Strona główna Grupy pl.rec.kuchnia "Schabowe"

Grupy

Szukaj w grupach

 

"Schabowe"

Liczba wypowiedzi w tym wątku: 122


« poprzedni wątek następny wątek »

81. Data: 2024-04-18 17:17:15

Temat: Re: "Schabowe"
Od: Jarosław Sokołowski <j...@l...waw.pl> szukaj wiadomości tego autora

Pan Marcin Debowski napisał:

> I teraz zastanawia mnie czy to przekonanie, że kuchnia węgierska to
> rzecz pikantna to jakiś taki niewiele wart stereotyp, czy też może
> mamy tu do czynienia ze zjawiskiem jak w tym dowcipie: Wchodzi
> eskimos do baru i zamawia whiski. Kelner się go pyta czy z lodem,
> Eskimos odpowiada, a chcesz w ryja?

Stereotyp. Pierwszy raz byłem na Węgrzech w wieku sześciu lat. Jadłem
gulasz. Zjadłem. Kuchnia węgierska jest wyrazista, choć niekoniecznie
pikantna. Do wyrazistości zawsze byłem w domu przyzwyczajany, stąd
pewnie moja krytyka nijakości kuchni PRL. Wcześniej było inaczej --
staropolska kuchnia znana była z ostrości przyprawniania. "Pieprzno
i szafranno, moja mościapanno". Sprawiedliwie dodajmy, że sporą rolę
w tym odgrywała chęć pokazania bogactwa. Korzenie drogie były.

>> "Nie stać mnie", a "jest drogo" to zupełnie różne rzeczy. W sytuacji
>> gdy na jedzenie trzeba wydać większość posiadanych środków, ludzi nie
>> stać nawet na rzeczy tanie. Bo jeść trzeba, oszczędzić się nie da.
> Jakby peerelowski ustawodawca wymyslił, żeby nie dotować mieszkań i na
> mieszkania szła by większość posiadanych środków, to przeciez nie
> oznacza, że jedzenie zrobiłoby się tanie i byłoby na nie wszytskich
> stać.

Przecież to niemożliwe, skoro na jedzenie już szła większość pieniędzy.
Mieszkania też były drogie, co akurat nie powinno dziwić w zniszczonym
wojną kraju. Z wyjątkiem mieszkań, co ja dawali (dawali nie zawsze swoje,
czasem komuś zabrali). Ale że własność prywatna nie została całkiem
zlikwidowana, domy i mieszkania były w obrocie. Ceny takie, że to już
w ogóle nie mieściło się w normalnym budżecie domowyn (w sensie: ile
lat trzeba odkładać z pensji starszego referenta, żeby kupić mieszkanie).

Co do tego "dotowania" to z kolei ja mam wąptliwości. Warszawę z morza
ruin wyciągnięto w kilka lat po wojnie. Zaczynając od miejsc symbolicznych,
takich jak Starówka. Kto potrafił, brał się za kielnie, kto nie potrafił,
chociaż taczką wywoził gruz. Za miskę zupy często. Bez zadawania pytań
"kto tu rządzi". To dla mnie zrozumiałe, też bym tak robił. Dziadostwo,
a co za tym idzie konieczność stawiania pytań -- to przyszło później.

Budownictwo samo w sobie drogie nie jest, przez wieki ludzie sami sobie
stawiali chaty i budowali domy. Birkutom z czwórek murarskich wiele nie
płacono. Grunty państwowe traktowano jak darmowe. A zresztą -- Singapur
też jest ciekawym przypadkiem podejścia do sprawy mieszkań. Coś wiem na
ten temat, ale pewnie wiele mógłbym się jeszcze dowiedzieć.

>> Będę zatem twierdził ponad wszelką wątpliwość, że w PRL gazety były
>> tanie. Gdzie popełniem błąd?
>
> W porównywaniu rzeczy o cenach sterowanych i dodatkowo bez odniesienia
> do lini bazowej czyli pewnego koszyka niezbędnych wydatków.

Przecież cały czas odnoszę się do strerowania. Sprytnego sterowania
-- by po zakupie dóbr niezbędnych (jedzenia) niewiele zostawało.
Ten koszyk był jak to u Czerwonego Kapturka -- nie mieściły się
w nim dobra trwałe, tylko samo jedzenie dla babci.

>> system wprost wymarzony dla drobnych kombinatorów, którzy wtedy
>> czuli się docenieni i potrzebni.
> Osobie, która nie zna zatrudnienia w warunkach rzeczywistego rynku
> pracy będzie bardzo trudno wytłumaczyć, że obowiązuje obecnie inny
> standard. Jej przekonanie, że wykonywała dobrze swoją pracę nie
> wynika ze złego charakteru. Jest to uwarunkowanie. Bo nikt sie jej
> wtedy nie czepiał i wszyscy tak robili i to było dobre.

Wyjaśnijmy na samym początku: nie o takich "kombinatorów" chodzi.

> Nastała nowa rzeczywistość a ona tkwi w poprzedniej. Bo wtedy się
> nie wylatywało za np. wyjście w czasie pracy i załatwianie prywatnych
> rzeczy, a prace mieli wszyscy, no to oczywiste, że tamten system był
> lepszy.

To też są mity. Pracy nie mieli wszyscy (już o tym pisałem, z podaniem
danych GUS). A nade wszystko nie mieli sensownej pracy. Z fabrykami PRL
zetknąłem się już na studiach, a incydentalnie nawet wcześniej. Robotnik
przychodził na szóstą, nie mógł się spóźnić, bo listę obecności od razu
zabierały kadry do siebie. Na bramie stała staż przemysłowa i pilnowała,
by nikt nie łaził w te i wew te. Potem siedział taki na ławeczce albo
snuł się po hali, bo roboty dla wszystkich zwykle nie było. To mnie
dołowało najbardziej -- kraj ledwie dycha, gospodarka się sypie, ludzie
by mogli coś robić, nawet pieniądze biorą, ale nikt nie jest w stanie im
pracy zorganizować i ogarnąć jakoś tego burdelu.

To w tej "nowej rzeczywistości" mógłbym wyjść z pracy i coś "załatwić",
nikt mi złego słowa by nie powiedział. Na szczęście teraz nie trzeba
"załatwiać". Przychodzę i wychodzę w godzinach, które mi odpowiadają,
mogę pracować w domu. Ale ja wytwarzam coś, co ma wartość, za to dostaję
pieniądze, a nie za dupogodziny.

> A kombinatorzy i inni oczywiście tez byli i było tego z oczywistych
> względów więcej.

Z nieoczywistych względów czuli się lepsi. Przeważnie wierzyli, że
udało im się w tym systemie urządzić dzięki nadzwyczjnym zdolnościom.
Zapewne nie myśleli o tym, że inni też znają know-how zostania
"prywatną inicjatywą", jednak się tym brzydzą. Bo to wymagało akceptacji
status quo. Długo by o tym mówić, ograniczę się do jednego. Ambitny
absolwent chemii, pragnący zajmować się polimerami, nie będzie zachwycony
perspektywą łupania przez dalszą część życia szczotek do mycia wanny na
zdezelowanej wtryskarce. Nawet za kasę pozwalającą mu patrzeć z pogardą
na otaczających go "proli". A może zwłaszcza wtedy.

