| « poprzedni wątek | następny wątek » |
1. Data: 2004-05-08 09:01:04
Temat: Re: Żyć ze świrem...natek w news:xn0di0lj7jiusc007@news.onet.pl
> Ja miałam na myśli inny rodzaj problemu.
> Coś w rodzaju choroby z braku miłości.
> Nie chodzi mi o osądzanie, kto jest winien. Niedopasowanie chyba.
> Takie związki, o których mówię, często trwają, nie rozpadają się.
> I znam sporo takich. Czasem pojawia się choroba, a czasem
> "tylko" chroniczny smutek. Właśnie przez to, że "nie ma winnych",
> bo oboje w zasadzie są w porządku, taka beznadzieja często trwa.
> I wszystkim strasznie zależy, żeby ten stan utrzymać, "no bo to
> takie zgodne małżeństwo".
>
> * Natek
Mam mały zasób doświadczeń jeśli chodzi o związki osób z tzw. dystymią
a ta forma depresji najbardziej mi tu pasuje.
Tak więc mogę tylko pogdybać.
Depresja (przynajmniej w ujęciu psychologii poznawczej)
jest zaburzeniem funkcji wykonawczych
czyli różnych 'metod' czy sposobów osiągania ważnych
celów co skutkuje obniżeniem nastroju.
Wydaje mi się, że problem o którym piszesz
zaczyna się już w momencie doboru partnera:
Osoba z dystymią - zgodnie z interpretacją
poznawczą powinna już w momencie w którym
zaczyna umawiać się na randki rezygnować
z partnerów naprawdę dla niej atrakcyjnych
w przeświadczeniu, że na takich jej nie stać.
Zamiast usiąść przy barze i
zalotnie spoglądać w stronę najpiękniejszego
w całej wsi Franka (i uznać go za głupiego
gdy jakimś cudem się nie zainteresuje)
pokręci się gdzieś w słabiej
oświetlonych rejonach dyskoteki
gdzie plączą sie autsiderzy, z których
może jeden w końcu się przełamie.
Od samego początku będzie więc zasadnicza
rozbieżność między tym czego chce się na prawdę
a tym co decyduje się wziąć od życia.
To zabawne, ale ludzie zdrowi w badaniach samooceny
ujawniają zwykle samoocenę nierealistyczną
- nieznacznie zawyżoną.
Osoby z przewlekłym niewielkim zaburzeniem
nastroju (jak w dystymii) mają realistyczną
samoocenę.
Chyba ciężko jest żyć ze świadomością
że partner już na dzień dobry nie jest
tym o kogo w rzeczywistości chodziło.
Kolejny problem to interpretacja samych
powodów bycia z partnerem.
W dystymii zapamiętuje się głównie
wydarzenia o negatywnym znaku
emocjonalnym. Zatem do "wielkiej księgi
załug i przewin członków rodziny"
osoba z dystymią dopisze głównie
te o wydźwięku negatywnym.
Butelka ich związku jest dla niej
stale do połowy pusta.
Po cóż wysilać się dla takiego kogoś-
kogoś kto powinien być kimś innym?
Po co całować go na powitanie,
po co kupować mu w sklepie
ulubione wino?
Po co uczyć dzieci, że
jest najwspanialszym
człowiekiem?
Ludzie zdrowi - nawet mając
niejasne poczucie
że partnerem mógł być ktoś inny
(bo prawie zawsze mógłby!)
skoncentrują się na dostrzeganiu
w tym kogo mają realnych wartości.
I pewnie je znajdą.
pozdrawiam
vonBraun
--
Wysłano z serwisu OnetNiusy: http://niusy.onet.pl
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
Zobacz także
1. Data: 2004-05-08 09:18:23
Temat: Re: Żyć ze świrem... vonBraun napisał:
> Rozumiem, że masz 89 lat a te studia o których piszesz to Uniwersyt 3-go
> wieku. Jeśli tak jest, masz rację! Nic już nie nadrobisz. Jest za późno!
Czasem dokładnie tak się czuję. Bo w naszym świecie liczy się papier, liczy się
kto i ile może zrobić. Nie liczy się dlaczego idzie mu gorzej. Ważny jest wynik.
A ja jestem już kilka lat do tyłu. Najpierw zmieniłam kierunek, później
powtarzałam rok.
