Strona główna Grupy pl.sci.psychologia Żyć ze świrem...

Grupy

Szukaj w grupach

 

Żyć ze świrem...

Liczba wypowiedzi w tym wątku: 1


« poprzedni wątek następny wątek »

1. Data: 2004-05-08 13:02:55

Temat: Re: Żyć ze świrem...
Od: "cbnet" <c...@n...pl> szukaj wiadomości tego autora

Natalia:
> może mało prawdopodobne
> ale sfera "damsko męska" jakoś uniknęła
> wyżej wymienionych problemów
> uff... ;)

Nie miej mi za zle, ale pozostane tutaj sceptykiem. :)

> dlatego ogólnie jestem szczęśliwą osobą

Pomimo ~niespelnienia? ;)

> ... miłość w końcu najważniejsza
> a nie kariera, no nie? ;)))

Owszem. :)

Jednak nie jest dobrze jesli milosc wiaze sie z zaniechaniami
w waznych sprawach takich jak efektywnosc przydatnosci dla
otoczenia, czego pochodna bywa "kariera".
To ze milosc jest najwazniejsza nie powinno byc ~usprawiedliwieniem
dla przekonania, ze inne rzeczy nie sa wazne. :)
W przeciwnym razie - co to za milosc? ;)

--
Czarek

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


Zobacz także


1. Data: 2004-05-08 13:26:53

Temat: Re: Żyć ze świrem...
Od: "Filip Sielimowicz" <s...@p...onet.pl> szukaj wiadomości tego autora


Użytkownik "Joanna" <b...@a...pl> napisał w wiadomości
news:7b5f.0000050b.409cd5b5@newsgate.onet.pl...
> od zawsze chciałam, żeby byli ze mnie zadowoleni. Zawsze był ktoś, do kogo była
> porównywana.

... i zawstydzana w sytuacjach publicznych ? ...

> W rodzinie -- w szerszym znaczeniu tego słowa. Wiem, że rodzice
> wywierali na mnie pewien nacisk, ale dziś wiem też, że sami pod pewnym naciskiem
> byli.

> Nic nie wiedzą. Przy nich udaję. Rzadko jeżdżę do domu, oni są zapracowani, jak
> coś, to mówię, że boli mnie głowa. A przez telefon po prostu uważam co mówię.

... i myślisz, że twoi własni rodzice nic "nie przeczuwają" ... ? ...
Przecież twoje problemy nie pojawiły się nagle, z dnia na dzień. Nie uległaś
wypadkowi. Obawiam się, że Twoi rodzice nie chcą głębiej przyjrzeć
się problemowi - wolą zostawić sprawę na etapie "finansowego wsparcia".
A Ty, mam wrażenie, bardzo baaardzo chcesz o nich mówić/MYŚLEĆ
jak najlepiej.
To naturalne, ale ... nie do końca prawdziwe, w szczególności zaś w kontekście
faktu, że masz poważne problemy.

> > sądzę że masz prawo poprosić twoje otoczenie
> > o pomoc. Oskarżając się o pasożytnictwo, wmawiając sobie
> > że nie zasługujesz na ich czas i uwagę odraczasz moment
> > podjęcia działań mających wyleczyć cię z depresji.
>
> Trochę pewnie tak. Ale mam takie przeczucie, że jeśli tylko coś mi sie uda. --
> choćby bez problemów zaliczyć rok, dostać sie na prace mgr tam gdzie chcę.. to
> już będzie dobrze.
> Choć może to błędne założenie...

Będzie dobrze. Ale prawdopodobnie w tym stanie nie dasz rady. Mogłabyś, gdybyś
właściwie skupiła teraz energię i czas na swojej chorobie (którą sama przecież
widzisz).
I poszła do specjalistów.
Choroba ma to do siebie, że jest "stanem nierównowagi". To oznacza, że
w ciągu przysłowiowej "chwili" mogą upaść Twoje plany na całe lata. W tym stanie
NIE MOŻESZ sobie nic zaplanować w dłuższej perspektywie. W stanie
maniakalnego pobudzenia wszystko zaplanujesz, wizja będzie piękna i czysta.
A potem nie zrealizujesz nawet 10%.

> > > Nie wiem.. Nie wiem. On mówi, że mnie kocha, On to okazuje. Ja wiem, że tak
> > > jest. Byliśmy parą 7 lat zanim zdecydowaliśmy się na ślub. I było tak
> dobrze..
> > > Wierzę mu, choć nie potrafię tego zrozumieć.
> > Dopóki masz depresję nie zrozumiesz.
> > Warto zabrać się za leczenie choćby po to aby to zrozumieć.

