Data: 2009-04-03 13:13:10
Temat: Re: siódemka ze skrzydłem w osiem
Od: "Chiron" <e...@o...eu>
Pokaż wszystkie nagłówki
Użytkownik "Jakub A. Krzewicki" <e...@p...onet.pl> napisał w
wiadomości news:gr3cv1$ibf$1@news.onet.pl...
> czwartek, 2 kwietnia 2009 22:35. carbon entity 'Chiron' <e...@o...eu>
> contaminated pl.sci.psychologia with the following letter:
>
>
>> A, to zależy od tego, na ile masz ochotę. Tak naprawdę, to rozwój ten nie
>> ma końca (choć pewno Jakub by coś w tym miejscu napisał o Drodze
>> Avatara).
>
> Nie drodze Awatara tylko drodze Bodhisattwy jeśli już, a Bodhisattwa stale
> się rozwija i nie jest to droga w perspektywie jednego życia asymptotyczna
> w górę do nieskończoności, jak u Arhata. Pewnie to, co masz na myśli
> mówiąc
> o Awatarze są to ziemskie ludzkie emanacje Ciała Przemiany (w sanskrycie
> Nirmanakaya, po tybetańsku pisownia sprul.sku wymowa Tulku) linii przekazu
> --- Dalajlama, Karmapa, Bogdo Gegeni-Khan itp. ludzie, którzy są
> dożywotnimi dzierżawcami linii znalezionymi po śmierci poprzedników. Ale
> naprawdę ci ludzie nie są jakmiś "bogami", żeby nazywać ich Awatarami
> tylko
> widocznym konwencjonalnym symbolem, a Ciało Przemiany jest wcielone w całą
> linię, we wszystkich jej praktykujących i wszystkich, którzy mają z nią
> jakieś inne związki karmiczne.
OK- dzięki.
>Buddyjskie odradzanie się jest zupełnie czym
> innym niż reinkarnacja znana z hinduizmu, owszem przechodzą ukryte ślady
> pamięci poprzednich wcieleń, ale jest to ciągłość informacji/formy, a nie
> substancjalna.
Nie miałem o tym pojęcia. Wprawdzie spotkałem się z tym, że w hinduizmie,
gdzie obecne są panteistyczne odcienie- można spotkać się z tezą, że wcielić
się można w zwierzę, roslinę a także rzecz. Z tego, co wiem- w buddyzmie
dusza ludzka wciela się w następnym życiu w ciało ludzkie- wcielają się też
inni, którzy już ze sobą żyli poprzednio i odgrywają ze sobą cały ten teatr
raz jeszcze dopóty, dopóki nie nauczą się bezwarunkowo siebie kochać.
Jednakże- jak mniemałem- i hinduizm i buddyzm zakłada tą samą wędrówkę dusz.
Możesz napisać więcej (lub podać linka, lekturę)- bo temat jest bardzo
ciekawy?
>> Z własnego doświadczenia i z teorii wiem także, że czasem należy się
>> zatrzymać- ale dłuższy postój oznacza cofanie się.
>
> O to to!... Ale tu by trzeba wejść w to, co to jest pole aktywności, bo
> jeżeli stoisz, to z niego wypadłeś. Zawsze należy przybliżać się do
> miejsca, w którym prądy duchowe są żywe i ich działalność przynosi owoce.
Dokładnie. Jednak- żeby uściślić- nadchodzi moment, w którym trzeba stanąć,
zobaczyć, co się ma i poczuć się z tym Jeśli coś nie tak- cofnąć się
(astrologicznie- faza raka).
