Data: 2002-02-04 14:00:03
Temat: dajcie się wyżalić...[bardzo długie i smętne]
Od: "Hanka Skwarczyńska" <a...@w...pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
W tym tygodniu wypadają urodziny TŻ. Fajnie, nie? Jeden problem.
W jego rodzinie tradycyjnie, jeśli ktoś ma urodziny we wtorek,
to się robi imprezę we wtorek i koniec. I to sa takie imprezy,
że potem spokojnie przez trzy dni można nic nie jeść. U mnie
zawsze się przekładało huczne obchody na następną sobotę lub
niedzielę i nie wiem, czy to kwestia przyzwyczajenia, ale wydaje
mi się, że tak jest wygodniej dla wszystkich. Najbardziej
oczywiście dla skazańca, który spędzi całą dobę w kuchni, czyli
dla mnie :) Tym bardziej, że pracujemy formalnie do szesnastej,
a praktycznie zazwyczaj w ostatniej chwili okazuje się, że
trzeba zostać dłużej. Z kolei rodzina TŻ ma do nas kawałek i
wizyta o np. 20.00 nie wchodzi w grę. Pomijając już taki
drobiazg, że raczej nikt nie oczekuje formalnego zaproszenia -
facet ma urodziny, to się przyjeżdża, no nie?
Nauczona doświadczeniem[*], w tym roku miesiąc wcześniej
uzgodniłam z TŻ, że imprezę z okazji jego urodzin zrobimy w
niedzielę, upewniwszy się uprzednio siedemdziesiąt siedem razy,
że mu to nie przeszkadza i że żadna z cioć nie poczyta sobie
tego za afront, a także, że rozumie, dlaczego upieram się przy
łamaniu rodzinnej tradycji. Od tego czasu regularnie marudzę i
przypominam, że trzeba wcześniej zaprosić gości na niedzielę.
Wczoraj zainkasowałam lekko urażone spojrzenie i obietnicę
"załatwię to jutro". A dzisiaj rozmawiam sobie z TŻ przez
telefon na temat wolnego terminu na jakieś spotkanie i słyszę
"dzisiaj nie, jutro jedziemy do Twoich rodziców, a pojutrze są
moje urodziny i może ktoś przyjdzie". Słucham?! _Może_ ktoś
przyjdzie? Ręce mi opadły i odłożyłam słuchawkę. Przez moment
przyszło mi do głowy, żeby olać sprawę, ogarnąć z grubsza
mieszkanie, a jeżeli rzeczywiście ktoś przyjdzie, wysłać chłopa
do cukierni pod domem po to, co tam akurat będzie. Ale przecież
tak się nie robi, człowiek ma urodziny i niekoniecznie należy z
tej okazji stawiac sprawę na ostrzu noża i obrażać jego rodzinę.
Żeby sprawa była jasna: a) uwielbiam mojego TŻ, b) lubię jego
rodzinę (bardziej niż własną), c)lubię mieć gości w domu, d) i
robić dla nich dużo dobrego jedzenia (i słuchać komplementów :),
e) a już urodziny TŻ to w ogóle sama przyjemność. Tylko a) muszę
mieć trochę czasu na zaplanowanie i przygotowanie tego
wszystkiego, b) łącznie np. z pożyczaniem naczyń od moich
rodziców (sytuację mieszkaniowo-gospodarczą mamy taką, że czasem
trzeba), c) chciałabym wiedzieć, ilu osób mogę się spodziewać.
No i teraz się czuję zrobiona w balona, bo nie zauważyłam, żeby
TŻ podjął jakiekolwiek kroki w celu przesunięcia imprezy, nie
wiem, czy kiedykolwiek miał zamiar je podjąć, czy nie i z sobie
tylko znanych powodów nie zamierzał mi o tym powiedzieć, i nawet
nie chcę podejmować prób wyjaśnienia, co znaczyło to "może", i
klarowania moich zastrzeżeń, bo jak znam życie i mojego TŻ, to
jest mu trochę głupio i każdy powrót do tego tematu może
spowodowac tylko to, że się facet zirytuje i obrazi. No i tak
siedzę jak głupia i jest mi przykro.
[*] Doświadczenie wygląda tak: zeszłoroczne urodziny TŻ były
pierwszymi, jakie spędziliśmy razem. Mieszkamy w wynajętym
mieszkaniu, rok temu miałam sześć miejsc siedzących, stolik do
kawy, cztery talerze i komplet sztućców. TŻ oświadczył, że na
urodziny przyjadą jego rodzice i brat, co mnie bardzo ucieszyło.
Po czym wieczorem na dzień przed imprezą okazało się, że może
jeszcze babcia i ciocia, i kuzynka z mężem, bo zawsze
przychodzili - w sumie miało być co najmniej dziewięć osób.
Kiedy grzecznie (naprawdę grzecznie, mało sobie języka nie
odgryzłam) zapytałam, dlaczego mnie nie uporzedził wcześniej, ze
będzie więcej osób, usłyszałam, że jeżeli to jest taki problem,
to może do nich zadzwonić, że mają w ogóle nie przychodzić. No i
jeszcze musiałam przepraszać. Skończyło się na tym, że o
jedenastej wieczorem dzwoniłam do szefa po urlop, a o siódmej
rano - do moich rodziców, żeby przywieźli talerze, sztućce i
parę krzeseł. Impreza była bardzo sympatyczna, ciocie mnie
chwaliły i ściskały, a po fakcie TŻ dziękował i wyrażał podziw
dla moich organizacyjnych i kulinarnych zdolności. A ja padłam
na nos i obiecałam sobie, że nigdy więcej. Akurat.
Jeśli ktoś doczytał do tego miejsca, to dziękuję i przepraszam
za długość. Konstruktywne rady, co zrobić, żeby uniknąć tej
samej historii na przyszłość, mile widziane.
Pozdrawiam z dołka
Hanka
--
Hanka Skwarczyńska
i kotek Behemotek
a...@w...pl
|