Bo jak można zrozumieć faceta, który kocha kogoś, kto go
nie kocha ?
Jak zrozumieć faceta, który okazuje czułość komuś, kto
odpowiada odruchem obojetności, niechęci albo wręcz
obrzydzenia ?
To można zrozumieć :) Ale nie z punktu widzenia kogoś,
kto czuje obrzydzenie ... :)

> Dla mnie te studia to w sumie.. ja.
... a przede wszystkim twoi rodzice ... ?
Tu upraszczam. Rozumiem, że coś, co sprawia Ci przyjemność, czyli
Twoje studia stanowią bardzo silny punkt zaczepienia w rzeczywistości.
Taki punkt skupienia jest bardzo ważny, ale ... sama widzisz, że
wymyka się spod Twojej kontroli. Jeśli nie zmienisz punktu zaczepienia,
to wraz ze studiami stracisz po raz kolejny życie.
To, że zmienisz punkt zaczepienia nie oznacza, że stracisz studia, ani nie
oznacza że stracisz zdolność/prawo do zajmowania się rzeczami, które
lubisz.

> Dwa lata temu nie zgodziłąm się na szpital. Lekarka namawiała mnie chyba przez 3
> m-ce co wizytę. Może to był błąd?
Właśnie ?

> Nie. Tu chyba nie mogę się zgodzić. Naprawdę daję z siebie wiele, żeby się
> wyrobić na uczelni. Po 2 roku całe wakacje zakuwałam, żeby pójść dalej. Poszłam.
> Przebrnęłam przez trzeci.. i teraz dopiero utknęłam chyba na dobre.

Przebrniesz i przez to, ale nie zrzucaj na studia odpowiedzialności za Twoje
życie. To są jednak RÓŻNE sprawy. Twój sukces na studiach nie determinuje
Twojej wartości tu i teraz, chociaż twoi rodzice pewnie w ten sposób
próbowali zawsze uzależniać Twoją wartość od pokazowych sukcesów.
To był ich błąd, a Ty musisz wybrnąć z tego uzależniającego schematu.
Pokazowe sukcesy na arenie cywilizacyjnej nie determinują twojej wartości,
w szczególności Twojej zdolności do wyrażania miłości wobec męża.
Ale to wymaga terapii, nie intelektualnego zrozumienia. Intelektualnie
można tu niewiele zrobić ...

> To też już było. Było na samym początku, powracało co jakiś czas.. Ale wiem, że
> ktoś (mój mąż) poczułby się okropnie. że większej krzywdy chyba nie mogłabym Mu
> zrobić. I dlatego choć bardzo chciałam, to i tak nie potrafiłam.

Myślisz, że jemu jest łatwo z myślą: "jak odejdę to ona pewnie się zabije" ?
Myślisz, że tego nie przeczuwa ?
Świadomość "zabiła się przeze mnie" jest porównywalna ze świadomością
"przeze mnie się zabije".
Tak naprawdę to teraz już wyrządzasz mu okropną krzywdę i sobie też, ale
on się na to godzi. jakby to rzec - taka jego karma. to jest jego życie.
Nie umie Ci tylko pomóc, bo ogólnie chyba wszyscy próbujecie na siłę uciec
od Twojej choroby. A to jest proste i hmmm, chyba nawet swoiście radosne:
jesteś chora :)))) JESTEŚ CHORA. I są lekarze :))) A ich moc jest wielka :)))
Naprawdę :))) Szkoda, że Twój maż nie czyta tej grupy :)))

> > Moim skromnym zdaniem NIE MA ALTERNATYWY dla
> > natychmiastowego podjęcia intensywnego leczenia
> > depresji.
>
> Wiem, że masz rację. I boję się tej decyzji.
> .. No dobra. Tak naprawdę to chyba jakaś część mnie uzależnia ją od tego jak
> będzie na uczelni. Ale WIEM, że to tylko odwlecze sprawę.
> Poza tym jeśli miałabym to zrobić, to czeka mnie rozmowa z rodzicami... A tej
> też się potwornie boję.
No to jak sama nie możesz to daj mężowi poczytać :) Niech on spróbuje podjąć
decyzję.