> Oczywiście oczekiwanie, że tuż po studiach czy innej zawodówce ktoś
> samodzielnie wynajmie sobie mieszkanie w rozsądnej lokalizacji to
> kompletne nieporozumienie. Ale w wieku np. 30 lat?

No więc właśnie oczekiwania są takie, że już *na* studiach.

> Troche mi trudno tak stwierdzić czy kiełbasa w prl była tania czy
> droga :)

Po to jest ta dyskusja, żeby ułatwić. Tak to widzę. Nie mam oczekiwań,
że kogoś do czegoś przekonam. Bo nie chodzi o przekonania i o poglądy,
tylko o fakty. Fakty są złożone, stąd złożoność dyskusji. Jednak fakty
dotyczące szacunku cen nie zostały nadmiernie uproszczone.

Jarek

--
"To, że jesteśmy w dupie, to jasne. Problem w tym, że zaczynamy się
w niej urządzać".

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


Zobacz także


82. Data: 2024-04-23 08:57:51

Temat: Re: "Schabowe"
Od: Marcin Debowski <a...@I...zoho.com> szukaj wiadomości tego autora

On 2024-04-18, Jarosław Sokołowski <j...@l...waw.pl> wrote:
> Pan Marcin Debowski napisał:
>>> "Nie stać mnie", a "jest drogo" to zupełnie różne rzeczy. W sytuacji
>>> gdy na jedzenie trzeba wydać większość posiadanych środków, ludzi nie
>>> stać nawet na rzeczy tanie. Bo jeść trzeba, oszczędzić się nie da.
>> Jakby peerelowski ustawodawca wymyslił, żeby nie dotować mieszkań i na
>> mieszkania szła by większość posiadanych środków, to przeciez nie
>> oznacza, że jedzenie zrobiłoby się tanie i byłoby na nie wszytskich
>> stać.
>
> Przecież to niemożliwe, skoro na jedzenie już szła większość pieniędzy.
> Mieszkania też były drogie, co akurat nie powinno dziwić w zniszczonym
> wojną kraju. Z wyjątkiem mieszkań, co ja dawali (dawali nie zawsze swoje,
> czasem komuś zabrali). Ale że własność prywatna nie została całkiem
> zlikwidowana, domy i mieszkania były w obrocie. Ceny takie, że to już
> w ogóle nie mieściło się w normalnym budżecie domowyn (w sensie: ile
> lat trzeba odkładać z pensji starszego referenta, żeby kupić mieszkanie).

Książeczki mieszkaniowe, te sprawy? Pełen wkład chyba się dawało w miare
szybko uzyskac, tylko na samo mieszkanie czekało do usr...ej śmierci.

> Co do tego "dotowania" to z kolei ja mam wąptliwości. Warszawę z morza
> ruin wyciągnięto w kilka lat po wojnie. Zaczynając od miejsc symbolicznych,
> takich jak Starówka. Kto potrafił, brał się za kielnie, kto nie potrafił,
> chociaż taczką wywoził gruz. Za miskę zupy często. Bez zadawania pytań
> "kto tu rządzi". To dla mnie zrozumiałe, też bym tak robił. Dziadostwo,
> a co za tym idzie konieczność stawiania pytań -- to przyszło później.

Zgadza się.

> Budownictwo samo w sobie drogie nie jest, przez wieki ludzie sami sobie
> stawiali chaty i budowali domy. Birkutom z czwórek murarskich wiele nie
> płacono. Grunty państwowe traktowano jak darmowe. A zresztą -- Singapur
> też jest ciekawym przypadkiem podejścia do sprawy mieszkań. Coś wiem na
> ten temat, ale pewnie wiele mógłbym się jeszcze dowiedzieć.

A co wiesz?

>>> Będę zatem twierdził ponad wszelką wątpliwość, że w PRL gazety były
>>> tanie. Gdzie popełniem błąd?
>>
>> W porównywaniu rzeczy o cenach sterowanych i dodatkowo bez odniesienia
>> do lini bazowej czyli pewnego koszyka niezbędnych wydatków.
>
> Przecież cały czas odnoszę się do strerowania. Sprytnego sterowania
> -- by po zakupie dóbr niezbędnych (jedzenia) niewiele zostawało.
> Ten koszyk był jak to u Czerwonego Kapturka -- nie mieściły się
> w nim dobra trwałe, tylko samo jedzenie dla babci.

Dobra trwałe były limitowane i małodostępne (w sensie mozliwości wejscia
w posiadanie). Tak to też przecież działało. Ale ta ograniczona
dostepność nie wynikała w zasadzie z ceny.

>> Nastała nowa rzeczywistość a ona tkwi w poprzedniej. Bo wtedy się
>> nie wylatywało za np. wyjście w czasie pracy i załatwianie prywatnych
>> rzeczy, a prace mieli wszyscy, no to oczywiste, że tamten system był
>> lepszy.
>
> To też są mity. Pracy nie mieli wszyscy (już o tym pisałem, z podaniem
> danych GUS). A nade wszystko nie mieli sensownej pracy. Z fabrykami PRL

No ale takie mity pokutują a mówimy w sumie o sentymentach.

> zetknąłem się już na studiach, a incydentalnie nawet wcześniej. Robotnik
> przychodził na szóstą, nie mógł się spóźnić, bo listę obecności od razu
> zabierały kadry do siebie. Na bramie stała staż przemysłowa i pilnowała,
> by nikt nie łaził w te i wew te. Potem siedział taki na ławeczce albo
> snuł się po hali, bo roboty dla wszystkich zwykle nie było. To mnie
> dołowało najbardziej -- kraj ledwie dycha, gospodarka się sypie, ludzie
> by mogli coś robić, nawet pieniądze biorą, ale nikt nie jest w stanie im
> pracy zorganizować i ogarnąć jakoś tego burdelu.

Na poźniejszym etapie było to MZ juz zwyczajnie nie mozliwe, bo ta
mentalność, która przebija się właśnie też w sentymentach powodowała to,
ze przeciez ci pałętający się ludzie uważali to za jakąś normę. Czy się
pałętali czy nie, mieli tyle samo płacone. Zagoniłbyś (zorganizował) do
roboty, nie sądzę, że przypadłoby to wszystkim do gustu.

> To w tej "nowej rzeczywistości" mógłbym wyjść z pracy i coś "załatwić",
> nikt mi złego słowa by nie powiedział. Na szczęście teraz nie trzeba

To zalezy od charakteru pracy i stanowiska. Januszów biznesu jest na
pęczki a to tylko jeden aspekt.