> BTW i mocno OT: Ja tu jestem dość kontrowersyjny, bo jako zdeklarowany
> fizyczny i energetyczny mańkut uważam, że najlepszym sposobem na krążenie
> energii do czasu wejścia w stały związek jest "czerwona ofiara" vel
> "miłość
> tantryczna" bliska, ale nie całkiem tzw. "wolnej miłości", ale jest wiele
> różnych innych sposobów ("białej ofiary", tantry "prawej ręki") dla tych,
> którzy takich akcji z powodów ideologicznych nie lubią, a chcą znaleźć
> zgodną z nimi drogę do przełamania paraliżujących ducha zahamowań. Zresztą
> także dla tych, którzy lubią, bo z powodów kulturowych trudno znaleźć
> osoby
> płci przeciwnej zainteresowanych duchowością, które nie dążą do stałego
> związku, a jak drugi raz powtórzę "miłość tantryczna" również w efektownej
> i efektywnej postaci orgiastycznej "szerzącej oświecenie drogą płciową i
> wybijającej demonom zęby za pomocą wadżry" wymaga jednak czegoś więcej niż
> pospolita "wolna miłość", więc paradoksalnie poza samym Tybetem i Mongolią
> łatwiej znaleźć trudniejsze i mniej efektywne drogi: ćwiczenia oddechowe,
> mantry i mudry, różne postaci jogi nauczyciela etc.
Mam odpowiedź wielkości książki:-).Krótkie streszczenie:
Może po krótce o mnie: W bardzo młodym wieku (kilku lat- czyli początek lat
60- radio i TV nadawała tylko filmy ideolo lub raz na miesiąc westerny, a
książek o reinkarnacji nie było wcale) wprawiałem otoczenie w zakłopotanie
opowiadając o dziwnych rzeczach i miejscach, a także mówiąc niektórym (moja
chrzestna), że kiedyś ona była kimś innym- i ja też. Być może stąd moje
poszukiwania duchowe, zainteresowania. Uczciwie nie potrafię sobie tego
wytłumaczyć- zniknęło gdzieś koło 5 roku życia. Pozostała pamięć miejsc
(kiedyś byłem w obcym mieście- i nagle zacząłem rozpoznawać miejsca-
wiedziałem, co będzie dalej). Jak to uczciwie wytłumaczyć? Metempsychoza,
opętanie? Nie wiem. Po latach eksperymentów na sobie jestem w tym miejscu, w
którym jestem:-). W nawiązaniu do Twojego mańkuctwa. Po pierwsze- to
rozumiem, że nasza fizyczność odzwierciedla naszą psyche. Rozwój osobisty
służy zrozumieniu i doprowadzeniu do harmonii (przynajmniej na wczesnym jego
etapie) soma- psyche. Ja jestem "oszukanym mańkutem"- lateralizacja
skrzyżna. Czyli: dominujące lewo oko i ucho, ale prawa ręka. Z powodu dużej
różnicy widzenia- doprowadziłem do dużej sprawności lewą rękę. I w dużym
stopniu taka jest moja psyche:-).
Kultura nakłada paraliżujące zachowania (niezbędne dla większości
społeczeństwa), które osoba idąca drogą rozwoju osobistego- powinna
przełamywać (choćby po to, by uwolnić się z okowów kultury). Jednakże: NIE
WSZYSTKIE. Na pewno nie te, które rozwojowi nie przeszkadzają- a wręcz go
umacniają. Psycholog humanistyczny powie pewnie, że to te ograniczenia,
które są moje własne- i tak bym je miał- bez względu na kulturowe
naleciałości. I tak- nie będę np zabijał. Pomijając nawet odpowiedzialność
cywilną (więzienie)- zapewne nie zniósłbym psychicznie ani samego czynu,
ani- tym bardziej- jego psychicznych konsekwencji. Było by to antyrozwojowe
(bo oczywiście- po śmierci mógłbym być przez Boga odrzucony- a rozwój
własnie ma na celu jedność z Bogiem).
Odrzucam np tabu nagości. Zwierzę ludzkie było ubierane, aby nie kierowało
się instynktem seksu w swojej codzienności. Przyznasz, że kierowanie się
popędem utrudnia życie? Tylko- nie dotyczy to wszystkich. Ja- odrzucam.
Uczestniczyłem w zajęciach rozwoju osobistego, gdzie właśnie w pewnym
momencie odrzuciliśmy to tabu- praktykując nagość i...prowadzenie ze sobą
"czystych"- pozbawionych seksualnego kontekstu rozmów. Zauważyliśmy, że tak
się spokojnie dało by żyć, gdyby nie ludzie emocjonalnie niezrównoważeni.