› Pokaż wiadomość z nagłówkami


1. Data: 2004-05-08 13:40:00

Temat: Re: Żyć ze świrem...
Od: "Natalia" <k...@p...do_not_type_it.onet.pl> szukaj wiadomości tego autora


Użytkownik "Joanna" <b...@a...pl> napisał w wiadomości
news:602d.0000025d.409a48a7@newsgate.onet.pl...

> Stąd z resztą moje pytanie, do ludzi normalnych..

witaj asiu ;)
z uwagą przeczytałam wątek

i szczerze mówiąc uważam cię za jak najbardziej
NORMALNĄ osobę ;)
serio
może trochę zagubioną
ale vB mądrze mówi o tej terapii dla ciebie ;)

nieco mnie zaintrygowało to co piszesz
bo mamy wiele wspólnego
wiele rzeczy ;)
całkowicie cię rozumiem z tymi studiami, rodzicami i nie tylko
jeśli chcesz możemy na privie pogadać ;)
tak, zaskakująco wiele współnego...
tylko że u mnie jakoś nie wykryto depresji
ani żadnych stanów depr.
(i, o dziwo, hehe, żadnej innej choroby psych)
nigdy nikt mnie psychiatrycznie nie leczył
(chociaż owszem, badał)
żadnych pigułek o skomplikowanych nazwach

czyli kto tu jest, kurde, NORMALNY?
bo już przez chwilę zwątpiłam;))
ale mniejsza z tym

Czy mam prawo starać się
> odzyskać faceta, który jest dla mnie najważniejszy? Czy pozwolić mu odejść
i być
> szczęśliwym.. bo przecież szczęśliwszy będzie z każdą inną.

sama musisz sobie odpowiedzieć na to pytanie,
nikt ci nie powie dokładnie co robić
ja w podobnej sytuacji rozumowałam tak:
"owszem, nie zasługuję by być jego, on jest dla mnie za dobry, to prawda,
ale,
on mnie naprawdę b.b.b.b lubi,
lubi mnie z moimi wadami, lubi mnie niedoskonałą
taką jaka jestem
może inna laska byłaby obiektywnie mądrzejsza, piękniejsza
ale on lubi konkretnie mnie, a nie hipotetyczną idealną laskę
jeśli go zostawię, to on będzie b. nieszczęsliwy
to nie będzie tak naprawdę dla jego dobra
trzeba cieszyć się wspólnym szczęściem, a nie stwarzać problemy"

w moim przypadku zadziałało,
aż się teraz dziwię że w ogóle mogłam dopuścić do siebie takie wątpliwości
a miałam je jakiś czas temu ;)

serdeczne pozdrowienia

natalia


› Pokaż wiadomość z nagłówkami


1. Data: 2004-05-08 13:53:46

Temat: Re: Żyć ze świrem...
Od: "Natalia" <k...@p...do_not_type_it.onet.pl> szukaj wiadomości tego autora


Użytkownik "cbnet" <c...@n...pl> napisał w wiadomości
news:c7ilpb$8c0$1@news.onet.pl...
> Natalia:
> > może mało prawdopodobne
> > ale sfera "damsko męska" jakoś uniknęła
> > wyżej wymienionych problemów
> > uff... ;)
>
> Nie miej mi za zle, ale pozostane tutaj sceptykiem. :)

a bądź sobie kim zechcesz ;)

> > dlatego ogólnie jestem szczęśliwą osobą
>
> Pomimo ~niespelnienia? ;)

ależ spełniam się,
jako kobieta ;)

> > ... miłość w końcu najważniejsza
> > a nie kariera, no nie? ;)))
>
> Owszem. :)
>
> Jednak nie jest dobrze jesli milosc wiaze sie z zaniechaniami
> w waznych sprawach takich jak efektywnosc przydatnosci dla
> otoczenia, czego pochodna bywa "kariera".
> To ze milosc jest najwazniejsza nie powinno byc ~usprawiedliwieniem
> dla przekonania, ze inne rzeczy nie sa wazne. :)

nie jest to żadne usprawwedliwienie tylko szczera prawda ;)
w którą naprawdę wierzę

pozdrowienia

natalia
tak, zdecydowanie czas wrócić do textu o działalności ekonomicznej w
społeczeństwach neoliberalnych ;)


› Pokaż wiadomość z nagłówkami


1. Data: 2004-05-08 14:43:27

Temat: Re: Żyć ze świrem...
Od: "Pyzol" <n...@s...ca> szukaj wiadomości tego autora


"Filip Sielimowicz" <s...@p...onet.pl> wrote in message
news:c7in6u$ss5$1@news.onet.pl...
> Przebrniesz i przez to, ale nie zrzucaj na studia odpowiedzialności za
Twoje
> życie. To są jednak RÓŻNE sprawy. Twój sukces na studiach nie determinuje
> Twojej wartości tu i teraz, chociaż twoi rodzice pewnie w ten sposób
> próbowali zawsze uzależniać Twoją wartość od pokazowych sukcesów.

