| « poprzedni wątek | następny wątek » |
1. Data: 2004-05-07 20:08:56
Temat: Re: Żyć ze świrem...
"Paweł Niezbecki" <s...@p...acn.wawa> wrote in message
news:c7gpk5$21r8$1@mamut.aster.pl...
> > "przeciez m u s i byc cos z nim nie tak, skoro zainteresowal sie i
> > zyje z takim bylekim".
>
> I co gorsza mogą mieć często rację, nespa? :)
A przeczytaj ty sobie, gangreno, d o k l a d n i e caly wywod zBrazowca!
"Racje" . Neurotycy i depresanci!
;)
Kaska
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
Zobacz także
1. Data: 2004-05-07 20:23:20
Temat: Re: Żyć ze świrem...>
> "vonBraun" <interfere@sp~wywal~ace.pl> wrote in message
> news:c7glts$9nb$1@atlantis.news.tpi.pl...
> > Rozumiem, że jesteś tak mało WARTA, że jedyny powód
> > dla którego jest z tobą ktoś, kto jest WART tak dużo jak on,
> > to poczucie obowiązku.
>
> Cos w tym jest. Zauwazyles,ze czesto ludzie o niskim poczuciu wlasnej
> wartosci rownie nisko oceniaja tego, kto z nimi jest - no bo "przeciez m u
> s i byc cos z nim nie tak, skoro zainteresowal sie i zyje z takim bylekim".
>
> Kaska
Sądzę, że Asia pisze o czymś minimalnie odmiennym
co sprowadzałoby się do tego:
"Jestem tak mało warta, że zasługuję tylko na
poczucie obowiązku a nie na miłość"
W depresji poczucie mniejszości, winy, małej wartości
beznadziejnego obrazu przyszłości, braku nadziei na
zmianę ma wymiar OBIEKTYWNEJ prawdy.
Tak silne jest to cholerstwo, że człowiek
nie może zdobyć dystansu w postaci
"choroba oszukuje mnie, prawda jest inna
wyleczę się i to się zmieni"
Próbę zmiany błędnych kół rozumowania
tego typu oferują m.in. poznawcze kierunki
terapii depresji.
Nawiasem jeśli dobór partnera ma miejsce już
po rozpoczęciu choroby, często jest to osoba
w istocie dobrana na zasadzie
"nie stać mnie na kogoś lepszego"
Przypuszczam, że Asia poznała partnera wcześniej
niż zachorowała
więc mechanizm ten nie miał miejsca.
pozdrawiam
vonBraun
--
Wysłano z serwisu OnetNiusy: http://niusy.onet.pl
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2004-05-07 21:04:30
Temat: Re: Żyć ze świrem...
"vonBraun" <i...@s...pl> wrote in message
news:7b5f.0000035d.409bf038@newsgate.onet.pl...
> W depresji poczucie mniejszości, winy, małej wartości
> beznadziejnego obrazu przyszłości, braku nadziei na
> zmianę ma wymiar OBIEKTYWNEJ prawdy.
> Tak silne jest to cholerstwo, że człowiek
> nie może zdobyć dystansu w postaci
> "choroba oszukuje mnie, prawda jest inna
> wyleczę się i to się zmieni"
Na szczescie, wyleczenie jest osiagalne.
Zaparte smutasy upieraja sie,ze to tylko zaleczenie. No, a nawet jesli - to
co? Grunt,ze nie dokucza - nie?:)
Juz kilka razy pisalam tutaj o swojej przygodzie z zoloftem. Ten lek obudzil
mnie do zycia, dzis oceniam, iz zylam z depresja dobre...cale zycie. Mniej
bylo w tym poczucia niskiej wartosci, wiecej - poczucia beznadzieji,
zarwliego takiego jakiegos - nieszczescia...Ale przeciezze jedno wiazalo sie
z drugim: beznadzieja zaczyna sie, kiedy czlowiek w siebie nie wierzy.
Oczywiscie, to sa m o j e doswiadczenia, nie mam zamiaru nikomu tutaj
sugerowac lekow, ale podkreslic, ze pomoc j e s t i - zachecic do
szukania lekarza/psychoterapeuty, ktory pomoze.
Joanno- vB ma tysiacprocentowa racje: w tej chwili najwazniejszym twoim
problemem jest wyleczenie sie, wszystko inne jest pochodna tego, jak dlugo
ono bedzie trwalo. Wszystko inne jest mniej wazne.