> "załatwiać". Przychodzę i wychodzę w godzinach, które mi odpowiadają,
> mogę pracować w domu. Ale ja wytwarzam coś, co ma wartość, za to dostaję
> pieniądze, a nie za dupogodziny.

I to tez może nie wystarczyć, szczególnie jeśli pracujesz w jakimś
korpo. Bo są reguły, których istotę osoba wytwarzająca wartość rozumie,
ale jego koledzy na nieco niższych stanowiskach juz mogą nie rozumieć.

>> A kombinatorzy i inni oczywiście tez byli i było tego z oczywistych
>> względów więcej.
>
> Z nieoczywistych względów czuli się lepsi. Przeważnie wierzyli, że
> udało im się w tym systemie urządzić dzięki nadzwyczjnym zdolnościom.
> Zapewne nie myśleli o tym, że inni też znają know-how zostania
> "prywatną inicjatywą", jednak się tym brzydzą. Bo to wymagało akceptacji
> status quo. Długo by o tym mówić, ograniczę się do jednego. Ambitny
> absolwent chemii, pragnący zajmować się polimerami, nie będzie zachwycony
> perspektywą łupania przez dalszą część życia szczotek do mycia wanny na
> zdezelowanej wtryskarce. Nawet za kasę pozwalającą mu patrzeć z pogardą
> na otaczających go "proli". A może zwłaszcza wtedy.

Prawda i dobry przykład. I to się zresztą (te cwaniakowanie) rozrosło do
monstrualnych rozmiarów i w sumie nie bez racji zaczęto to wręcz widziec
jako pewną cechę narodową.

>> Oczywiście oczekiwanie, że tuż po studiach czy innej zawodówce ktoś
>> samodzielnie wynajmie sobie mieszkanie w rozsądnej lokalizacji to
>> kompletne nieporozumienie. Ale w wieku np. 30 lat?
>
> No więc właśnie oczekiwania są takie, że już *na* studiach.

Odnosłem wrażenie, że to raczej poźniej. Fakt, że mam dość ograniczony
krąg znajomych w takim wieku.

--
Marcin

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


83. Data: 2024-04-26 16:00:43

Temat: Re: "Schabowe"
Od: Jarosław Sokołowski <j...@l...waw.pl> szukaj wiadomości tego autora

Pan Marcin Debowski napisał:

>> Mieszkania też były drogie, co akurat nie powinno dziwić w zniszczonym
>> wojną kraju. Z wyjątkiem mieszkań, co ja dawali (dawali nie zawsze swoje,
>> czasem komuś zabrali). Ale że własność prywatna nie została całkiem
>> zlikwidowana, domy i mieszkania były w obrocie. Ceny takie, że to już
>> w ogóle nie mieściło się w normalnym budżecie domowyn (w sensie: ile
>> lat trzeba odkładać z pensji starszego referenta, żeby kupić mieszkanie).
>
> Książeczki mieszkaniowe, te sprawy? Pełen wkład chyba się dawało w miare
> szybko uzyskac, tylko na samo mieszkanie czekało do usr...ej śmierci.

Te książeczki też wpisywały się w cykl pod tytułem "PRL bawi się w rynek".
Trudno mi powiedzieć, ile osób to tej gry przystąpiło i założyło dzieciom
książeczki, a ilu liczyło po prostu na jakieś dawanie (np. mieszkań
słuzbowych, "kwaterunkowych", czy co tam jeszcze było). W każdym razie
głosy, że nie warto płacić za coś, co "powinno być za darmo" też się
słyszało.

Ja w latach dziewięćdziesiątych wylądowałem z wkładem nieco ponad 8 PLN
na książeczce mieszkaniowej. Brzmi śmiesznie, ale trzeba pamiętać,
że samochód Fiat 126P na początku produkcji wyceniany był na 6,80 PLN
(czyli 68000 PLZ). Nowa władza poczuwała się trochę do odpowiedzialności
za wybryki starej, więc przy pewnych staraniach można było wkład jakoś
"zrewaloryzować" -- pod warunkiem, że środki zostaną przeznaczone na
"cele mieszkaniowe". Ten warunek udało się jakoś spełnić, więc razem
z książeczką żony wyszła kwota, za którą może by się dało kupić jakiś
mały samochodzik. Do ceny mieszkania było daleko.

>> A zresztą -- Singapur też jest ciekawym przypadkiem podejścia do
>> sprawy mieszkań. Coś wiem na ten temat, ale pewnie wiele mógłbym
>> się jeszcze dowiedzieć.
>
> A co wiesz?

Że we wzorcowo zorganizowanej według liberalnych reguł gospodarce
akurat mieszkania nie podlegają regulacji rynkowej. To kontroluje
państwowo, razczej zgodnie z zasadą "każdemu według potrzeb", a nie
"każdy według swoich możliwości finansowych". Nie jest to dla mnie
żaden paradoks, bo dobra ograniczone (w Singapurze jest to przestrzeń)
zawsze wymagają regulatora. Ale szczegółów praktycznej implementacji
nie znam.

>> Ten koszyk był jak to u Czerwonego Kapturka -- nie mieściły się
>> w nim dobra trwałe, tylko samo jedzenie dla babci.
>
> Dobra trwałe były limitowane i małodostępne (w sensie mozliwości
> wejscia w posiadanie). Tak to też przecież działało. Ale ta
> ograniczona dostepność nie wynikała w zasadzie z ceny.

Zależy dla kogo. To wynika z analizy prostej funkcji y = (x-c)/x,
gdzie c jest constans i oznacza stałe wydatki na żarcie (mówiono
nawet, że "wszyscy mamy jednakowe żołądki"). Wystarczyło mieć trochę
wyższe dochody, by przy permanentnm braku możliwości zakupu tego,
co sie chce, mieć poczucie, że "jest się przy forsie". I to wkurzało.

Prości ludzie o niewielkich dochodach tłumaczyli sobie, że zwyczajnie
ich nie stać, że jest to normalna sytuacja -- przed wojną też nie było
wszystkich stać na wszystko. Może to nawet moja wina, że jestem biedny?
Władza jak mogła, broniła przed wiedzą, że w krajach bez uskiego miru
równie prostych ludzi stać na o wiele więcej.

>> To mnie dołowało najbardziej -- kraj ledwie dycha, gospodarka się
>> sypie, ludzie by mogli coś robić, nawet pieniądze biorą, ale nikt
>> nie jest w stanie im pracy zorganizować i ogarnąć jakoś tego burdelu.
>
> Na poźniejszym etapie było to MZ juz zwyczajnie nie mozliwe, bo ta
> mentalność, która przebija się właśnie też w sentymentach powodowała
> to, ze przeciez ci pałętający się ludzie uważali to za jakąś normę.
> Czy się pałętali czy nie, mieli tyle samo płacone. Zagoniłbyś
> (zorganizował) do roboty, nie sądzę, że przypadłoby to wszystkim
> do gustu.