I wszystko to pasożytując na rodzinie. Bo to, co studiuję niestety uniemożliwia
podjęcie jakiejkolwiek pracy. (no, może korepetycje - ale na to teraz też nie
mam siły). A rodzice.. no cóż. Wiem, że mnie kochają i chcą dla mnie jak
najlepiej i tak dalej... Ale widzę, że mają mnie dość. Tego, że mnie utrzymują i
tego, że nie spełniam ich oczekiwań.
> Rozumiem, że jesteś tak mało WARTA, że jedyny powód
> dla którego jest z tobą ktoś, kto jest WART tak dużo jak on,
> to poczucie obowiązku.
Nie wiem.. Nie wiem. On mówi, że mnie kocha, On to okazuje. Ja wiem, że tak
jest. Byliśmy parą 7 lat zanim zdecydowaliśmy się na ślub. I było tak dobrze..
Wierzę mu, choć nie potrafię tego zrozumieć.
> Asiu Droga czy nie przeszło Ci kiedyś
> przez myśl kiedy pisałaś i mówiłaś podobne rzeczy,
> że depresja może człowiekowi zafałszować
> obraz rzeczywistości?
Czasem. Nie bez powodu mówię o sobie "świr".
Tylko że to poczucie jest strasznie silne. Boli wręcz fizycznie - ściśnięte
gardło.. Kiedy tylko pomyślę o sobie, jaka jestem.
> Ze kiedyś to przeczytasz i zdrowo się uśmiejesz?
Biorąc pod uwagę to co napisałam wyżej - o pasożytnictwie i straconym czasie..
Nie sądzę.
> Że trzeba tu i teraz, zostawić wszystko
> i skupić się na leczeniu tego paskudztwa?
> Że żadne studia, żaden egzamin, żadna inna czynność
> nie jest ważniejsza w tym momencie.
Jeśli wylecę ze studiów, to nie chcę się leczyć. Nie będę miała po co.
> Jeśli jesteś zbyt zdołowana, żeby
> przebić się przez "załatwianie"
> sobie skuteczniejszego leczenia
> (co jest główną przyczyną
> rezygnacji z poszukiwania
> skutecznej pomocy w depresji
> wobec inercji służby zdrowia)
> uruchom swojego faceta
> nich weźmie się do
> pracy nad tym problemem
> - zwłaszcza, że sam cię nie wyleczy bo się
> nie zna a w opisany sposób akurat może pomóc.
Leczę się w przychodni studenckiej - może nie jest to super miejsce. Ale gdyby
te dwa lata temu mi nie pomogli..
> Potrzeba chyba przemyślenia jeszcze raz
> zestawu leków
> i tzw. poznawczej psychoterapii depresji
> (to ostatnie akurat nie każdy psychoterapeuta
> umie więc trzeba trochę
> poszukać)
Dzięki. Wiem, że masz sporo racji. Tylko że to się wiąże z wydatkami zbyt dużymi
jak na "moją" kieszeń.
Pozdrawiam
Aśka
--
Wysłano z serwisu OnetNiusy: http://niusy.onet.pl
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2004-05-08 10:35:43
Temat: Re: Żyć ze świrem...Aśka w news:7b5f.00000480.409ca5de@newsgate.onet.pl
> vonBraun napisał:
>
> > Rozumiem, że masz 89 lat a te studia o których piszesz to Uniwersyt 3-go
> > wieku. Jeśli tak jest, masz rację! Nic już nie nadrobisz. Jest za późno!
>
> Czasem dokładnie tak się czuję.
> Bo w naszym świecie
> liczy się papier, liczy się
> kto i ile może zrobić. Nie liczy się dlaczego idzie mu gorzej.
> Ważny jest wynik.
> A ja jestem już kilka lat do tyłu. Najpierw zmieniłam kierunek, później
> powtarzałam rok.
Chcesz się pobawić w wyścig szczurów?
Słyszałem, że to dość wyczerpujący sposób na życie ;-)
> I wszystko to pasożytując na rodzinie.
> Bo to, co studiuję niestety uniemożliwia
> podjęcie jakiejkolwiek pracy. (no, może korepetycje - ale na to teraz też nie
> mam siły). A rodzice.. no cóż. Wiem, że mnie kochają i chcą dla mnie jak
> najlepiej i tak dalej... Ale widzę, że mają mnie dość.
> Tego, że mnie utrzymują i
> tego, że nie spełniam ich oczekiwań.
Robią co umieją. Jeśli już MUSISZ spełniać ich oczekiwania
to lepiej to zrobisz zaczynając od zabrania się za problem depresji.