Kaska
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2004-05-07 22:50:12
Temat: Re: Żyć ze świrem...vonBraun w news:7b5f.0000035d.409bf038@newsgate.onet.pl:
> Nawiasem jeśli dobór partnera ma miejsce już
> po rozpoczęciu choroby, często jest to osoba
> w istocie dobrana na zasadzie
> "nie stać mnie na kogoś lepszego"
>
> Przypuszczam, że Asia poznała partnera wcześniej
> niż zachorowała
> więc mechanizm ten nie miał miejsca.
VB, chcę Cię o coś zapytać nie całkiem w związku
z problemem Joanny.
Zaobserwowałam takie coś (u kobiet właśnie), co spróbuję ująć
możliwie najkrócej, więc wyjdzie lapidarnie.
Bywa że osoby chore na smutek cierpią, ponieważ ich ciało
i dusza buntują się przeciwko pozostawaniu w określonej
konfiguracji: przede wszystkim partner, ale też tryb życia itp.
W końcu związek się rozpada, najpierw jest rozpacz a później
... powrót do zdrowia. Spotkałam kilka takich przypadków,
a przypomniało mi się to dlatego, że Joanna tak idealizuje
swojego partnera - i w tych właśnie związkach, o których mówię,
bywało tak, że partner był tzw. dobrym człowiekiem, więc kobieta
trwała, zapadając się coraz bardziej.
Taki model mniej więcej: powinno być wszystko OK, a nie jest,
i nikt nie wie, dlaczego.
Nie wiem tego na pewno, ale wydaje mi się, że pomoc psychologa
czy psychoterapeuty zawsze silnie zmierza w kierunku ocalenia
związku, jeśli nie jest ewidentnie patologiczny. Czy słusznie?
Oczywiście nie sposób z zewnątrz ocenić sensowności
pozostawania w danym związku, ale czy psycholog, który
pomaga takiej chorej, w ogóle uświadamia ją, że problem może
być takiej właśnie natury i zachęca do zastanowienia nad tym?
Mi się wydaje, że ten aspekt jest często lekceważony.
Na zasadzie: jak w związku nie jest źle, to jest dobrze.
* Natek
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2004-05-07 23:44:30
Temat: Re: Żyć ze świrem...Natek:
> ... Taki model mniej więcej: powinno być wszystko OK,
> a nie jest, i nikt nie wie, dlaczego.
A ja mam taka refleksje, a wlasciwie dwie:
1) czy nie jest tak ze pomoc silnego partnera oraz nieustanny,
codzienny z nim kontakt powoduja mimowolne 'spychanie' osoby
z pewnymi sklonnosciami do depresji na pozycje osoby ~chorej
i poglebianie jej stanu? - jesli tak, to pragnienie odsuniecia sie
od partnera wydaje sie zrozumiale zwlaszcza w sytuacji
jednoczesnego 'uzaleznienia sie' od niego,
2) dlaczego tak wielkie znaczenie ma formalne przypisywanie
[fizycznej] przyczyny rozpadu zwiazku partnerowi, w sytuacji
gdy rzeczywistym inspiratorem rozpadu zwiazku jest osoba
ze sklonnosciami do depresji? - troche zamieszalem, mam
nadzieje ze ~ogarniasz o co mi chodzi.
--
Czarek
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2004-05-08 00:14:45
Temat: Re: Żyć ze świrem...> Natek:
> > ... Taki model mniej więcej: powinno być wszystko OK,
> > a nie jest, i nikt nie wie, dlaczego.
>
> A ja mam taka refleksje, a wlasciwie dwie:
>
> 1) czy nie jest tak ze pomoc silnego partnera oraz nieustanny,
> codzienny z nim kontakt powoduja mimowolne 'spychanie' osoby
> z pewnymi sklonnosciami do depresji na pozycje osoby ~chorej
> i poglebianie jej stanu? - jesli tak, to pragnienie odsuniecia sie
> od partnera wydaje sie zrozumiale zwlaszcza w sytuacji
> jednoczesnego 'uzaleznienia sie' od niego,
>
> 2) dlaczego tak wielkie znaczenie ma formalne przypisywanie
> [fizycznej] przyczyny rozpadu zwiazku partnerowi, w sytuacji
> gdy rzeczywistym inspiratorem rozpadu zwiazku jest osoba
> ze sklonnosciami do depresji? - troche zamieszalem, mam
> nadzieje ze ~ogarniasz o co mi chodzi.