Czekaj.

Ukonczenie studiow i podjecie pracy jest sposobem na uniezaleznienie sie od
nich. To moze byc "podskorna" ale silna motywacja, ktora trzyma Joanne w
szponach.

Istnieje swiat poza studiami i poza wyzszym wyksztalceniem. Naprawde,
Joanno!

I wcale ten swiat nie musi byc gorszy od "jasnieoswieconego";), bez wzgledu
na to, jak go oceniaja twoi rodzice, czy nawet cala otaczajaca cie kultura.

Odpocznij i poswiec troche czasu sobie. Masz juz odpowiedz na to, dlaczego
masz klopoty na studiach - bo depresja.

Teraz szukaj odpowiedzi skad sie ta depresja wziela.
Jezeli jest skutkiem takiego a nie innego wychowania - mozesz to
zanalizowac,ale nie bedziesz mogla zmienic. To juz sie s t a l o. Problem
polega na tym, aby tego nie poglebiac, aby w tym nie trwac, aby sie z tego
wydostac.

Wyobraz sobie, ze nosisz uciskajace cie buty. W pewnym momencie stopy tak
cie juz bola, ze nie mozesz chodzic. Wreszcie je zdejmujesz i widzisz, ze
obie stopy sa w bablach i ranach. Dziwisz sie - przeciez te buty tak
zachwalano, mialy byc zdrowotne i wspomagajace krazenie!

Teraz masz wybor: zamienic buty czy nosic te, ktore sa? Bo cie na nowe nie
stac, bo kupila cie je babcia, ktorej nie chcesz urazic, bo nadal jestes
przekonana ,ze sa "zdrowotne". etc. etc.

Jezeli buty sa "zdrowotne" - coz, cos musi byc nie tak z twoimi stopami.
Albo idziesz z tym do lekarza, albo poprzestajesz na tej konstatacji.

I cierpisz, nadal noszac niewygodne buty, nadal raniac stopy, bo nie umiesz
sie zdobyc na k o r e k t e sytuacji.

Masz do wyboru: zmienic buty, leczyc stopy lub nawet chodzic na bosaka.

Depresja jest jak te rany, jezeli uprzesz sie, aby w nich trwac, bol zatruje
ci kazda chwile zycia i odbierze jego chec.


> Tak naprawdę to teraz już wyrządzasz mu okropną krzywdę i sobie też, ale
> on się na to godzi. jakby to rzec - taka jego karma. to jest jego życie.

Filipie, ja cie bardzo prosze - to nie jest miejsce na osobiste wycieczki!
Chyba, ze Joanna jest twoja zona....

Patrz co robisz: piszesz "wyrzadzasz mu krzywde". Poglebiasz jej poczucie
nieudacznictwa.


>Szkoda, że Twój maż nie czyta tej grupy :)))

Wiesz na pewno? ;)

Kaska


› Pokaż wiadomość z nagłówkami


1. Data: 2004-05-08 16:34:10

Temat: Re: Żyć ze świrem...
Od: "Filip Sielimowicz" <s...@p...onet.pl> szukaj wiadomości tego autora


Użytkownik "Pyzol" <n...@s...ca> napisał w wiadomości
news:2g4a0bF4e4utU1@uni-berlin.de...

> Ukonczenie studiow i podjecie pracy jest sposobem na uniezaleznienie sie od
> nich. To moze byc "podskorna" ale silna motywacja, ktora trzyma Joanne w
> szponach.

No zgadza się. Może być. A porównałbym to do sytuacji, w której
Murzyn, by wydobyć się z macek rasizmu wybiela sobie skórę.
Owszem - jak się wybieli to problem spadnie mu z karku i trochę odetchnie.
Ale takie wybielanie się jest zarówno sposobem na wyjście, jak też, niestety
umacnianiem schematu rasistowskiego myślenia, w którym wartość człowieka
jest sprowadzana do koloru skóry.
Przepraszam, jeśli rażę skrajnością.
W każdym bądź razie istnieje duże prawdopodobieństwo, że ów Murzyn
zaraz po urodzeniu dzieci zacznie je szybko wybielać, żeby im "oszczędzić męk".
"Mąka zamiast męki" ...