Mogą zupełnie nie rozumieć w jakim jesteś stanie,
sądzę że masz prawo poprosić twoje otoczenie
o pomoc. Oskarżając się o pasożytnictwo, wmawiając sobie
że nie zasługujesz na ich czas i uwagę odraczasz moment
podjęcia działań mających wyleczyć cię z depresji.
>
> > Rozumiem, że jesteś tak mało WARTA, że jedyny powód
> > dla którego jest z tobą ktoś, kto jest WART tak dużo jak on,
> > to poczucie obowiązku.
>
> Nie wiem.. Nie wiem. On mówi, że mnie kocha, On to okazuje. Ja wiem, że tak
> jest. Byliśmy parą 7 lat zanim zdecydowaliśmy się na ślub. I było tak dobrze..
> Wierzę mu, choć nie potrafię tego zrozumieć.
Dopóki masz depresję nie zrozumiesz.
Warto zabrać się za leczenie choćby po to aby to zrozumieć.
A poza tym, czy nie przyszło ci do głowy
że jesteś po prostu (wybacz uproszczenie) 'świetną laską'
wartą tego aby się dla niej trochę przemęczyć
jeśli facet nie wymięka po 2,5 roku to coś w tym chyba jest?
>
> > Asiu Droga czy nie przeszło Ci kiedyś
> > przez myśl kiedy pisałaś i mówiłaś podobne rzeczy,
> > że depresja może człowiekowi zafałszować
> > obraz rzeczywistości?
>
> Czasem. Nie bez powodu mówię o sobie "świr".
> Tylko że to poczucie jest strasznie silne. Boli wręcz fizycznie - ściśnięte
> gardło.. Kiedy tylko pomyślę o sobie, jaka jestem.
Tak doświadcza się depresji. Depresję się leczy.
>
> > Ze kiedyś to przeczytasz i zdrowo się uśmiejesz?
>
> Biorąc pod uwagę to co napisałam wyżej - o pasożytnictwie i straconym czasie..
> Nie sądzę.
>
> > Że trzeba tu i teraz, zostawić wszystko
> > i skupić się na leczeniu tego paskudztwa?
> > Że żadne studia, żaden egzamin, żadna inna czynność
> > nie jest ważniejsza w tym momencie.
>
> Jeśli wylecę ze studiów, to nie chcę się leczyć. Nie będę miała po co.
Oczywiście jeśli wylecisz musisz ukarać się największą
depresją na świecie.
Studia są oczywiście 100 razy ważniejsze niż TY. ;-)
>
> > Jeśli jesteś zbyt zdołowana, żeby
> > przebić się przez "załatwianie"
> > sobie skuteczniejszego leczenia
> > (co jest główną przyczyną
> > rezygnacji z poszukiwania
> > skutecznej pomocy w depresji
> > wobec inercji służby zdrowia)
>
> > uruchom swojego faceta
> > nich weźmie się do
> > pracy nad tym problemem
> > - zwłaszcza, że sam cię nie wyleczy bo się
> > nie zna a w opisany sposób akurat może pomóc.
>
> Leczę się w przychodni studenckiej - może nie jest to super miejsce. Ale
gdyby
> te dwa lata temu mi nie pomogli..
Jeśli byli dobrzy dwa lata
temu nie muszą być dość dobrzy
dzisiaj. Może jednak daj im znać co się z tobą
dzieje. Myślę że będą mieli propozycję rozwiązań.
>
> > Potrzeba chyba przemyślenia jeszcze raz
> > zestawu leków
> > i tzw. poznawczej psychoterapii depresji
> > (to ostatnie akurat nie każdy psychoterapeuta
> > umie więc trzeba trochę
> > poszukać)
>
> Dzięki. Wiem, że masz sporo racji. Tylko że to się wiąże z wydatkami zbyt
dużymi
> jak na "moją" kieszeń.
Pamiętaj, że depresja pogarsza zdolność uczenia, koncentracji
uwagi, planowanie i motywację.
Może więc w istotny sposób utrudnić (nawet uniemożliwić) studia.
Rozsądne byłoby więc raczej pójście na roczny urlop zdrowotny,
i rozpoczęcie intensywnego leczenia
Ale problem w tym, że obecnie twój ogół przekonań wygląda
mniej więcej tak:
Studia są ważniejsze niż wyleczenie (czyli de facto od Ciebie)
Nie jestem nic warta w przyszłym wyścigu szczurów
bo straciłam już parę lat. Jeśli wezmę urlop zdrowotny
i zacznę się leczyć będę warta jeszcze mniej.