>
W zasadzie nic dodać nic ująć.
Może jeszcze tyle, odpowiadając Natce,
ze przeszłość takiej osoby może być
naznaczona osobowością silnego i dominującego
rodzica tłumiącego samodzielność.
W tym momencie związek - nawet gdyby jakimś cudem
partner nie był jakąś patologią powoduje
rzutowanie nań owego obrazu rodzica
więc jaki by partner nie był,
nadal nie można być samodzielnym
i rozwijać własnych strategii radzenia sobie.
Partner często nadrabia ten brak rozwojowy
partnerki własną nadaktywnością,
to niemal automatyczna reakcja.
Dopiero usunięcie partnera z pola widzenia a wraz z nim
obrazu rodzica uruchamia własne strategie
przystosowawcze.
Trzeba wreszcie przeżyć swoje dojrzewanie,
swoje budowanie autonomii.
No chyba że nie zdąży się
lub to zbyt dużo radości na raz
więc wiążemy się z następnym partnerem
i cykl popwtarza się.
To uproszczona wizja,
bo do tego dochodzi jeszcze
częsty dobór partnera na zasadzie
komplementarnej patologii
a dodatkowo nawet w terapii
nie dojdzie sie czasem do samego
dna funkcjonowania związku
bo pacjentka (lub para) profilaktycznie ucieka
przed dotarciem do istoty sprawy z terapii,
są też różnej jakości terapeuci.
Dochodzi jeszcze wpływ środowiska
które wspiera "porzuconą" itp.
i to oczywiście tylko przykładowy
mechanizm których może być wiele.
Ale fakt, czasem partner może być Bogu
ducha winien i zupełnie nie kumać
o co chodzi.
pozdrawiam
vonBraun
--
Wysłano z serwisu OnetNiusy: http://niusy.onet.pl
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2004-05-08 00:21:26
Temat: Re: Żyć ze świrem...cbnet w news:c7h713$jgb$1@news.onet.pl:
> 1) czy nie jest tak ze pomoc silnego partnera oraz nieustanny,
> codzienny z nim kontakt powoduja mimowolne 'spychanie' osoby
> z pewnymi sklonnosciami do depresji na pozycje osoby ~chorej
> i poglebianie jej stanu? - jesli tak, to pragnienie odsuniecia sie
> od partnera wydaje sie zrozumiale zwlaszcza w sytuacji
> jednoczesnego 'uzaleznienia sie' od niego,
>
> 2) dlaczego tak wielkie znaczenie ma formalne przypisywanie
> [fizycznej] przyczyny rozpadu zwiazku partnerowi, w sytuacji
> gdy rzeczywistym inspiratorem rozpadu zwiazku jest osoba
> ze sklonnosciami do depresji? - troche zamieszalem, mam
> nadzieje ze ~ogarniasz o co mi chodzi.
Ja miałam na myśli inny rodzaj problemu.
Coś w rodzaju choroby z braku miłości.
Nie chodzi mi o osądzanie, kto jest winien. Niedopasowanie chyba.
Takie związki, o których mówię, często trwają, nie rozpadają się.
I znam sporo takich. Czasem pojawia się choroba, a czasem
"tylko" chroniczny smutek. Właśnie przez to, że "nie ma winnych",
bo oboje w zasadzie są w porządku, taka beznadzieja często trwa.
I wszystkim strasznie zależy, żeby ten stan utrzymać, "no bo to
takie zgodne małżeństwo".
* Natek
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2004-05-08 00:28:24
Temat: Re: Żyć ze świrem...vonBraun:
> Może jeszcze tyle, odpowiadając Natce,
> ze przeszłość takiej osoby może być
> naznaczona osobowością silnego i dominującego
> rodzica tłumiącego samodzielność.
Wprowadzilbym korekte: silny rodzic dajacy duzo swobody
- tak duzo ze pewne doswiadczenia traumatyczne wynikajace
z wlasnych decyzji 'dziecka' powoduja silne zachwianie
wiary w pozytywne skutki wlasnych decyzji... podczas gdy
bardzo pozytywne skutki decyzji silnego rodzica daja poczucie
iz jest to mozliwe, co dodatkowo poglebia traume, a takze
wplywa na postrzeganie silnego partnera jako atrakcyjnego
'bezpiecznego' uzupelnienia dla spodziewanych niepowodzen.