Trafiła się taka kobieta, która zaczęła nam to uświadamiać (swoimi
emocjonalnymi wahnięciami). Ja zrozumiałem, że skoro w tak małej grupie
(ok.30 osób) ludzi znalazła się co najmniej jedna taka osoba, i była to
grupa ludzi, którzy- przynajmniej z założenia- spotkała się, by praktykować
rozwój osobisty- to w skali całego społeczeństwa utrzymanie takiego zakazu
staje się koniecznością. Chcesz się rozwijać poprzez seks z wieloma
partnerkami? A jak?! Zobacz, co się dzieje ze związkami, które się
rozpadają: podczas seksualnego zespolenia ich...jak to nazwać? Pola
mentalne(?) łączą się. Z wszelkimi tego konsekwencjami. Nawet krótkotrwała
rozkosz to powoduje (oczywiście głębszy związek wiąże bardziej). Rozstając
się (a także podczas stosunku)- bierzesz na siebie część tych śmieci, które
Ci zostawia partnerka. No- chyba, że masz wszystkie tak mocno
uduchowione:-). Kolejna sprawa- nie bardzo wiem, jak chcesz (chyba że nie
chcesz) zbudować kiedyś silny związek z jedną partnerką? No chyba że tego
typu związki masz już przetrenowane w poprzednich wcieleniach- ale to w
takim razie teraz byś szedł drogą mnicha. Tak mi się przynajmniej wydaje.
Ćwiczenia oddechowe- szczególnie połączone z mudrami (same mudry-
praktykowałem bez rezultatu) nie niosą w sobie niebezpieczeństw. Szczególnie
wykonywane pod kierunkiem nauczyciela. Związek z jedną osobą powoduje taki
ciągły trening miłości. Bezgranicznej i bezwarunkowej. Coś, co według mnie
nie występuje w "związkach przelotnych". A co można dać innym jak nie to,
czego się ma w nadmiarze? Stąd takie monogamiczne, silne związki emanują
wokół miłością, i- wbrew temu, co kiedyś napisałeś- powodują krążenie
energii. Ludzie nie potrafiący takich związków tworzyć- mogą tylko stwarzać
pozory dawania miłości- tak, jak stwarzają czasem pozory dobrego związku.
Czyli- IMHO seks należy do tabu kulturowego, którego łamać się nie powinno.
> BTW #2 i jeszcze bardziej OT: Do chrześcijan: na połączenie z waszym
> Ciałem
> Przemiany macie coś, czego nie doceniacie, właśnie sakrament Qurbana
> Qadisha/Eucharystii w przejrzystym dla każdego buddysty typie symbolicznej
> (ale substancjalnej, nie w znaczeniu protestanckim) "białej ofiary", nic
> dziwnego, że związki małżeńskie zawiera się u was podczas tego obrządku.
> Problem z protestantami szczególnie "talibangelikami" jest taki, że
> doceniają tylko pojedynczą "czarną ofiarę" na krzyżu, która dała początek
> chrześcijaństwu i nie widzą _fizycznej_ strony ciągłości niewidzialnej
> linii przekazu, która nie tyle ma coś wspólnego z widzialną tradycją
> instytucjonalną KRzK (bo istnieje również m.in. w prawosławiu,
> anglikanizmie i luteranizmie), co raczej jest poważnym środkiem
> wspomagającym wewnętrzną kultywację "ducha i prawdy", którą ci protestanci
> tak sobie na pierwszym miejscu cenią. Kierowanie się "jedną Księgą" nie
> zawsze jest najlepsze.
OK. Ja doceniam. Doceniam też to, na co właśnie wy, buddyści zwracaliście
nam uwagę: odejście od mszy łacińskiej spowodowało, że wierni przestali
słuchać modlitw, które miały też znaczenie mantryczne. Czyli- racja jest po
stronie nielubianego przez Ciebie Bractwa Św. Piusa X. Czemu ich nie lubisz?
serdecznie pozdrawiam
Chiron
|