Muszę przede wszystkim spełniać oczekiwania rodziców
związane z moim usamodzielnieniem się zamiast
skoncentrować na leczeniu. Próba leczenia
i studiowania nie powiedzie się
ponieważ leczenie obecne jest mało skuteczne, ale
pozostanę przy obecnym bo kiedyś mi pomogło.
Ponieważ rozsądne wyjście nie jest możliwe wobec
takiego konglomeratu przekonań, najlepiej siedzieć
i patrzeć co będzie.
W ten sposób jednak doprowadzisz się do stanu w ktorym
zaczną cię dręczyć myśli samobójcze, z wiadomym możliwym
skutkiem.
Moim skromnym zdaniem NIE MA ALTERNATYWY dla
natychmiastowego podjęcia intensywnego leczenia
depresji.
pozdrawiam
vonBraun
--
Wysłano z serwisu OnetNiusy: http://niusy.onet.pl
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2004-05-08 11:06:59
Temat: Re: Żyć ze świrem...
Użytkownik "Joanna" <b...@a...pl> napisał w wiadomości
news:7b5f.000002c0.409bc18e@newsgate.onet.pl...
>
> > Czy 2,5 letnia choroba twojego faceta - np. reumatyzm uniemożliwiająca
> > mu pracę, studia lub współzycie byłaby dla Ciebie wystarczającym moralnym
> > powodem do opuszczenia go w celu bycia szczęśliwszą z kimś innym?
> > Czy też takie moralne usprawiedliwienie istnieje tylko wtedy
> > gdy osobą chorą jesteś Ty a chorobą jest depresja?
>
> Nie chodzi tylko o depresję - to przecież kiedyś mija.
> Chodzi o to, że nawet kiedy to minie, ja nie dam mu już szcęścia. Zbyt wiele w
> tym czasie straciłam. Niektórych rzeczy juz nie nadrobię.
> I nie usprawiedliwienie dla Niego - bo on mnie nie zostawi - choćby z poczucia
> obowiązku...
> Chodzi o to, że nawet zdrowa.. będę zerem.
Tak pięknie to werbalizujesz, że nie sposób wprost nie odnieść wrażenia,
że próbujesz mówić w imieniu osoby trzeciej :).
Jednocześnie też mam nieodparte wrażenie, że im ktoś głębiej będzie chciał
temat tutaj poruszyć, tym mniej głębi będzie w obrazie, który przedstawiasz.
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2004-05-08 11:28:47
Temat: Re: Żyć ze świrem...----- Original Message -----
From: <i...@s...pl>
przeglądam sobie wybrane wątki a tu taki ciekawy post:
> Mam mały zasób doświadczeń jeśli chodzi o związki osób z tzw. dystymią
> a ta forma depresji najbardziej mi tu pasuje.
> Tak więc mogę tylko pogdybać.
> Depresja (przynajmniej w ujęciu psychologii poznawczej)
> jest zaburzeniem funkcji wykonawczych
> czyli różnych 'metod' czy sposobów osiągania ważnych
> celów co skutkuje obniżeniem nastroju.
> Osoba z dystymią - zgodnie z interpretacją
> poznawczą powinna już w momencie w którym
> zaczyna umawiać się na randki rezygnować
> z partnerów naprawdę dla niej atrakcyjnych
> w przeświadczeniu, że na takich jej nie stać.
> Od samego początku będzie więc zasadnicza
> rozbieżność między tym czego chce się na prawdę
> a tym co decyduje się wziąć od życia.
piszesz o "dystymii" na przykładzie związków damsko męskich
ale czy dystymia może też dotyczyć innych sfer życia
np. życia zawodowego?
nie ukrywam, że tu mam kłopot
i doprawdy niepojęte jest dla mnie od lat
że zawsze pakuję się zawodowo w to, co nie do końca dla mnie najlepsze
np. studia prawnicze, potem wybór specjalizacji na odwal się, temat pracy
mag. taki by tylko mnie przypadkiem nie zainteresował, chciałabym pracować w
urzędzie stemplując dokumenty, albo być protokolantką wypełniającą gotowe
formularze
ostatni mój pomysł to bycie "zawodową" kurą domową
znajomi twierdzą że powinnam mieć świetną robotę, świat stoi dla mnie
otworem, itd ;) że marnuję moje możliwości, że jestem leniwa
ale tu chyba nie (tylko) o lenistwo chodzi...
ilekroć coś muszę wybrać, zachowuję się jak opisana przez ciebie osoba z
dystymią (!!) która randkując rezygnuje z najbardziej atrakcyjnych partnerów
> To zabawne, ale ludzie zdrowi w badaniach samooceny
> ujawniają zwykle samoocenę nierealistyczną
> - nieznacznie zawyżoną.