BTW znaczna czesc malzenstw 'dzieci' z udanych malzenstw
rodzicow jest bardzo nieudana... na nieco podobnej zasadzie.
> W tym momencie związek - nawet gdyby jakimś cudem
> partner nie był jakąś patologią powoduje
> rzutowanie nań owego obrazu rodzica
> więc jaki by partner nie był,
> nadal nie można być samodzielnym
> i rozwijać własnych strategii radzenia sobie.
Nie mozna, gdyz istnieje przekonanie iz spowoduje to serie
porazek.
> Dopiero usunięcie partnera z pola widzenia a wraz z nim
> obrazu rodzica uruchamia własne strategie
> przystosowawcze.
Tu sie zgadzam.
> Ale fakt, czasem partner może być Bogu
> ducha winien i zupełnie nie kumać
> o co chodzi.
Kumac to zawsze "cos" kuma, ale nie zawsze 'do konca'.
--
Czarek
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2004-05-08 00:38:21
Temat: Re: Żyć ze świrem...> vonBraun:
> > Może jeszcze tyle, odpowiadając Natce,
> > ze przeszłość takiej osoby może być
> > naznaczona osobowością silnego i dominującego
> > rodzica tłumiącego samodzielność.
>
> Wprowadzilbym korekte: silny rodzic dajacy duzo swobody
> - tak duzo ze pewne doswiadczenia traumatyczne wynikajace
> z wlasnych decyzji 'dziecka' powoduja silne zachwianie
> wiary w pozytywne skutki wlasnych decyzji... podczas gdy
> bardzo pozytywne skutki decyzji silnego rodzica daja poczucie
> iz jest to mozliwe, co dodatkowo poglebia traume, a takze
> wplywa na postrzeganie silnego partnera jako atrakcyjnego
> 'bezpiecznego' uzupelnienia dla spodziewanych niepowodzen.
To akurat częściej widywałem
na linii ojciec-syn
a nie matka-córka
>
> BTW znaczna czesc malzenstw 'dzieci' z udanych malzenstw
> rodzicow jest bardzo nieudana... na nieco podobnej zasadzie.
>
> > W tym momencie związek - nawet gdyby jakimś cudem
> > partner nie był jakąś patologią powoduje
> > rzutowanie nań owego obrazu rodzica
> > więc jaki by partner nie był,
> > nadal nie można być samodzielnym
> > i rozwijać własnych strategii radzenia sobie.
>
> Nie mozna, gdyz istnieje przekonanie iz spowoduje to serie
> porazek.
Więc wygodniej zostawić swój los komuś.
>
> > Dopiero usunięcie partnera z pola widzenia a wraz z nim
> > obrazu rodzica uruchamia własne strategie
> > przystosowawcze.
>
> Tu sie zgadzam.
>
> > Ale fakt, czasem partner może być Bogu
> > ducha winien i zupełnie nie kumać
> > o co chodzi.
>
> Kumac to zawsze "cos" kuma, ale nie zawsze 'do konca'.
>
Cóż wariantów mnóstwo
a napisałem to bardzo ukonkretniając
aby było przynajmniej
spójne i zwięzłe.
pozdrawiam
vonBraun
--
Wysłano z serwisu OnetNiusy: http://niusy.onet.pl
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2004-05-08 00:50:39
Temat: Re: Żyć ze świrem...vonBraun:
> To akurat częściej widywałem
> na linii ojciec-syn
> a nie matka-córka
Relacja ojciec-corka.
Rodzice zachowuja dystans dopoki 'nic' sie nie dzieje.
Kiedy wkraczaja aby ~wyprostowac skutki decyzji
dziecka pokazuja mu przy okazji ze 1) nic wielkiego
sie nie stalo, co umacnia je w przekonaniu iz 'winne'
jest 'zawsze' otoczenie, 2) zniechceca do samodzielnosci,
3) namacalnie dewaluuje wartosc decyzji 'dziecka'.
Silny rodzic wytwarza w ten sposob 'naturalna' niechcec
do samodzielnosci ~posrednio, a nie poprzez bezposrednie
tlumienie.
> Więc wygodniej zostawić swój los komuś.
Wesprzec sie na kims...
co bywa 'bezpieczne', ale rezygnacja z ~samodzielnosci
poglebia sklonnosc do depresji.
--
Czarek
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
| « poprzedni wątek | następny wątek » |