Zadziwiająco szybko stosunek do pracy zmienił się po zmianie ustroju,
a to przecież już "bardzo późny etap". Jak ludzie widzą, że praca ma
sens, że im przynosi pieniądze, a innym pożytek -- to potrafią się
zorganizować. Ale zmiany muszą być szerokie, nie da się robić ich
tylko lokalnie w jednym miejscu. Bo inaczej, po kopernikańsku, zła
organizacja wyprze dobrą.

Przypomniała mi się najbardziej surrealistyczna reklama w PRL. W samym
centrum Warszawy, na szczycie wysokiego budynku przy ul. Świętokrzyskiej
był niebieski neon -- napis "ODWIEDZAJCIE ZIEMIĘ SĄDECKĄ". Nic więcej,
sam napis. Warszawiacy się do tego przyswyczaili, przestali zauważać,
nikt nie wiedział o co chodzi, ale też nie pytał. Mnie to intrygowało,
kto i skąd miał taki pomysł od czapy.

Dowiedziałem się jak już neonu nie było. Otóż jakaś frakcja w KC (czy
jak to tam mieli zorganizowane) wymyśliła sobie, żeby trochę rozbujać
turystykę w kraju. Ludzie na wsiach mieli spore domy, mogliby je
udostępniać miastowym, trochę pieniędzy by przepłynęło do wsi z miast,
a więc w słusznym kierunku. Dzisiaj nazywamy to "agroturystyką". Do
tego potrzeba jednak ram prawnych, gwarancji, ochrony przed naciągaczami,
informacji. I reklamy każdego takiego mikrobiznesiku. Może nie od razu
Booking.com, ale choćby lokalny katalog dostępny w kiosku na dworcu.

Beton partyjny zareagował tak, że wicie rozumicie towarzysze, może wy
mawet macie rację, ale nie można tak od razu, bo nie wiadomo czy to
się przyjmie. Zróbmy więc najpierw "dla eksperymentu", bo ja wiem,
gdzieś w Nowym Sączu i okolicach. Coś więc zaczęli robić, po swojemu.
Mało na ten temat wiadomo. A z reklam został ten neon.

Jarek

--
Aż tu widzę napis -- LODY,
Taki napis, niech ja skonam!
I maszyna wprost z Zachodu,
I kolejka -- tak skręcona.

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


84. Data: 2024-04-26 18:11:38

Temat: Re: "Schabowe"
Od: Wiesiaczek <c...@v...pl> szukaj wiadomości tego autora

W dniu 26.04.2024 o 16:00, Jarosław Sokołowski pisze:
> Pan Marcin Debowski napisał:
>
>>> Mieszkania też były drogie, co akurat nie powinno dziwić w zniszczonym
>>> wojną kraju. Z wyjątkiem mieszkań, co ja dawali (dawali nie zawsze swoje,
>>> czasem komuś zabrali). Ale że własność prywatna nie została całkiem
>>> zlikwidowana, domy i mieszkania były w obrocie. Ceny takie, że to już
>>> w ogóle nie mieściło się w normalnym budżecie domowyn (w sensie: ile
>>> lat trzeba odkładać z pensji starszego referenta, żeby kupić mieszkanie).
>>
>> Książeczki mieszkaniowe, te sprawy? Pełen wkład chyba się dawało w miare
>> szybko uzyskac, tylko na samo mieszkanie czekało do usr...ej śmierci.
>
> Te książeczki też wpisywały się w cykl pod tytułem "PRL bawi się w rynek".
> Trudno mi powiedzieć, ile osób to tej gry przystąpiło i założyło dzieciom
> książeczki, a ilu liczyło po prostu na jakieś dawanie (np. mieszkań
> słuzbowych, "kwaterunkowych", czy co tam jeszcze było). W każdym razie
> głosy, że nie warto płacić za coś, co "powinno być za darmo" też się
> słyszało.
>
> Ja w latach dziewięćdziesiątych wylądowałem z wkładem nieco ponad 8 PLN
> na książeczce mieszkaniowej. Brzmi śmiesznie, ale trzeba pamiętać,
> że samochód Fiat 126P na początku produkcji wyceniany był na 6,80 PLN

Pierdolisz!
Wtedy nie było PLN.
Wiem, że chciałeś zabłysnąć ale tylko pierdnąłeś tanią demagogią.

Dalej tak samo, szkoda nawet cytować.
[...]



--
Wiesiaczek - dziś z podkarpackiej wsi
"Ja piję tylko przy dwóch okazjach:
Gdy są ogórki i gdy ich nie ma" (R)
Niech żyje POLEXIT! I salwa Ukrainie!
Wolę Rosję jako wroga niż Ukrainę jako przyjaciela.

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


85. Data: 2024-05-10 16:47:30

Temat: Re: "Schabowe"
Od: "J.F" <j...@p...onet.pl> szukaj wiadomości tego autora

On Fri, 26 Apr 2024 16:00:43 +0200, Jarosław Sokołowski wrote:
> Pan Marcin Debowski napisał:
>>> Mieszkania też były drogie, co akurat nie powinno dziwić w zniszczonym
>>> wojną kraju. Z wyjątkiem mieszkań, co ja dawali (dawali nie zawsze swoje,
>>> czasem komuś zabrali). Ale że własność prywatna nie została całkiem
>>> zlikwidowana, domy i mieszkania były w obrocie. Ceny takie, że to już
>>> w ogóle nie mieściło się w normalnym budżecie domowyn (w sensie: ile
>>> lat trzeba odkładać z pensji starszego referenta, żeby kupić mieszkanie).
>>
>> Książeczki mieszkaniowe, te sprawy? Pełen wkład chyba się dawało w miare
>> szybko uzyskac, tylko na samo mieszkanie czekało do usr...ej śmierci.
>
> Te książeczki też wpisywały się w cykl pod tytułem "PRL bawi się w rynek".
> Trudno mi powiedzieć, ile osób to tej gry przystąpiło i założyło dzieciom
> książeczki,

Dużo.

> a ilu liczyło po prostu na jakieś dawanie (np. mieszkań
> słuzbowych, "kwaterunkowych", czy co tam jeszcze było).

Wpłacenie na książeczkę mieszkania nie dawało :-)
Ale zawsze to jakis argument "ten kandydat/członek czeka juz 20 lat na
mieszkanie".
W dodatku jak ktoś wpłacił "pełny wkład", to się liczyło, że ma
pełny wkład wpłacony i dopłacać już nie musi.
Choć cos tam zawsze musiał, bo choćby jakis "podwyzszony standard".

Co przy okazji pokazuje jak ten socjalistyczny "rynek" działał,
ludzi było formalnie stać na dwa mieszkania

> W każdym razie
> głosy, że nie warto płacić za coś, co "powinno być za darmo" też się
> słyszało.