> Istnieje swiat poza studiami i poza wyzszym wyksztalceniem. Naprawde,
> Joanno!
>
> I wcale ten swiat nie musi byc gorszy od "jasnieoswieconego";), bez wzgledu
> na to, jak go oceniaja twoi rodzice, czy nawet cala otaczajaca cie kultura.
>
> Odpocznij i poswiec troche czasu sobie. Masz juz odpowiedz na to, dlaczego
> masz klopoty na studiach - bo depresja.
>
> Teraz szukaj odpowiedzi skad sie ta depresja wziela.
> Jezeli jest skutkiem takiego a nie innego wychowania - mozesz to
> zanalizowac,ale nie bedziesz mogla zmienic. To juz sie s t a l o. Problem
> polega na tym, aby tego nie poglebiac, aby w tym nie trwac, aby sie z tego
> wydostac.
>
> Wyobraz sobie, ze nosisz uciskajace cie buty. W pewnym momencie stopy tak
> cie juz bola, ze nie mozesz chodzic. Wreszcie je zdejmujesz i widzisz, ze
> obie stopy sa w bablach i ranach. Dziwisz sie - przeciez te buty tak
> zachwalano, mialy byc zdrowotne i wspomagajace krazenie!
>
> Teraz masz wybor: zamienic buty czy nosic te, ktore sa? Bo cie na nowe nie
> stac, bo kupila cie je babcia, ktorej nie chcesz urazic, bo nadal jestes
> przekonana ,ze sa "zdrowotne". etc. etc.
>
> Jezeli buty sa "zdrowotne" - coz, cos musi byc nie tak z twoimi stopami.
> Albo idziesz z tym do lekarza, albo poprzestajesz na tej konstatacji.
>
> I cierpisz, nadal noszac niewygodne buty, nadal raniac stopy, bo nie umiesz
> sie zdobyc na k o r e k t e sytuacji.
>
> Masz do wyboru: zmienic buty, leczyc stopy lub nawet chodzic na bosaka.
>
> Depresja jest jak te rany, jezeli uprzesz sie, aby w nich trwac, bol zatruje
> ci kazda chwile zycia i odbierze jego chec.
>
>
> > Tak naprawdę to teraz już wyrządzasz mu okropną krzywdę i sobie też, ale
> > on się na to godzi. jakby to rzec - taka jego karma. to jest jego życie.
>
> Filipie, ja cie bardzo prosze - to nie jest miejsce na osobiste wycieczki!
> Chyba, ze Joanna jest twoja zona....
>
> Patrz co robisz: piszesz "wyrzadzasz mu krzywde". Poglebiasz jej poczucie
> nieudacznictwa.

Ech, chyba przesadzasz ... Pogłębiam ?
Nie wydaje mi się, by tu można coś znacznie w ten sposób pogłębić. Wydaje
mi się, że mówię to co ona sama mówi, tyle, że sugeruję błędy w myśleniu.
Próbuję pokazać zafałszowanie relacji opartej na "wzajemnym związaniu"
dwóch osób wokół punktu samobójstwa jednej z nich. Samobójstwo
trzeba odmitologizować - zarówno z "negatywów" jak i "pozytywów".
Wydaje mi się, że samobójcy w sposób dla siebie charakterystyczny
przeceniają własną śmierć jako punkt zwrotny w życiu otoczenia.
W egocentryczny sposób chcą widzieć w swoim
samobójstwie(albo w powstrzymywaniu się od samobójstwa) akt
wyjątkowej mocy, która zmienia a nawet wywraca świat do góry nogami.
Czerpią z myśli o samobójstwie poczucie mocy, gdy w normalnym życiu
dostrzegają jedynie swoją niemoc i niemoc swoich bliskich. I co ciekawsze
- ich bliscy często ową wizję samobójstwa podzielają. Jest to
czasem chora gra oparta na szantażu: jak mi przypieprzycie, to się zabiję.
A z drugiej strony: jak nam przypieprzysz, to cię zostawimy i pozostanie
Ci tylko się zabić. I to jest najgorsze w kwestii "samobójstwa",
nie sam akt. To, że ludzie latami, całe życie prowadzą tego typu
wyniszczającą grę, nawet po tym, jak słowo "samobójstwo" już zostanie
jawnie użyte przez którąś ze stron("ofiarę" lub "opiekuna"), nawet po
"próbach samobójstwa".
A sama śmierć to śmierć - z moich skromnych wyliczeń na boczku
wynika, że dziennie na naszym światku umiera 200 000 ludzi. Wielu
z nich w sposób nagły, nieprzewidziany i zupełnie niezamierzony.