> Osoby z przewlekłym niewielkim zaburzeniem
> nastroju (jak w dystymii) mają realistyczną
> samoocenę.
czyli gdzie tu problem?
jeśli takie osoby mają realistyczną samoocenę?
tzn że by być "zdrowym" trzeba mieć nieznacznie zawyżoną samoocenę?
> Chyba ciężko jest żyć ze świadomością
> że partner już na dzień dobry nie jest
> tym o kogo w rzeczywistości chodziło.
znam to uczucie z moich naukowo zawodowych zmagań ;)
i wiem też, że samodzielne, racjonalne rozwiązanie tej sytuacji nie jest
możliwe (przynajmniej u mnie)
a czy problem nie leży tu też w określeniu, o co/kogo w rzeczywistości
chodziło osobie z dystymią?
czy ona sama wie, o co jej tak naprawdę chodziło?
jeśli wie, to czemu u pierona tego nie robi???
BTW poddałam się psychotorturom na stronie psp
bardzo fajne ;) polecam wam te testy
np. w teśćie na płeć mózgu wyszło mi 120 pkt - skrajnie kobieca ;)
okazało się też, żem mało podatna na manipulację (?)
a na intuicję i myślenie wyszło mi po 50 procent
równowaga
napisali, że mogę mieć w związku z tym kłopot z podjęciem życiowych decyzji,
haha ;)
czyli się zgadza
kiedyś zresztą testowałam się na półkule mózgu i również wyszło pośrodku ;)
nie wiem niestety co to oznacza ;)
> Po cóż wysilać się dla takiego kogoś-
> kogoś kto powinien być kimś innym?
na tej samej zasadzie zawsze działałam naukowo/zawodowo ;)
i bardzo chciałabym pojąć
czemu tak się dzieje ;)
(co do facetów, to zawsze akurat "miałam to, czego dokładnie chciałam")
pozdrowienia
natalia
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2004-05-08 11:31:07
Temat: Re: Żyć ze świrem...
Użytkownik "L.D." <n...@m...com> napisał w wiadomości
news:c7dkf1$4jj$1@nemesis.news.tpi.pl...
> dość nielogiczne - dlaczego gdy czulas sie źle, a mąż udzielał ci wsparcia,
> marzyłaś by odszedł?
To jest dość logiczne wbrew pozorom...
Odejście męża daje nowe możliwości
sterowania własnym życiem. Choćby
większą swobodę w podjęciu decyzji o samobójstwie ...
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2004-05-08 12:04:06
Temat: Re: Żyć ze świrem...Natalia:
> ... (co do facetów, to zawsze akurat "miałam to, czego
> dokładnie chciałam")
Jestes tego pewna? Zastanow sie.
Jesli dokonujac wyborow jestes psychicznie uwarunkowana
aby nie "isc na calosc", to malo prawdopodobne ze dotyczy
to tylko jednej sfery Twojej aktywnosci, a innej nie.
--
Czarek
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2004-05-08 12:10:34
Temat: Re: Żyć ze świrem...
Użytkownik "vonBraun" <i...@s...pl> napisał w wiadomości
news:7b5f.000003e4.409c2674@newsgate.onet.pl...
> W zasadzie nic dodać nic ująć.
> Może jeszcze tyle, odpowiadając Natce,
> ze przeszłość takiej osoby może być
> naznaczona osobowością silnego i dominującego
> rodzica tłumiącego samodzielność.
> W tym momencie związek - nawet gdyby jakimś cudem
> partner nie był jakąś patologią powoduje
> rzutowanie nań owego obrazu rodzica
> więc jaki by partner nie był,
> nadal nie można być samodzielnym
> i rozwijać własnych strategii radzenia sobie.
Otóż to. W dodatku układ ten jest cały czas wspierany
przez rodziców. I w dodatku partner, jeśli nawet widzi, że
nie jest to zdrowe, to może nie mieć specjalnie pola do
manewru - sam jest pośrednio już uzależniony od rodziców
żony materialnie. Może to być tak głębokie uzależnienie, że
trudne do przecięcia.
Ale pomijając kwestie finansowe, oczywiście korzenie
całej sytuacji siedzą w psychice. I, co chyba nie zostało
tutaj jawnie powiedziane, ów "kompleks" wyrażony
słowami: "Jeśli wylecę ze studiów, to nie chcę się leczyć.