Być może. Na pewno, jak było potrzebne mieszkanie, to trzeba było
liczyc raczej na służbowe - niektóre zakłady miały i specjalistą
przydzielali, może kwaterunkowe - ale lista długa, na plik dolarów, bo
rynek był malutki, ale za dolary dawało się kupić.
A w spółdzielni ... kolejka długa.

Była jeszcze jedna sprawa, ze mieszkania "spółdzielcze własnosciowe"
to jednak był troche lepszy stopien własnosci i niższy czynsz
niż w "spółdzielczym lokatorskim", gdzie lokator nie wpłacał "pełnego
wkładu", ale potem płacił "za wynajem".

> Ja w latach dziewięćdziesiątych wylądowałem z wkładem nieco ponad 8 PLN
> na książeczce mieszkaniowej. Brzmi śmiesznie, ale trzeba pamiętać,
> że samochód Fiat 126P na początku produkcji wyceniany był na 6,80 PLN
> (czyli 68000 PLZ). Nowa władza poczuwała się trochę do odpowiedzialności
> za wybryki starej, więc przy pewnych staraniach można było wkład jakoś
> "zrewaloryzować" -- pod warunkiem, że środki zostaną przeznaczone na
> "cele mieszkaniowe". Ten warunek udało się jakoś spełnić, więc razem
> z książeczką żony wyszła kwota, za którą może by się dało kupić jakiś
> mały samochodzik. Do ceny mieszkania było daleko.

Ale jednak więcej niz 6.90 PLN :-)

>>> A zresztą -- Singapur też jest ciekawym przypadkiem podejścia do
>>> sprawy mieszkań. Coś wiem na ten temat, ale pewnie wiele mógłbym
>>> się jeszcze dowiedzieć.
>>
>> A co wiesz?
>
> Że we wzorcowo zorganizowanej według liberalnych reguł gospodarce

Oj, ta gospodarka to chyba nie zawsze taka liberalna, nie tylko w
mieszkaniach.
Fakt - znajomy mówił, ze dużym korporacjom/inwestorom nie
przeszkadzali robić interesów.

> akurat mieszkania nie podlegają regulacji rynkowej. To kontroluje
> państwowo, razczej zgodnie z zasadą "każdemu według potrzeb", a nie
> "każdy według swoich możliwości finansowych". Nie jest to dla mnie
> żaden paradoks, bo dobra ograniczone (w Singapurze jest to przestrzeń)
> zawsze wymagają regulatora. Ale szczegółów praktycznej implementacji
> nie znam.

> Przypomniała mi się najbardziej surrealistyczna reklama w PRL. W samym
> centrum Warszawy, na szczycie wysokiego budynku przy ul. Świętokrzyskiej
> był niebieski neon -- napis "ODWIEDZAJCIE ZIEMIĘ SĄDECKĄ". Nic więcej,
> sam napis. Warszawiacy się do tego przyswyczaili, przestali zauważać,
> nikt nie wiedział o co chodzi, ale też nie pytał. Mnie to intrygowało,
> kto i skąd miał taki pomysł od czapy.
>
> Dowiedziałem się jak już neonu nie było. Otóż jakaś frakcja w KC (czy
> jak to tam mieli zorganizowane) wymyśliła sobie, żeby trochę rozbujać
> turystykę w kraju. Ludzie na wsiach mieli spore domy, mogliby je
> udostępniać miastowym, trochę pieniędzy by przepłynęło do wsi z miast,

No własnie - górali było stac na duże domy/pensjonaty, a nawet na
kilka.

> a więc w słusznym kierunku. Dzisiaj nazywamy to "agroturystyką". Do
> tego potrzeba jednak ram prawnych, gwarancji, ochrony przed naciągaczami,
> informacji. I reklamy każdego takiego mikrobiznesiku. Może nie od razu
> Booking.com, ale choćby lokalny katalog dostępny w kiosku na dworcu.

W Warszawie?
Były biura Informacji Turystycznej.

A potem się okazało, ze zadne biura nie są potrzebne,
zainteresowani sami stali na dworcach i drogach, z tabliczką
"wolne pokoje".

> Beton partyjny zareagował tak, że wicie rozumicie towarzysze, może wy
> mawet macie rację, ale nie można tak od razu, bo nie wiadomo czy to
> się przyjmie. Zróbmy więc najpierw "dla eksperymentu", bo ja wiem,
> gdzieś w Nowym Sączu i okolicach. Coś więc zaczęli robić, po swojemu.
> Mało na ten temat wiadomo. A z reklam został ten neon.

Mi sie tam wydaje, ze wrocławski zakład pracy rodziców, wszedł
w komitywę z jakims góralem (możliwe, ze z pierwszego pokolenia),
i wynajął u nich wille/pensjonat hurtem.
Wszystkie pokoje i kuchnia, na wczasy dla pracowników.

Miał też wielki ośrodek nad morzem, na kilkaset luda, z którego mam
wrażenie nie pozostał kamien na kamieniu, czy raczej płyta na płycie.


J.

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


86. Data: 2024-05-14 03:04:31

Temat: Re: "Schabowe"
Od: Marcin Debowski <a...@I...zoho.com> szukaj wiadomości tego autora

On 2024-04-26, Jarosław Sokołowski <j...@l...waw.pl> wrote:
> Pan Marcin Debowski napisał:
> Ja w latach dziewięćdziesiątych wylądowałem z wkładem nieco ponad 8 PLN
> na książeczce mieszkaniowej. Brzmi śmiesznie, ale trzeba pamiętać,
> że samochód Fiat 126P na początku produkcji wyceniany był na 6,80 PLN
> (czyli 68000 PLZ). Nowa władza poczuwała się trochę do odpowiedzialności
> za wybryki starej, więc przy pewnych staraniach można było wkład jakoś
> "zrewaloryzować" -- pod warunkiem, że środki zostaną przeznaczone na
> "cele mieszkaniowe". Ten warunek udało się jakoś spełnić, więc razem
> z książeczką żony wyszła kwota, za którą może by się dało kupić jakiś
> mały samochodzik. Do ceny mieszkania było daleko.

Przechodziłem podobną drogę. Po tzw. urynkowieniu, faktycznie coś się z
tych pieniędzy dało użyc, ale juz nie pamietam jaka to była ilość. Na
pewno na normalne mieszkanie nie wystarczyło. 1/3? 1/4 po tamtych
cenach...

>>> A zresztą -- Singapur też jest ciekawym przypadkiem podejścia do
>>> sprawy mieszkań. Coś wiem na ten temat, ale pewnie wiele mógłbym
>>> się jeszcze dowiedzieć.
>>
>> A co wiesz?
>
> Że we wzorcowo zorganizowanej według liberalnych reguł gospodarce
> akurat mieszkania nie podlegają regulacji rynkowej. To kontroluje
> państwowo, razczej zgodnie z zasadą "każdemu według potrzeb", a nie
> "każdy według swoich możliwości finansowych". Nie jest to dla mnie
> żaden paradoks, bo dobra ograniczone (w Singapurze jest to przestrzeń)
> zawsze wymagają regulatora. Ale szczegółów praktycznej implementacji
> nie znam.