Innymi słowy: trzeba dać Joannie wyraźnie do zrozumienia, że jej
potencjalne samobójstwo nie jest w istocie żadnym punktem centralnym
życia jej i jej bliskich, natomiast, za wolą obu stron, może wokół
niego narosnąć tak silna mitologia, że nie pozostanie nic innego,
jak tylko biernie odgrywać swoje role. Na dzień bieżący zaś
kalkulacje typu "co będzie lepsze dla męża - wolność z poczuciem
winy, czy niewola ze mną żywą w roli głównej" są właśnie
wstępem do gry "dwuwartościowej", w której istnieją tylko
dwie alternatywne rzeczywistości "męka przed samobójstwem"
i "meka po samobójstwie". Natomiast należy wg. mnie z tych
kalkulacji po prostu wyrzucić samobójstwo, a terminowi "męka"
nadać daleko posuniętą cechę względności. Niech Joanna da
swojemu meżowi swobodę w tym, by robił to co uważa za słuszne,
nawet, jeśli cierpi. To są jego wybory, natomiast osoba ogarnięta
depresją ma ( co podkreślałem w kwesti "wyrażania miłości")
baaardzo przytępiony emocjonalny kontakt z otoczeniem. Bardzo
ograniczoną zdolność do prawidłowego odbioru. przewrażliwienie,
agresja, histeria. Innymi słowy: jest bardzo prawdopodobne,
że Joanna źle interpretuje motywy, intencje i skutki działań swojego
męża. Że fałszuje obraz sytuacji przesadnie nasycając go wizją
cierpienia. Tymczasem to ona głównie tutaj cierpi, natomiast jej
maż prawdopodobnie dawno już wypracował sobie metody obrony
i znosi to znacznie lepiej, niż jej się wydaje. To on jest tu (niby ...)
osobowością silniejszą. Oczywiście kosztem pewnej izolacji.
Ale generalnie: jej mąż nie jest przecież dzieckiem. Zresztą
nawet dziecko nie będzie po raz trzeci z rzędu pchało ręki
w ogień. Chyba, że jest chore... Jeśli jej maż ma patologiczne
skłonności do wzmacniania pewnych gier (a vB pisze, że
to całkiem prawdopodobne), to jest gorzej.

Co do samego poczucia nieudacznictwa ...
Ja też mam takie poczucie. Trzeci rok siedzę na tym samym roku :)
Posty ludzi na tej grupie jednak mi tego nie pogłębiają :)))
Cały czas staram się pokazać, że poczucie nieudacznictwa jest
pewnym skutkiem, do którego należy mieć dystans i po prostu
zaliczyć do "kompleksu depresyjnego". Należy podejść do tematu
prosto i technicznie. To, na czym Joanna powinna się skupić, to nie
poczucie nieudacznictwa, ale wizyta u specjalisty, który
spyta o jej rodziców i męża. Nieudacznikiem się czuje, tak
samo jak się czuje związana z wieloma innymi nieprzyjemnymi
rolami i rólkami. Ale celem tego wątku właśnie nie jest
delektowanie się tym uczuciem, tylko wykazanie sensowności
udania się do specjalisty.

> >Szkoda, że Twój maż nie czyta tej grupy :)))
>
> Wiesz na pewno? ;)

Oby czytał ...
Jeśli mimo to nic nie robi, to ... trzeba by go sprowokować ... :)


› Pokaż wiadomość z nagłówkami


1. Data: 2004-05-08 16:46:39

Temat: Re: Żyć ze świrem...
Od: "Pyzol" <n...@s...ca> szukaj wiadomości tego autora


"Filip Sielimowicz" <s...@p...onet.pl> wrote in message
news:c7j266$9k2$1@news.onet.pl...
> Innymi słowy: trzeba dać Joannie wyraźnie do zrozumienia,


Poczytaj ty sobie co pisze vB, uwaznie.

Joanna nic nie "zrozumie", dopoki sie nie wyleczy.