Nie będę miała po co." prawdopodobnie też jest bardzo
silnie ugruntowany przez rodziców. Córka nie może
przecież nie spełnić ich oczekiwań. To prawdopodobnie
ze strony rodziców idzie największy (acz ukryty) nacisk
na studia. Jest to też prawdopodobnie z ich strony ucieczka
od rzeczywistości: na siłę chcą udowodnić, że ich córka
jest normalna. Zamiast przyznania racji bytu jej "problemom
psychicznym" wolą widzieć "problem studiów". Ten
drugi jest dużo łatwiejszy do przełknięcia, bo to problem
intelektualno-organizacyjny. Natomiast przyznanie racji
bytu faktowi, że córka jest chora psychicznie bardzo
uderza w nich osobiście. Obnaża patologię. Obnaża
błędy popełnione daaaawno temu w dzieciństwie.
Obnaża obrzydliwości o których już "nie pamiętają",
które wybielili ideologicznie.
Oczywiście, z przymrużeniem oka, jadę na całego ...
Następny etap, jaki nastąpi, to przyznanie racji bytu
problemom psychicznym córki ale ufundowanym na bazie
genetycznej (zacznie się szukanie chorób psychicznych
u dalekich przodków). :))) I tak to się czasem właśnie
kręci ... Ale to już byłby pewien postęp ...
Ale, być może ta wizja rodziców jest tu niewypałem ...
(BTW. po prostu znam osobiście "córkę", która zbliży się
niedługo do czterdziestki, a rodzice, przynajmniej do niedawna
ciągle płacili jej za studia (BTW psychologia). Osoba ta w
mojej ocenie cierpi na ostre depresje jeśli nie inne gorsze
paskudztwa).
> Partner często nadrabia ten brak rozwojowy
> partnerki własną nadaktywnością,
> to niemal automatyczna reakcja.
>
> Dopiero usunięcie partnera z pola widzenia a wraz z nim
> obrazu rodzica uruchamia własne strategie
> przystosowawcze.
>
> Trzeba wreszcie przeżyć swoje dojrzewanie,
> swoje budowanie autonomii.
> No chyba że nie zdąży się
> lub to zbyt dużo radości na raz
> więc wiążemy się z następnym partnerem
> i cykl popwtarza się.
>
> To uproszczona wizja,
> bo do tego dochodzi jeszcze
> częsty dobór partnera na zasadzie
> komplementarnej patologii
> a dodatkowo nawet w terapii
> nie dojdzie sie czasem do samego
> dna funkcjonowania związku
> bo pacjentka (lub para) profilaktycznie ucieka
> przed dotarciem do istoty sprawy z terapii,
> są też różnej jakości terapeuci.
> Dochodzi jeszcze wpływ środowiska
> które wspiera "porzuconą" itp.
> i to oczywiście tylko przykładowy
> mechanizm których może być wiele.
>
> Ale fakt, czasem partner może być Bogu
> ducha winien i zupełnie nie kumać
> o co chodzi.
Zostawiając rodziców, a skupiając się na partnerze (niby)...
Myślę, że partner córki także może być silnie zmanipulowany
przez jej rodziców. To "poczucie obowiązku" o którym
mówi J. wygląda mi na silnie ugruntowane odgórnie,
jakimiś treściami ideologicznymi. Nie umniejszam
tu wartości wysiłków chłopaka/faceta oczywiście, bo
na pewno się stara. Ale wg. mnie ma także bardzo
kiepskie pojęcie o rzeczywistości. Nie podejmuje
właściwych kroków zaradczych w kierunku leczenia
swojej żony, ponieważ:
1. Jest za słaby. Sytuacja bycia w związku z osobą
przeżywającą nieustanne depresje, aspołeczną jest
totalnie wyczerpująca.
2. Ma za plecami "silnych", którzy "dobrze wiedzą,
co należy robić" i zdejmują z niego sporą część
cieżaru "opieki nad córką". Jemu jedynie wzmacniają
komunikat: "bądź tu, bo złożyłeś przysięgę, bo jesteś
odpowiedzialny". To moga być także jego własni
rodzice, trudno powiedzieć.