Zasadniczo chyba to prawda, przy czym jest to obwarowane taką ilością
przepisów, że nie podejmuję się rozgryzania. Czeka się parę lat. Są
odpowiednie kredyty, są mechnizmy chroniące przed spekulacyjnym wykupem
lub kupnem tańszych mieszkań przez osoby o wyższym dochodzie. Tylko tez
należy pamietac, ze to całe budownictwo uspołecznione to bardziej
odpowiada naszej wczesniejszej dzierżawie wieczystej - to jest taka
licencja na 99lat. Niby długo, ale jednak nie własność.

>> Dobra trwałe były limitowane i małodostępne (w sensie mozliwości
>> wejscia w posiadanie). Tak to też przecież działało. Ale ta
>> ograniczona dostepność nie wynikała w zasadzie z ceny.
>
> Zależy dla kogo. To wynika z analizy prostej funkcji y = (x-c)/x,
> gdzie c jest constans i oznacza stałe wydatki na żarcie (mówiono
> nawet, że "wszyscy mamy jednakowe żołądki"). Wystarczyło mieć trochę
> wyższe dochody, by przy permanentnm braku możliwości zakupu tego,
> co sie chce, mieć poczucie, że "jest się przy forsie". I to wkurzało.
>
> Prości ludzie o niewielkich dochodach tłumaczyli sobie, że zwyczajnie
> ich nie stać, że jest to normalna sytuacja -- przed wojną też nie było
> wszystkich stać na wszystko. Może to nawet moja wina, że jestem biedny?
> Władza jak mogła, broniła przed wiedzą, że w krajach bez uskiego miru
> równie prostych ludzi stać na o wiele więcej.

Nie wiem jak możemy tę część rozstrzygnąć bo nie protrafię wskazać w
swoim tamtym otoczeniu grupy, ktora istotnie by finansowo odstawała od
średniej w dół. Mogę oceniać, kto ze mną chodził do podstawowówki, czy
ogólniaka, i to wszystko była taka pewna średnia, jak i z grubsza moja.
Jesli ktoś odstawał to na plus bo rodzice byli np. prywaciarze lub na
jakimś cholera wie jakim stanowsku (kogoś ojciec np. pływał). Z drugiej
strony do domów wszystkim nie łaziłem, ale jak się z kims uczy tyle lat
to zwykle da się powiedzieć.

Jak się zacząłem, na którymś etapie interesować fotografią, to kwestia
powiekszalnika i takich tam to była kwestia znajomości, które kolega
mojego ojca miał w jakimś sklepie fotograficznym w prowincjonalnym
miasteczku gdzie mieszkał. Nie pieniędzy. A jak nie było znajomości, a
chciało się miec np. radiomagnetofon, to się polowało po jakiś bomisach
na uszkodzone/pozaklasowe. Czasem udało się coś trafić w normalnym rtv.

> Zadziwiająco szybko stosunek do pracy zmienił się po zmianie ustroju,
> a to przecież już "bardzo późny etap". Jak ludzie widzą, że praca ma
> sens, że im przynosi pieniądze, a innym pożytek -- to potrafią się
> zorganizować. Ale zmiany muszą być szerokie, nie da się robić ich
> tylko lokalnie w jednym miejscu. Bo inaczej, po kopernikańsku, zła
> organizacja wyprze dobrą.

Widze to troche inaczej, bo sama organizacja nie wystarczy. Użytkowe
produkty prlu zawsze kojarzyły się z niską jakością. Zaoferowanie czegoś
drożej ale lepszej jakości też miało sens. A jak za drogo na rynek
wewnetrzny to ciagle tanio np. na zachodni. Może byc jedna taka fabryka
w morzu tandety i złej organizacji i dobrze działać. Czynnik niszczący
taką działalność odszedł z poprzednim ustrojem.

Z tym, że w tamtych latach to nie poszło od razu po tej lini, a nastąpił
napływ towarów nie będących na ryku. Niekoniecznie były jakościowo
lepsze za to były "zachodnie", czyli np. jakis badziew z HK, Tajwanu czy
innej Korei. Potem dopiero zaczeto bardziej dbac o jakość, wydajność
pracy i parę innych takich.

> Beton partyjny zareagował tak, że wicie rozumicie towarzysze, może wy
> mawet macie rację, ale nie można tak od razu, bo nie wiadomo czy to
> się przyjmie. Zróbmy więc najpierw "dla eksperymentu", bo ja wiem,
> gdzieś w Nowym Sączu i okolicach. Coś więc zaczęli robić, po swojemu.
> Mało na ten temat wiadomo. A z reklam został ten neon.

Ale tak było chyba z wiekszością reklam. One były nie po to by przyciagnąć
czy zachęcić, a żeby pokazać, że się coś reklamuje.

--
Marcin

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


87. Data: 2024-05-14 05:36:52

Temat: Re: "Schabowe"
Od: Wiesiaczek <c...@v...pl> szukaj wiadomości tego autora

W dniu 26.04.2024 o 16:00, Jarosław Sokołowski pisze:

> Ja w latach dziewięćdziesiątych wylądowałem z wkładem nieco ponad 8 PLN
> na książeczce mieszkaniowej. Brzmi śmiesznie, ale trzeba pamiętać,
> że samochód Fiat 126P na początku produkcji wyceniany był na 6,80 PLN

Idiota Sokołowski kupił sobie samochód za 6.80 zł :)))

Że tu takie pojeby piszą to aż dziw bierze.

Kurwa! Propaganda też ma jakieś granice!


--
Wiesiaczek - dziś z podkarpackiej wsi
"Ja piję tylko przy dwóch okazjach:
Gdy są ogórki i gdy ich nie ma" (R)
Niech żyje POLEXIT! I salwa Ukrainie!
Wolę Rosję jako wroga niż Ukrainę jako przyjaciela.

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


88. Data: 2024-05-15 23:27:13

Temat: Re: "Schabowe"
Od: Jarosław Sokołowski <j...@l...waw.pl> szukaj wiadomości tego autora

Pan Marcin Debowski napisał:

>> Ja w latach dziewięćdziesiątych wylądowałem z wkładem nieco ponad
>> 8 PLN na książeczce mieszkaniowej. Brzmi śmiesznie, ale trzeba
>> pamiętać, że samochód Fiat 126P na początku produkcji wyceniany
>> był na 6,80 PLN (czyli 68000 PLZ). Nowa władza poczuwała się trochę
>> do odpowiedzialności za wybryki starej, więc przy pewnych staraniach
>> można było wkład jakoś "zrewaloryzować" -- pod warunkiem, że środki
>> zostaną przeznaczone na "cele mieszkaniowe". Ten warunek udało się
>> jakoś spełnić, więc razem z książeczką żony wyszła kwota, za którą
>> może by się dało kupić jakiś mały samochodzik. Do ceny mieszkania
>> było daleko.
>
> Przechodziłem podobną drogę. Po tzw. urynkowieniu, faktycznie coś
> się z tych pieniędzy dało użyc, ale juz nie pamietam jaka to była
> ilość. Na pewno na normalne mieszkanie nie wystarczyło. 1/3? 1/4
> po tamtych cenach...

