylam z nim...
Juz mi sie nie chce wnikac w postawy tej pani.
Dzieki za Wasze spostrzezenia, poczulam, ze nie jest to problem, ktory
dotyczy tylko mnie skoro tyle jest teorii i mozliwosci reagowania...
Ktos musial tego doswiadczyc, zeby teorie stworzyc. Na razie nie mam
postanowienia zmienic sie absolutnie, bo nie mam na to sily.
Wykanczaja mnie relacje z ludzmi, sa momenty ze nienawidze swiata,
wychodzenia z domu, ani niczyich odwiedzin.
W rzeczy samej problem tkwi we mnie, bo jasne jest ze nie kazdy ma tak
jak ja.
Ktos (nie pamietam kto-sorki za to) napisal, ze jest rozbieznosc
miedzy tym co ja sobie wyobrazam, a tym co jest i stad zlosc. To sie
zdarza bardzo czesto.
np. zapraszam do siebie grupe znajomych, przy czym kilka osob sie
wykrusza, bo cos tam, nie wazne, nie informuja mnie wczesniej o tym i
uwazaja ze nic sie nie stalo. Wkurza mnie taka postawa, bo ja melduje,
ze mnie nie bedzie , zeby nikogo tak niemilo nie zaskakiwac... Po
prostu ja bym sie zachowala inaczej, ten ktos zachoowuje sie inczaej i
to mnie drazni, wydaje mi sie ze powinno sie zachowywac po mojemu -
naiwny pawi egoizm...
Co oczywiscie nie zmienia faktu, ze mnie to wkur... maksymalnie.
Tak tak, jasne jest ze problem tkwi we mnie, ze na sile chce zeby
swiat gral po mojemu, a on mi gra po nosie. Im bardziej ja staram sie
byc fair, co w moim mniemaniu powinno ludzi nastawic fair w stosunku
do mnie (chyba straszliwa potrzeba akceptacji - po co? zamiast miec to
gdzies? jest we mnie z dobrodziejstwem inwentarza? ...... ), przynosi
rezultat dokladnie odwrotny, bo to ze ich zachowanie odstaje od tego,
ktore sobie wyobrazalam sprawia w koncu, ze to ja ich nie lubie.
Wybucham zloscia, ludzie mnie unikaja, czuje sie nieakceptowana, kolo
sie zamyka. Kiedys straszliwie sie zaglebialam szukajac przyczyn,
teraz szkoda mi zycia. Zaczynam rozumiec jak to dziala, nie pomaga to
jednak w sytuacjach opisanych - sklepowa, lekarka... Chce mi sie wyc i
tyle, bo postrzegam to jako niesprawiedliwosc, wiem wiem, nikt nie
powiedzial, ze ma byc tak jak ja chce.....
Beznadziejna sprawa. czasem nie cce mi sie zyc, mysle sobie ze nie
wyjde z tego spolecznego dola nigdy. Jak juz sobie wmowie ze tak ma
byc i tyle, to juz odrzucam wszystkich bez wyjatku i czuje sie tak
cholernie samotna ze brak mi slow. wiec wracam do tej spolecznosci z
ktora nijak nie umiem zyc, albo w ktorej nijaknie umiem zyc. Docieram
do punku w ktorym jasno widac ze to wszystko to moja wina, i to
ostatni punkt mojej drogi, dalej tylko sciana i zadnego wyjscia.... Ja
po prostu nie umiem zyc.
Moja matka (ktorej nienawidze, bo z rodzina tez nie mam najlepszych
relacji jak sie mozna domyslac), gdy wchodzi do sklepu i zastaje
znudzona sklepowa, ktora czyta gazete i jej nie widzi, o zaczyna
cwierkac milutko i slodziutko, ze az mi sie chce rzygac. Mam zdanie,
ze wchodzi jej w tylek. Bo skoro pracuje w sklepie, to powinna zadbac
o to zeby klienci do niej przychodzili, a jak bedzie fukac i szczekac,
to nikt nie przyjdzie. A tu wychodzi na to ze ludzie sie plaszcza i
przymilaja zeby jasnie pani sklepowa byla dla nich mila, tylko ja
zostaje na odzie z moim pogladem. Nie mam pokory jesli chodzi o
sklepowe i lekarzy. Mam pokore jesli chodzi o zwiazki, kiedys jej nie
mialam, dostalam porzadnie po dupie i teraz szanuje czlowieka, ktory
jest ze mna. Zyje w zwiazku, a to nie powinno sie zdarzyc biorac pod
uwage moja osobe, powinno mnie sie wystrzelis na inna planete, w
kosmos, pod wode, pod ziemie, nie wiem gdzie. Tez swiat to nie moje
miejsce, ja sie nie nadaje. Zbieram sily zeby wstac z lozka i zyc, a
czasem siedze i zarastam pajeczynami, ja i moj dom, bo po prostu brak
mi nadziei. Depresje leczylam ale wraca, problem jest glebszy niz na
poziomie zaburzen biochemii mozgu.... A ja nie umiem do niego dotrzec.
I bywa ze mam o w nosie i pozwalam sie sobie zalamac. Zbieram sily
zeby isc w zycie i trafiam na taka pania w sklepie, ktorej celemmam
wrazenie jest zetrzec mnie na proch juz do konca. Moze stad ten moj
watek i pytanie do ludzi "normalnych" co jest do cholery grane!!! :
((((((((((((((((((((
Nie mam mysli samobojczych, ale mam mysli takie ze do zycia sie nie
nadaje. Jestem w kropce.
Wygadalam sie.
Przepraszac za to, czuc sie winnym, oczekiwac ze zaraz ktos wyjedzie z
tekstem ze sie nad soba uzalam, juz to wszystko przerobilam, prawie
sie przyzwyczailam ze tak wlasnie jest.
Ale nie jest mi z tym dobrze.
Pozdrawiam
Matb
|