I jeszcze jedno, "o poczuciu bólu". Nie ulega
wątpliwości, że sposób, w jaki J. mówi o swojej
relacji z partnerem sugeruje daleko posuniętą
izolację emocjonalną. Największym bólem
dla J. jest jednak nie to, że partner traktuje ją
płytko (dużo płyciej niż onegdaj - ważne ! w przeszłości
było lepiej), ale to, że ona sama utraciła "zdolność do
miłości". Albo może inaczej: stan depresyjny, chorobowy
wprowadza właśnie w tym miejscu największe ograniczenia.
J. nie jest zdolna do nieskrępowanego wyrażania
nieskrępowanej miłości. Jest być może nawet
gorzej: "miłość" stała się dla niej pewną abstrakcją,
mającą mało wspólnego z pamięcią wyidealizowanych
doświadczeń z przeszłości. W jakikolwiek sposób
nie próbuje siebie wyrażać - wychodzi z tego nie miłość,
ale problem, choroba. Za to siebie najbardziej nienawidzi.
To jest pewnie to, co by można powiązać ze skłonnością
do kolekcjonowania negatywnych wrażeń. Ponieważ
im głębszy próbuje nawiązać kontakt, tym cięższe
i patologiczne jest to, co wychodzi. I obciąża partnera.
Każda próba pogłębienia relacji eksponuje chorobę.
Próby wyrażania miłości (czyli po prostu siebie) są
automatycznie kategoryzowane jako negatywne.
To jest ból nie do zniesienia. Tym większy, im
dalej posunięte jest utożsamianie "siebie" z "chorobą"
i pogmatwaną sytuacją rodzinno-edukacyjno-społeczną.
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2004-05-08 12:42:30
Temat: Re: Żyć ze świrem...
> Chcesz się pobawić w wyścig szczurów?
> Słyszałem, że to dość wyczerpujący sposób na życie ;-)
Może i coś w tym jest. Choć mój cel był ciut inny. Chciałam być dość dobra, żeby
zostać na uczelni - robić to co lubię.
> Robią co umieją. Jeśli już MUSISZ spełniać ich oczekiwania
od zawsze chciałam, żeby byli ze mnie zadowoleni. Zawsze był ktoś, do kogo była
porównywana. W rodzinie -- w szerszym znaczeniu tego słowa. Wiem, że rodzice
wywierali na mnie pewien nacisk, ale dziś wiem też, że sami pod pewnym naciskiem
byli.
> ...to lepiej to zrobisz zaczynając od zabrania się za problem depresji.
> Mogą zupełnie nie rozumieć w jakim jesteś stanie
Nic nie wiedzą. Przy nich udaję. Rzadko jeżdżę do domu, oni są zapracowani, jak
coś, to mówię, że boli mnie głowa. A przez telefon po prostu uważam co mówię.
> sądzę że masz prawo poprosić twoje otoczenie
> o pomoc. Oskarżając się o pasożytnictwo, wmawiając sobie
> że nie zasługujesz na ich czas i uwagę odraczasz moment
> podjęcia działań mających wyleczyć cię z depresji.
Trochę pewnie tak. Ale mam takie przeczucie, że jeśli tylko coś mi sie uda. --
choćby bez problemów zaliczyć rok, dostać sie na prace mgr tam gdzie chcę.. to
już będzie dobrze.
Choć może to błędne założenie...
> > Nie wiem.. Nie wiem. On mówi, że mnie kocha, On to okazuje. Ja wiem, że tak
> > jest. Byliśmy parą 7 lat zanim zdecydowaliśmy się na ślub. I było tak
dobrze..
> > Wierzę mu, choć nie potrafię tego zrozumieć.
> Dopóki masz depresję nie zrozumiesz.
> Warto zabrać się za leczenie choćby po to aby to zrozumieć.
>
> A poza tym, czy nie przyszło ci do głowy
> że jesteś po prostu (wybacz uproszczenie) 'świetną laską'
> wartą tego aby się dla niej trochę przemęczyć
> jeśli facet nie wymięka po 2,5 roku to coś w tym chyba jest?
Hehe.. dzięki za to.. 'uproszczenie'.
> > Jeśli wylecę ze studiów, to nie chcę się leczyć. Nie będę miała po co.
> Oczywiście jeśli wylecisz musisz ukarać się największą
> depresją na świecie.
> Studia są oczywiście 100 razy ważniejsze niż TY. ;-)
Dla mnie te studia to w sumie.. ja.
> > Leczę się w przychodni studenckiej - może nie jest to super miejsce. Ale
> gdyby
> > te dwa lata temu mi nie pomogli..