Kaska


› Pokaż wiadomość z nagłówkami


1. Data: 2004-05-08 17:00:18

Temat: Re: Żyć ze świrem...
Od: "Filip Sielimowicz" <s...@p...onet.pl> szukaj wiadomości tego autora


Użytkownik "Pyzol" <n...@s...ca> napisał w wiadomości
news:2g4h7bF4ci6tU1@uni-berlin.de...
>
> "Filip Sielimowicz" <s...@p...onet.pl> wrote in message
> news:c7j266$9k2$1@news.onet.pl...
> > Innymi słowy: trzeba dać Joannie wyraźnie do zrozumienia,
>
>
> Poczytaj ty sobie co pisze vB, uwaznie.
>
> Joanna nic nie "zrozumie", dopoki sie nie wyleczy.

Cos tam jednak musi zrozumieć. Jakaś zmiana musi nastąpić, by się do lekarza
wybrała, nie ?
Poza tym ja jestem stary grafoman, przecież wiesz ... :)))


› Pokaż wiadomość z nagłówkami


1. Data: 2004-05-08 18:15:56

Temat: Re: Żyć ze świrem...
Od: "Joanna" <b...@a...pl> szukaj wiadomości tego autora


Ale się już z tego wątku porobiło.. Aż nie mogę tego wszystkiego ogarnąć.
Ale postaram się coś niecoś napisać, może wyjaśnić.

> ... i zawstydzana w sytuacjach publicznych ? ...

Nie celowo. Tak wyszło, że mam w rodzinie kogoś w tym samym wieku. Z tym kimś od
zawsze wszystkie szkolne postępy były porównywane, ale też ten ktoś był mi
najbliższym rówieśnikiem.
Tak czy inaczej zawsze wyniki były niemal identyczne.
..Aż tu nagle.

Jeszcze wcześniej nasze porównywanie skończyło się - klasy o różnych profilach,
całkowicie odmienne kierunki studiów.
Ale rodzina spotyka się nadal.

I tu i tam padają słowa dumnych rodziców jak to które dziecko sobie radzi. I tak
myślę, że mojej mamie musi być diabelnie przykro, że może powiedzieć tylko "Aśka
powtarza rok".

> (...)Obawiam się, że Twoi rodzice nie chcą głębiej przyjrzeć
> się problemowi - wolą zostawić sprawę na etapie "finansowego wsparcia".
> A Ty, mam wrażenie, bardzo baaardzo chcesz o nich mówić/MYŚLEĆ
> jak najlepiej.
> To naturalne, ale ... nie do końca prawdziwe, w szczególności zaś w kontekście
> faktu, że masz poważne problemy.

Nie. Oni naprawdę nic nie wiedzą. Moja mama pracuje w trzech firmach, ojciec też
strasznie zabiegany.
Z resztą rozmawiać z nimi od wielu juz lat nie potrafię tak szczerze.
Mimo wszystko, kiedy coś ponad 3 lata temu miałam kłopoty z bardzo silnymi
bólami głowy zrobili wszystko, żeby mi pomóc. Neurolog, badania... Trwało to
długo. Ostatecznie okazało się, że to migrenowe bóle na tle nerwowym.. (Ale
wyłączona z życia byłam czasem na 3 dni).
Nie mogę im nic zarzucić.

> Będzie dobrze. Ale prawdopodobnie w tym stanie nie dasz rady. Mogłabyś, gdybyś
> właściwie skupiła teraz energię i czas na swojej chorobie (którą sama przecież
> widzisz).
> I poszła do specjalistów.
> Choroba ma to do siebie, że jest "stanem nierównowagi". To oznacza, że
> w ciągu przysłowiowej "chwili" mogą upaść Twoje plany na całe lata. W tym
stanie
> NIE MOŻESZ sobie nic zaplanować w dłuższej perspektywie. W stanie
> maniakalnego pobudzenia wszystko zaplanujesz, wizja będzie piękna i czysta.
> A potem nie zrealizujesz nawet 10%.

Nie miewam maniakalnych pobudzeń. To nie ta choroba.
Fakt - bywało lepiej. Ale to 'lepiej' po prostu oznaczało, że zamiast totalnego
doła i braku sił na ruch ręki, udawało mi się wypracować stan "nie myśleć tylko
się uczyć, zaliczyć, choćby nie wiem co, MUSZE zaliczyć ten rok.."
Ale masz rację. nie wiem ile jeszcze dam radę. Chyba już dalej nie.
(Aha.. wcześniej też już tak mówiłam..)

