Data: 2002-12-11 18:30:26
Temat: Re: ukryta agresja? - dotyk jako objaw symatii/więzi ?
Od: "Sławek" <f...@k...net.pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
> Dla ustalenia uwagi: rodzina płci żeńskiej dwa razy starsza ode
> mnie :) Z koleżanką czy kolegą nie miałabym kłopotu w ogóle -
> takiego delikwenta przede wszystkim można obcesowo zapytać, o co
> mu właściwie chodzi, nie ryzykując trzeciej wojny światowej. Ale
> tak czy inaczej te zagrywki sa dla mnie dziwne.
> --
> Hanka Skwarczyńska
Myślę, że to normalny sposób bycia tej pani z brakiem jakichkolwiek
podtekstów (tych erotycznych też ;-))) ). Miałem okazję kontaktować się z
podobną osobą. Oprócz zerwania wszelkich stosunków (co jak sie domyślam nie
wchodzi w grę) możliwości moim zdaniem są dwie:
1. rozmowa w 4 oczy najprawdopobniej z "obrazą majestatu" , boczeniem się
itd. itp. oraz z niewielką szansą na powodzenie - tego typu zachowania z
reguły są silniejsze od woli tej osoby. Mało tego jest ona głęboko
przekonana, że zachowania te są objawem sympatii dla osoby "obdarowywanej"
kuśkańcem.
2. kontrolowanie sytuacji jak na ringu. Trzymaniem dystansu (fizycznego).
Dbałością o to aby między wami zawsze był jakiś mebel (stół - buzi nie
zasłania a nie do przeskoczenia). Współdziałanie TZ w poskramianiu osoby -
co znacznie ułatwia robienie uników - a jeśli to jego mama to jego udział
jest absolutnie nieodzowny - wtedy również w wersji 1.
Niestety zachowanie "ti ti ti grubasku" z łapaniem za policzek i szarpaniem
w prawo-lewo a policzek do końca dnia pali jak ogniem i kwitnie jak piwonia
jest dość często spotykane. Efekt - paniczna ucieczka dzieci na wieść
"ciotka idzie".
Cała sytuacja +wypowiedź Basi o"strefie prywatności" nasunęła mi innego
rodzaju pytanie. Mam osobiście skłonności do dotykania ludzi. Niieee. No
przecież nie tam ;-))))))). Rozmawiając z kimś mam chęć nawiązania z nim/nią
kontaktu fizycznego. Dotknięcia dłoni, ramienia. Oczywiście panuję nad tym
na tyle, że nigdy nikt nie tylko nie "poklepał mnie po twarzy" (jak to
ślicznie określiła Basia) ale nawet nie odsunął się ode mnie. Czytałem
gdzieś, że jest to naturalny odruch zanikający w dzisiejszych czasach.
Generalnie psychologowie biją na alarm, że brak takiego kontaktu, coraz
większa "strefa prywatności" wywołana przeludnieniem i ciągłym ocieraniem
się o setki obcych ludzi (obrzydliwe - nie znoszę) powoduje zanikanie więzi
wewnątrz "stada" . Jak myślicie czy jesteśmy skazani na zanik tego typu
więzi?
Pozdrawiam
Sławek
|