> Jeśli byli dobrzy dwa lata
> temu nie muszą być dość dobrzy
> dzisiaj. Może jednak daj im znać co się z tobą
> dzieje. Myślę że będą mieli propozycję rozwiązań.
Największy problem, to terminy - miesięczne opóźnienie miniumu. No i bardzo
ograniczony czas.
> > > Potrzeba chyba przemyślenia jeszcze raz
> > > zestawu leków
> > > i tzw. poznawczej psychoterapii depresji
> > > (to ostatnie akurat nie każdy psychoterapeuta
> > > umie więc trzeba trochę
> > > poszukać)
Dwa lata temu nie zgodziłąm się na szpital. Lekarka namawiała mnie chyba przez 3
m-ce co wizytę. Może to był błąd?
> Pamiętaj, że depresja pogarsza zdolność uczenia, koncentracji
> uwagi, planowanie i motywację.
> Może więc w istotny sposób utrudnić (nawet uniemożliwić) studia.
> Rozsądne byłoby więc raczej pójście na roczny urlop zdrowotny,
> i rozpoczęcie intensywnego leczenia
> Ale problem w tym, że obecnie twój ogół przekonań wygląda
> mniej więcej tak:
>
> Studia są ważniejsze niż wyleczenie (czyli de facto od Ciebie)
> Nie jestem nic warta w przyszłym wyścigu szczurów
> bo straciłam już parę lat. Jeśli wezmę urlop zdrowotny
> i zacznę się leczyć będę warta jeszcze mniej.
> Muszę przede wszystkim spełniać oczekiwania rodziców
> związane z moim usamodzielnieniem się zamiast
> skoncentrować na leczeniu. Próba leczenia
> i studiowania nie powiedzie się
> ponieważ leczenie obecne jest mało skuteczne, ale
> pozostanę przy obecnym bo kiedyś mi pomogło.
>
> Ponieważ rozsądne wyjście nie jest możliwe wobec
> takiego konglomeratu przekonań, najlepiej siedzieć
> i patrzeć co będzie.
Nie. Tu chyba nie mogę się zgodzić. Naprawdę daję z siebie wiele, żeby się
wyrobić na uczelni. Po 2 roku całe wakacje zakuwałam, żeby pójść dalej. Poszłam.
Przebrnęłam przez trzeci.. i teraz dopiero utknęłam chyba na dobre.
> W ten sposób jednak doprowadzisz się do stanu w ktorym
> zaczną cię dręczyć myśli samobójcze, z wiadomym możliwym
> skutkiem.
To też już było. Było na samym początku, powracało co jakiś czas.. Ale wiem, że
ktoś (mój mąż) poczułby się okropnie. że większej krzywdy chyba nie mogłabym Mu
zrobić. I dlatego choć bardzo chciałam, to i tak nie potrafiłam.
> Moim skromnym zdaniem NIE MA ALTERNATYWY dla
> natychmiastowego podjęcia intensywnego leczenia
> depresji.
Wiem, że masz rację. I boję się tej decyzji.
.. No dobra. Tak naprawdę to chyba jakaś część mnie uzależnia ją od tego jak
będzie na uczelni. Ale WIEM, że to tylko odwlecze sprawę.
Poza tym jeśli miałabym to zrobić, to czeka mnie rozmowa z rodzicami... A tej
też się potwornie boję.
Muszę to przemyśleć.
Ale dziękuję Ci, trochę ułożyłeś mi w głowie obraz możliwych rozwiązań.
pozdrawiam
Aśka
--
Wysłano z serwisu OnetNiusy: http://niusy.onet.pl
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2004-05-08 12:45:32
Temat: Re: Żyć ze świrem...
Użytkownik "cbnet" <c...@n...pl> napisał w wiadomości
news:c7iib3$1nt$1@news.onet.pl...
> Natalia:
> > ... (co do facetów, to zawsze akurat "miałam to, czego
> > dokładnie chciałam")
>
> Jestes tego pewna? Zastanow sie.
oczywiście, że jestem;)
> Jesli dokonujac wyborow jestes psychicznie uwarunkowana
> aby nie "isc na calosc", to malo prawdopodobne ze dotyczy
> to tylko jednej sfery Twojej aktywnosci, a innej nie.
może mało prawdopodobne
ale sfera "damsko męska" jakoś uniknęła
wyżej wymienionych problemów
uff... ;)
dlatego ogólnie jestem szczęśliwą osobą
no bo miłość w końcu najważniejsza
a nie kariera, no nie? ;)))
natalia
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
| « poprzedni wątek | następny wątek » |