Mniej. Te nasze dwie książeczki dały może kilkanaście procent ceny
mieszkania. Ale ciekawe, że podobnie jest z pieniędzmi zgromadzonymi
jako przedpłaty na samochody. W dodatku o ile z książeczkami
mieszkaniowymi sprawa jest już zamknięta, nic się nie da wyciągnąć,
to roszczenia dotyczące przedpłat na fiaty nie wygasły, a nawet są
co roku rewaloryzowane. Procedura jest ta sama. Idzie się do banku
PKO BP, tam analizują książeczkę (wymagana jest chyba ciągłość wpłat
ratalnych), przeliczają wkład na prawnie obowizujący dziś środek
płatniczy (PLN), stwierdzają, że w którymś tam roku ta kasa wyrażała
cenę samochodu. I tak na przykład za 17 PLN (czy ile tam było wkładu
na fiata 125p) robi się dokładnie 26435 zł. Za malucha jest w tym roku
18654 zł. Jakoś tak podobnie kosztuje teraz na rynku maluch sprzedawany
jako zabytek. A za 26 tysięcy da się kupić przyzwoity samochód. Używany,
ale o niebo lepszy od złomów z FSO. Oszczędzając na samochód wyszło się
lepiej, niż zbierając na mieszkanie.

> Mogę oceniać, kto ze mną chodził do podstawowówki, czy ogólniaka,
> i to wszystko była taka pewna średnia, jak i z grubsza moja. Jesli
> ktoś odstawał to na plus bo rodzice byli np. prywaciarze lub na
> jakimś cholera wie jakim stanowsku (kogoś ojciec np. pływał).
> Z drugiej strony do domów wszystkim nie łaziłem, ale jak się z
> kims uczy tyle lat to zwykle da się powiedzieć.

Ja łaziłem, u nas w liceum życie towarzyskie kwitło. Ludzie z całej
Warszawy, a do tego jedna czawrta takich, co na nauki przyjechali
z reszty Polski. W ogóle nie dało się rozpoznać jak kto sytuowany.
Mojemu koledze polonistka z litości postawiła trójkę na koniec, bo
była przekonana, że jest ze wsi, i jak nie zda, to go wyrzucą ze
szkoły i będzie musiał wrócić do swoich. Oboje rodzice profesorowie,
znamienici, do dzisiaj o nich słychać. A dziadek to już w ogóle.
Chodził w za krótkich spodniach, z których dawno wyrósł, bo i kupno
czegoś do ubrania było wyzwaniem dla nieprzywykłych do systemu (za
podstawówki mieszkali w Szwajcarii). No, willę na Żoliborzu mieli,
bardziej przestronną od naszego gomułkowskiego mieszkania, ale żeby
tam jakiś przepych, to nie.

> Jak się zacząłem, na którymś etapie interesować fotografią, to kwestia
> powiekszalnika i takich tam to była kwestia znajomości, które kolega
> mojego ojca miał w jakimś sklepie fotograficznym w prowincjonalnym
> miasteczku gdzie mieszkał. Nie pieniędzy. A jak nie było znajomości, a
> chciało się miec np. radiomagnetofon, to się polowało po jakiś bomisach
> na uszkodzone/pozaklasowe. Czasem udało się coś trafić w normalnym rtv.

Miałem na sąsiedniej ulicy sklep fotograficzny. W latach osiemdziesiątych
powiększalniki "Krokus" były tam w zasadzie "w ciągłej sprzedaży". Ale
wcześniej to nie. Pierwsze powiększenia robiliśmy z bratem radzieckim
rzutnikiem do bajek. A zamiast kuwet "porcelanowe talerze ciotki Gieny
a Wiednia" (brat w końcu został fotografikiem i taka opowieść o jego
początkach gdzieś krąży).

> Może byc jedna taka fabryka w morzu tandety i złej organizacji i dobrze
> działać. Czynnik niszczący taką działalność odszedł z poprzednim ustrojem.

U samego schyłku komuny legendy krążyły o warszawskiej fabryce OMIG.
Że tam (pewnie znowu tytułem eksperymentu) wprowadzono normalny system
zarządzania, że dyrektor jakiś światły człowiek i że w ogóle. Gdyby nie
przejściowe trudności na odcinku zaopatrzenia w gazy szlachetne, to by
pewnie powstał neon "ODWIEDZAJCIE OMIG".

Fabrykę znałem juą wcześniej, bo we wspomnianym liceum wpadli na
skąd inąd ciekawy pomysł, by zamiast lekcji ZPT przez jeden semestr
wysyłać nas tam raz w tygodniu na szychtę. Że niby wychowanie przez
pracę. Zetpetologii może trochę liznąłem, ale najważniejsza była dla
mnie lekcja wychowania obywaltelskiego. Już jako licealista zobaczyłem,
że to wszystko musi piehdolnąć.

--
Jarek

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


89. Data: 2024-05-22 17:31:10

Temat: Re: "Schabowe"
Od: "J.F" <j...@p...onet.pl> szukaj wiadomości tego autora

On Wed, 15 May 2024 23:27:13 +0200, Jarosław Sokołowski wrote:
> Pan Marcin Debowski napisał:
>>> Ja w latach dziewięćdziesiątych wylądowałem z wkładem nieco ponad
>>> 8 PLN na książeczce mieszkaniowej.

>> Przechodziłem podobną drogę. Po tzw. urynkowieniu, faktycznie coś
>> się z tych pieniędzy dało użyc, ale juz nie pamietam jaka to była
>> ilość. Na pewno na normalne mieszkanie nie wystarczyło. 1/3? 1/4
>> po tamtych cenach...
>
> Mniej. Te nasze dwie książeczki dały może kilkanaście procent ceny
> mieszkania. Ale ciekawe, że podobnie jest z pieniędzmi zgromadzonymi
> jako przedpłaty na samochody. W dodatku o ile z książeczkami
> mieszkaniowymi sprawa jest już zamknięta, nic się nie da wyciągnąć,

A kiedy zamknęli?

> to roszczenia dotyczące przedpłat na fiaty nie wygasły, a nawet są
> co roku rewaloryzowane. Procedura jest ta sama. Idzie się do banku
> PKO BP, tam analizują książeczkę (wymagana jest chyba ciągłość wpłat
> ratalnych),

IMO - wpłaty się dawno temu skończyły.

> przeliczają wkład na prawnie obowizujący dziś środek
> płatniczy (PLN), stwierdzają, że w którymś tam roku ta kasa wyrażała
> cenę samochodu. I tak na przykład za 17 PLN (czy ile tam było wkładu
> na fiata 125p) robi się dokładnie 26435 zł. Za malucha jest w tym roku
> 18654 zł.