> Bo jak można zrozumieć faceta, który kocha kogoś, kto go
> nie kocha ?
> Jak zrozumieć faceta, który okazuje czułość komuś, kto
> odpowiada odruchem obojetności, niechęci albo wręcz
> obrzydzenia ?
> To można zrozumieć :) Ale nie z punktu widzenia kogoś,
> kto czuje obrzydzenie ... :)

Nie zaprzeczę -- bo jestem świrem. Ale w mojej własnej ocenie ja Go KOCHAM. On
jest dla mnie wszystkim.
Tyle tylko, że nie chcę by z mojej winy obrywało się jemu.
Obrzydzenie?? Tak. ale tylko do samej siebie.

> Przebrniesz i przez to, ale nie zrzucaj na studia odpowiedzialności za Twoje
> życie. To są jednak RÓŻNE sprawy. Twój sukces na studiach nie determinuje
> Twojej wartości tu i teraz, chociaż twoi rodzice pewnie w ten sposób
> próbowali zawsze uzależniać Twoją wartość od pokazowych sukcesów.
> To był ich błąd, a Ty musisz wybrnąć z tego uzależniającego schematu.
> Pokazowe sukcesy na arenie cywilizacyjnej nie determinują twojej wartości.

A co ją Twoim zdaniem wyraża?

> Tak naprawdę to teraz już wyrządzasz mu okropną krzywdę i sobie też, ale
> on się na to godzi. jakby to rzec - taka jego karma. to jest jego życie.

...

> Nie umie Ci tylko pomóc, bo ogólnie chyba wszyscy próbujecie na siłę uciec
> od Twojej choroby.
Nie. On też namawiał mnie na leczenie. Właściwie, to On zaprowadził mnie
pierwszy raz do psychiatry. Sama nigdy bym nie poszła.
On pilnował leków. On motywował mnie, żebym wstała z łóżka. On siedział przy
mnie non-stop. On wziął cały dostępny urlop, żeby móc to zrobić.
Później, kiedy sam nie mógł być przy mnie, przywiózł mi psa od moich rodziców.
Bo wiedział, że dla tego cielaka wyjdę choć na chwilę na spacer.
Gdyby nie było jego, to mnie też już by nie było.
Więc nie mów mi, że na siłę ucieka od czegokolwiek.

Przepraszam, jeśli było za ostro. Ale doszukałam się kilku wniosków jakie różni
ludzie wysnuli.. Ale nie wiesz nawet jak źle czyta mi się kiedy ktoś źle pisze o
tym co w moim życiu najlepsze..

Aśka


--
Wysłano z serwisu OnetNiusy: http://niusy.onet.pl

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


1. Data: 2004-05-08 18:50:24

Temat: Re: Żyć ze świrem...
Od: "Filip Sielimowicz" <s...@p...onet.pl> szukaj wiadomości tego autora


Użytkownik "Joanna" <b...@a...pl> napisał w wiadomości
news:7b5f.000005b9.409d23db@newsgate.onet.pl...
> Przepraszam, jeśli było za ostro. Ale doszukałam się kilku wniosków jakie różni
> ludzie wysnuli.. Ale nie wiesz nawet jak źle czyta mi się kiedy ktoś źle pisze o
> tym co w moim życiu najlepsze..

Uznaj to co piszę za prowokacyjne fantazje.
Np. wydaje mi się, że dopiero teraz wyszło na jaw, że Twój
maż zaprowadził Cię do psychiatry. Wcześniej właśnie
nie za bardzo można było określić jego udział w tym wszystkim.
Niech inni teraz podrążą, jeśli mają siły.
Ja w sumie teraz mam pewien mętlik: to w końcu leczysz się, czy nie ?
Leczyłaś się "na poważnie", czy nie ? Tylko farmakologicznie
(psychiatra), czy może też terapeutycznie (psycholog + psychoterapeuta) ?


› Pokaż wiadomość z nagłówkami


 

strony : 1 ... 4 . [ 5 ] . 6 ... 10


« poprzedni wątek następny wątek »


Wyszukiwanie zaawansowane »

Starsze wątki

sprzedam ksiażke akademicką o psychologii - 581 stron, 30 zł
Uwaga2!
Media
Uwaga!
Życie z planem !!

zobacz wszyskie »

Najnowsze wątki

Połowa Polek piła w ciąży. Dzieci z FASD rodzi się więcej niż z zespołem Downa i autyzmem
O tym jak w WB/UK rząd nieudolnie walczy z otyłością u dzieci
Trump jak stereotypowy "twój stary". Obsługa iPhone'a go przerasta
Wspierajmy Trzaskowskiego!
I co? Jest wojna w Europie, prawda?

zobacz wszyskie »