Data: 2003-11-30 11:35:57
Temat: Re: a może inaczej? [długie] (było Re: zdradziłem - było mi to potrzebne ale nie wiem co dalej)
Od: "Jacek" <j...@w...pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
"Kami" <K...@j...net> wrote in message
news:2DA8AA784D386E48A4090BA3B1647E1056B192@jplwant0
03.jasien.net...
Witam
> mężczyźni, którzy nie bardzo potrafią żyć ze swoimi partnerkami (a nie
> kobiety, które nie potrafią żyć ze swoimi partnerami), a grupowiczki
> prezentują po prostu swoje zdanie, dość kobiece zresztą.
Troche smutno jest to że tych którzy odważyli sie coś napisać, co nie jest
takie łatwe
nie stara się zrozumieć. Umyka gdzieś człowieczeństwo i nawet wtedy gdy
pisza że zrobili źle.
Proste podpowiedzi typu: "to już koniec" są łatwe do sformułowania, ale czy
tego chcieliby ci którzy tak piszą
gdyby byli dziećmi tych osób ?
> No i oczywistym jest, że jeśli dwoje ludzi zainwestowało coś w swoj
> związek: czas, emocje, uczucia,... a poza tym w związku tym pojawiły się
> dzieci, to warto o to stadło powalczyć. Żeby było dobrze, żeby dzieciak
> miał dobrą rodzinę, żeby dawać szczęście sobie wzajemnie i młodym.
O nieuchronności kryzysów związku moim zadniem za mało się mówi.
Tak jak pisze autor wątku na naukach przedmałżeńskich najwięcej czasu
zajmuje tematyka
poprawanego według katechizmu uprawiania seksu no i oczywiście
mikroskopowania
śluzu.
>Ale czy nie sądzicie, że są również związki, które po prostu nie powinny
>były nigdy powstać,
Są takie związki.
> a już na pewno zostać zalegalizowane (bo papierek
> jest przecież swego rodzaju przeszkodą w rozstaniu i utrudna decyzję)
> ani się 'rozmnożyć'...?
Nie wiem po co łączyć z tym forme zalegalizowania związku, niektórzy lubią
czuć się trochę bardziej wolnymi.
Było juz tyle wątków że chyba nie warto o tym teraz pisać.
> Przecież tak naprawdę ludzie są przeróżni, nie
> jest tak, że każda dowolna para ludzi dowolnych płci ma predyspozycje do
> bycia przyjaciółmi, nie wszyscy zostają znajomymi, nie wszyscy choćby
> się tolerują. Nie wszyscy zatem mają predyspozycje do stworzenia
> związku. I czasem może być tak, że dwoje ludzi się spotkało,
> zafascynowało sobą, pokochało i zaczęło być ze sobą, mimo że de facto
> nie powinni.
Oczywistym jest że to wychodzi po latach. Choć moim zdaniem zbyt często
oceniamy związek z perspektywy ostatniego czasu. Bo przecież jesli ktoś
przeżył ze sobą
kilka naprawdę dobrych lat. A w ostanim czasie oddał się czemuś za bardzo, o
czymś zapomniał
nie oznacza to że od początku byli nie dobrani.
Całe nasze życie, w każdym wymiarze to falowanie. Tak jest z gospodarką, z
miłością, z chęcia do pracy, z podnieceniem itd....
>Tylko to wyłazi kiedyś, po latach. Jasne, że 'widziały gały
>co brały', że jeśli jest się ze sobą ileś lat przed ślubem i dzieckiem,
>to rosną szanse na zauważenie nieakceptowalnych wad u partnera. Ale
>przecież zdarza się, że coś pozostanie niezauważone (to 'coś' to może
>czasem być cała ideologia bycia razem), że pojawi się coś nowego,
>wreszcie że oboje partnerzy zmienią się tak, że stopień niedopasowania
>uczyni związek bezsensownym.
Moim zdaniem to wszytsko dzieje się w naszych głowach, nad nimi możemy mieć
pełne panowanie i zależy to tylko o naszej woli.
>Gdzie jest granica, za którą nie warto już spalać się w walce o związek?
>Do którego momentu trzeba walczyć? Przecież związek np.: składający się
>z mężczyzny potrzebującego seksu 3x w tygodniu (nie kopulacji, tylko
>seksu jako wyrazu miłości/miłości + spełnienia/orgazmu
>_z_kochaną_kobietą_) i z kobiety chcącej kochać się 2x na kwartał nie
>będzie związkiem szczęśliwym.