Wow. W miare przyzwoita kwota.

No ale cóż - państwo obiecało, państwo powinno spełnić.

P.S. https://otoev.pl/modele-ev/fiat/fiat_topolino_ev/cen
nik

Na 41% starczy ...

> Jakoś tak podobnie kosztuje teraz na rynku maluch sprzedawany
> jako zabytek. A za 26 tysięcy da się kupić przyzwoity samochód. Używany,
> ale o niebo lepszy od złomów z FSO. Oszczędzając na samochód wyszło się
> lepiej, niż zbierając na mieszkanie.

Ale i tak chyba stratnie. Choc na czym nie było straty ...

>> Mogę oceniać, kto ze mną chodził do podstawowówki, czy ogólniaka,
>> i to wszystko była taka pewna średnia, jak i z grubsza moja. Jesli
>> ktoś odstawał to na plus bo rodzice byli np. prywaciarze lub na
>> jakimś cholera wie jakim stanowsku (kogoś ojciec np. pływał).

To znowu nie jest nie wiadomo jakie stanowisko, bo mógł być zwykłym
marynarzem, a nie kapitanem :-)

>> Jak się zacząłem, na którymś etapie interesować fotografią, to kwestia
>> powiekszalnika i takich tam to była kwestia znajomości, które kolega
>> mojego ojca miał w jakimś sklepie fotograficznym w prowincjonalnym
>> miasteczku gdzie mieszkał. Nie pieniędzy. A jak nie było znajomości, a
>> chciało się miec np. radiomagnetofon, to się polowało po jakiś bomisach
>> na uszkodzone/pozaklasowe. Czasem udało się coś trafić w normalnym rtv.
>
> Miałem na sąsiedniej ulicy sklep fotograficzny. W latach osiemdziesiątych
> powiększalniki "Krokus" były tam w zasadzie "w ciągłej sprzedaży". Ale
> wcześniej to nie. Pierwsze powiększenia robiliśmy z bratem radzieckim
> rzutnikiem do bajek. A zamiast kuwet "porcelanowe talerze ciotki Gieny
> a Wiednia" (brat w końcu został fotografikiem i taka opowieść o jego
> początkach gdzieś krąży).

Miałem Krokusa, miałem kuwety ... ale to faktycznie już lata 80-te.
Radiomagnetofon to nie był nie wiadomo jaki luksus, ale jak wszystko -
trzeba było upolować.
Luksus to była "wieża", i troche kosztowała.

>> Może byc jedna taka fabryka w morzu tandety i złej organizacji i dobrze
>> działać. Czynnik niszczący taką działalność odszedł z poprzednim ustrojem.
>
> U samego schyłku komuny legendy krążyły o warszawskiej fabryce OMIG.
> Że tam (pewnie znowu tytułem eksperymentu) wprowadzono normalny system
> zarządzania, że dyrektor jakiś światły człowiek i że w ogóle. Gdyby nie
> przejściowe trudności na odcinku zaopatrzenia w gazy szlachetne, to by
> pewnie powstał neon "ODWIEDZAJCIE OMIG".
>
> Fabrykę znałem juą wcześniej, bo we wspomnianym liceum wpadli na
> skąd inąd ciekawy pomysł, by zamiast lekcji ZPT przez jeden semestr
> wysyłać nas tam raz w tygodniu na szychtę.

Ja miałem w podstawówce warsztaty w szkole zawodowej/technikum
mechanicznym. Tokarki, frezarki, itp.

> Że niby wychowanie przez pracę. Zetpetologii może trochę liznąłem, ale
najważniejsza była dla
> mnie lekcja wychowania obywaltelskiego. Już jako licealista zobaczyłem,
> że to wszystko musi piehdolnąć.

To ZPT było i jest w programie szkoły. Ogólnie chyba słusznie, ale
trudnosci są. Można robić karmniki dla ptaków, można latawce, można
się dogadać z pobliską zawodówką :-)
Można kurs gotowania czy szycia, można serwis roweru (tylko dziś
rodzice narzekają, że co chwila "z tym idź do serwisu").
W liceum miałem pod nazwą ZPT laboratorium z fizyki.

A za to na studiach ... chyba 3 rok elektroniki, czas na praktykę,
niektórych wysłali do Elwro, cos tam zobaczyli ciekawego,
innych do Polaru (pralki) i Wrozametu (kuchenki gazowe).
W Polarze, to mieli zajęcie prawie branżowe - kopali rów pod kabel
energetyczny. We wrozamecie postawiono ich na taśmie.
Komuś się chyba pomyliły praktyki zawodowe i "robotnicze" - było
wcześniej takie pojęcie, żeby się inteligencja zapoznała z klasą
robotniczą :-) Ale za opisywanych czasów to już było przebrzmiałe,
ominęła mnie ta przyjemność ... no prawie jak widać :-)

Zakończyło się ... można by to nazwać strajkiem :-)

J.



› Pokaż wiadomość z nagłówkami


90. Data: 2024-05-22 17:33:30

Temat: Re: "Schabowe"
Od: "J.F" <j...@p...onet.pl> szukaj wiadomości tego autora

On Tue, 14 May 2024 05:36:52 +0200, Wiesiaczek wrote:
> W dniu 26.04.2024 o 16:00, Jarosław Sokołowski pisze:
>> Ja w latach dziewięćdziesiątych wylądowałem z wkładem nieco ponad 8 PLN
>> na książeczce mieszkaniowej. Brzmi śmiesznie, ale trzeba pamiętać,
>> że samochód Fiat 126P na początku produkcji wyceniany był na 6,80 PLN
>
> Idiota Sokołowski kupił sobie samochód za 6.80 zł :)))
>
> Że tu takie pojeby piszą to aż dziw bierze.
>
> Kurwa! Propaganda też ma jakieś granice!

No ale tak było.
Tzn nie tak, że można było kupić za tyle, tylko jak ktoś miał odłożone
tych kilkadziesiąt tys, to potem został z kilkoma zł ..

Ale przedpłaty to akurat rewaloryzowali.

J.

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


 

strony : 1 ... 8 . [ 9 ] . 10 ... 13


« poprzedni wątek następny wątek »


Wyszukiwanie zaawansowane »

Starsze wątki

www.kingtrust.to Cloned Cards With Pin Shop Dumps Vaild Sell Good Cashapp Paypal Transfer Wu Money gram payonee
Jak zrobić lody, nie zamarzające na kamień w zamrażarce?
Olej rzepakowy
BEST DUMPS CLONING(www.kingtrust.to ) TRACK 1&2 SITE SEARCH 2023 Go to any ATM and make your cashout
Mikroplastik w żywności.

zobacz wszyskie »

Najnowsze wątki

Senet parts 1-3
Chess
Dendera Zodiac - parts 1-5
Vitruvian Man - parts 7-11a
Vitruvian Man - parts 1-6

zobacz wszyskie »