Data: 2002-08-09 19:38:03
Temat: Re: sprawozdanie z urlopu -2 [OT]
Od: waldemar z domu <w...@t...de>
Pokaż wszystkie nagłówki
No to część druga. Zacznę od końca, czyli drogi powrotnej. Wracaliśmy inną
drogą, nie objętą naszym planem hotelowym, więc było jeszcze bardziej w
ciemno. Dla miłośników geografii: z Malagi przez Grenadę, dookoła Madrytu i
dalej na północ. Wystartowaliśmy o godzinie 9:00 w temperaturze 31° w
cieniu. Im dalej na północ, tym zimniej. Ok. 18 szukamy hotelu w drodze.
Nic nie widać. W końcu kilkanaście km przed Bilbao znalazł się motel. W
miarę przyzwoity, ale znaleźliśmy kartkę wypełnoną przez jakiegoś anglika
oceniającego kuchnię jako "fair". Przynajmniej poszliśmy do restauracji bez
jakichkolwiek oczekiwań. Nasze oczekiwania zostały jednak mimo to
zawiedzione. Żacie było, powiedzmy, niespecjalne. Jako dodatek do
czegokolwiek były frytki, wogóle frytki do wszystkiego są chyba pokarmem
narodowym hiszpanów, bo dają je do wszystkiego, chyba się zarazili od
niemców i anglików. Próbowałem zamówić w różnych restauracjach cokolwiek
con arroz. Nix nada niente. Patatas fritas über alles. Tylko w jednej
restauracji dostałem ryż, u hindusa ;-)
W tej baskijskiej knajpie frytkowanie przeszło wszelkie oczekiwania. Jak
wyłożyłem: no patatas fritas por favore, to nam przyniosła mięso (dobre,
wędzona wieprzowina, cienko pokrojona), trochę sosu UFO na tym i na tym
czipsy z torebki. Udało się jeszcze zamówić trochę chleba, ale patrzyli się
jak na dziwolągów, Niemcy co nie lubią frytek. Następny etap to przez
Francję na skuśkę do Orleans. Nie jest to główna trasa urlopowa i nie ma
tak dużo hoteli jak na trasie Paris - Marseille, ale koło Orleans znalazł
się hotel i restauracja. Przystawki były ok, fajny bufet z rybkami,
krewetkami itd. Na nieszczęście wylosowałem nieświeżego ślimaka morskiego,
którego co prawda nie zjadłem, ale śmierdział odchodami tak tragicznie, że
mi obrzydził ślimaki, choć je raczej lubię. Po przystawkach zjadłem rybę
(nie wiem jaką, po francusku to ja co prawda jeść potrafię, ale nie
rozumiem co jem). Nieletni dostał kotlet de volai (czy jak mu tam), ale
tylko skubnął, bo ser był niedobry (fakt, spróbowałem). Śniadanie sobie
odpuściliśmy, cafe au lait i croison za 6 eur to trochę dużo. I tak trzeba
było uzupełnić poziom wody mineralnej, a obok był Carrefour. Tam sobie w
brasserie zjedliśmy śniadanko za ćwierć ceny i ze zgrzanką gazeuse
pociągnęliśmy dalej, dookoła Paryża i do Luksemburga. Luksemburg był
konieczny ze względu na zbieractwo monetarne dzieciaków (moje trochę też).
Koniecznie chciały mieć euro monety luksemburskie. Zjeść też by się coś
chciało, ale niestety buda. Restauracje nas interesujące były albo
zamknięte (otwierają o 18:00), albo posiłki w cenie 40-60EUR od osoby plus
napoje. Nic to. Słone paluszki w bój i w drogę. Dojechaliśmy do Wetzlar.
Ładne miasteczko w Hesji, ze średniowiecznym rynkiem i restauracją, gdzie
można było dostać normalne ziemniaki, gotowane w wodzie a nie w oleju.
Dzisiaj tylko mały skok, z Wetzlar odebrać naszego pieska, którego
zostawiliśmy po drodze u hodowcy i do domu.
W każdym razie urlop był bardzo udany. Zakupów kulinarnych nie zrobiłem, bo
nie chciałem wozić chorizo i jamon w samochodzie rozgrzanym do 40-50
stopni, a jakikolwiek ser bym kupił, to też by go szlag trafił. Na miejscu
oczywiście chorizo było w domu, szynki dość niewiele, bom jedyny, który ją
je. W Hiszpanii jest ser biały nadający się świetnie na pierogi, tak samo
ser mozarellopodobny, z mleka koziego i krowiego, bardzo aromatyczny i
dobry, wogóle kozą nie śmierdzi. Oliwki różnego autoramentu też się żarło,
dzieciaki nawet z drzewa skubnęły.
No to tak w skrócie, jak kto ma jakieś pytania, to niech wali.
Waldek
|