W tak przerysowanej sytuacji wydaje się nie ma wyjścia. Pytanie tylko brzmi
czy ona zawsze była tak mało seksualna.
Czy może to mąż jest tak kiepskim kochankiem, a może to jej mama wpoiła jej
że jak już ksonczy 30 lat to seks już nie jest ważny.
A może boi sie kolejnego mało planowanego dziecka, nie nauczyła się
mikroskopować śluz, a wstydzi się spowiadać z żażywania
tabletek. A może to właśnie te tabletki tak na nią wpłynęły.
A może fantazjowała o czymś ale dowiedziała się że to grzech. A może
.........................., może.
>Facet może walczyć, może szukać powodów
>'oziębłości' partnerki, badać jej hormony i zapewniać romantyczne
>rozrywki, może wreszcie ograniczać swoje potrzeby. Tylko czy będzie
>szczęśliwy?
A gdyby to nie miał takich potrzeb, co chciałby aby ona zrobiła. Gdyby
problemy z szefem, presja restrukturyzacji,
obniżka pensji, wysokość opłat za studia dzieci, pękająca prezerwatywa
blokowały tak bardzo że nic by z ich seksu wychodziło.
> Ona może tak, bo on 'nie będzie jej męczył', ale on? Czy w
>efekcie związek będzie szczęśliwy? I da dzieciakowi szczęście + dobre
>wzorce?
A starczy starać się troszkę bardziej, porozmawiać , zrozumieć i otworzyc
się na rozwiązania.
>Wydaje mi się, że czasem lepiej się rozstać, zostawić dobre wspomnienia,
>zapewnić dziecku/dzieciom dwoje zadowolonych z życia rodziców żyjących z
>zadowolonymi z życia partnerami, niż żyć w takiej nieszczęśliwej
>rodzinie...
Czasem tak. Choć wydaje mi się, że na to zawsze jest czas.
>Nie chcę usprawiedliwiać zdradzających facetów - to jest dość paskudne,
>świadczy o jakimś tchórzostwie i o tym, że jednak często rządzi nimi
>penis nie to, co w głowie/sercu.
Ci co robią to ze względu na penisa, nie piszą tu na grupie, oni po prostu
piją piwko, pieprzą nową lalę i są naprawdę szczęśliwi.
Net służy im do wyszukiwania kolejnych zdobyczy a nie do dzielenia się
swoimi bolesnymi przeżyciami.
Sprowadzeni zdrady do seksu nie jest dobrym początkiem poszukiwania
odpowiedzi na pytania:
- Dlaczego tak się stało?
- Czy warto walczyć o związek ?
- Jak dalej z tym żyć ?
> Ale czy nie jest też tak, że jeśli do
> tej zdrady dochodzi, to znaczy że coś było na rzeczy? Że jakaś granica
> została przekroczona? Że zyski ze związku są zdecydowanie mniejsze niż
> straty? Może czasem lepiej nie szukać powodów, metod ratowania, nie spalać
się w
> tysiącu nic nie dających rozmów, tylko pomyśleć, jak zminimalizować ból
> i problemy rozstania?
Czasem tak, ale takie stwierdzenie nic nie wnosi. Bo pojedynczy przykład dla
psychologii nie jest dobry,
człowiek w swojej naturze jest niepowtarzalny i inny więc pojedyncza że coś
się zdarzyło inaczej niż mówi reguła jest pewne.
Ważniejsze są prawa ogólne, moim zdaniem dopóki nie dojdziemy do odpowiedzi
dlaczego doszło do zdrady,
nie powinniśmy iśc dalej.
>Może czasem świadectwem odpowiedzialności i dojrzałości będzie
> rozstanie, a nie skazana na porażkę walka?
czasem tak
>Problem chyba w tym, żeby umieć rozpoznać, kiedy związek nie ma racji
> bytu, a kiedy cięzka praca da cudowne efekty i 'żyli długo i
> szczęśliwie'...
i chyba to powinno być tematem naszych rozmów, dlatego warto czytać te wątki
aby coś wynieść z doświadczeń innych
i w sytuacji trudnej wiedzieć że inni też przeszli takie coś. Myśl o tym jak
unikalni jesteśmi w takiej sytuacji nie pomaga nam.
Pozdrawiam i życzę spokoju przy stukaniu kolejnych literek wszystkim
piszącym.
Jacek
|