Data: 2001-11-05 13:21:44
Temat: kurze opowieści
Od: "Jarek Mielcarek" <j...@o...poznan.pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
O tym jak przyrządzić cos do jedzenia napisano już wiele książek. Ich
autorzy z determinacją starają się udowodnić, że przyrządzenie dajmy na to
takiego kurczaka jst szalenie proste. Nic bardziej błędnego...
Ponieważ jako Student Zaoczny powinienem się uczyć dużo i często, więc
przyszło mi na myśl w sobotę rano, że należy kupić jakieś utensylia do
jedzenia na weekend, aby nie tracić cennego czasu na spacery po mieście w
poszukiwaniu czegoś nadającego się do konsumpcji. Po wycieczce do
spozywczego moja lodówka wzbogaciła się o:
1. piwo
2. paczkę krakersów
3. paczkę ryżu w woreczkach
4. paczkę mrożonych warzyw
5. ścierwo kurczaka
6. butelkę pepsi-coli
Tym samym zadałem kłam obiegowej opinii, że odżywiam się wyłącznie piwem i
chipsami - nie w weekendy.
Na początek pobudziłem swój żołądek do pracy zalewając krakersy piwem
(właściwie to samo się zmieszało już wewnątrz mnie). Po jakims czasie
żołądek wysłał impuls do mózgu nakazujący rozpocząć
PRZYGOTOWANIA DO OBIADU
Z pewną taką nonszalancją wyjąłem wszsytko z lodówki, co nie jest specjalnie
trudne, bo z reguły jest w niej tylko piwo. Nauczony poprzednim
doświadczeniem nie wkładam już mięsa i mrożonek do zamrażalnika, jeżeli są
przeznaczone do konsumpcji tego samego dnia - ostatnim razem czekałem ze 4h
aż kurczak przestanie przypominać fragment mamuta wykopanego na Syberii.
Tak więc postawiłem na garnek OSOLONEJ wody, żebym mógł powiedzieć, że ten
ryż ma smak ryżu, a nie jest bez smaku, i zająłem się ścierwem biednego,
małego kurczaczka, który swoje życie złożył abym mógł go spokojnie
przyswoić. Moja entuzjazm nieco osłabł, kiedy musiałem wyjąć smutne resztki
kurczaka na deskę -fuj, co za ochyda! Takie śliskie, wilgotne, mięsiste...
hmmmm.... co to ja....
Przysięgam, że moje wahanie trwało może z sekundę, i po tym czasie
wszystkie marzenia o mieszkaniu na Planecie Kobiet rozwiały się w dym :-)
Z pewną taką nawet zaciekłością poszatkowałem mięsko na kawałeczki :-E
Następnie wrzucilem ryż do gara, bo woda już bulgotała. Przykrywka - na
garnek, patelnia - na ogień, margaryna - na patelnię.
Szczątki kurczaka zostały posypane obficie curry, pieprzem, solą, czerwoną
papryką i wylądowały na patelni. Uratowałem też kuchenkę przed zalaniem, bo
woda razem z ryżem starała się opuścić garnek przed czasem (15 minut).
No dobra, kurczaczek wesoło się prażył, skwierczał, zmienił nawet kolor na
biały co zawsze mnie szalenie dziwi, bo raczej mięsko przybiera barwę
brązowiutką - przynajmniej tak jest u Mamusi. Moje kurczaczki _zawsze_ są
białe. Pewnie dlatego, że z miasta.
Miałem więc chwilę na poczytanie gazetki, bo za robotę się wzięły prawa
termiki i inne skomplikowane procesy. Dochodzące zapachy potwierdzały
właściwy ich kierunek. Zacząłem sie nawet rozmarzać, że może w końcu
zaprosiłbym znajomych na jakiś obiad!
Rzut oka na zegarek i powziąłem decyzję o dorzuceniu na patelnię z
przyrumienionym (ale wciąż nie brązowym) kurczakiem zielska (warzyw).
Generalnie uważam, że zielsko jedzą wyłącznie króliki, ale w drodze
wyjątku...
Kolorowe warzywka bardzo ładnie zmieszały się z mięskiem, a lód, którym były
posklejane zaczął tajać. Troche mnie ten lód martwił, ale w końcu to tylko
woda. Zakryłem to wszystko pokrywką, żeby sie podusiło (he he, zna się tę
terminologię).
Po paru minutach ugotowany ryz w woreczku wylądował w sitku i rozpocząłem
mozolną walkę z wytworem nowoczesnej chemii. Worek dzielnie nie poddawał się
nożowi i widelcowi. W palce nie mogłem go chwycić, bo cholerstwo gorące jak
diabli. W końcu - zwycięstwo! Ryż ląduje z rozdartym workiem w zlewie.
Odpłakuję stratę tej marnej garstki, która popłynęła do ścieków i stamtąd do
morza. Resztę (większą na szczęście) dorzucam na patelnię, na której _dusi
się_ kurczak z warzywkami. Marzy mi się ryż smażony jak u chińczyków...
Zaczynam jednak obserwować niepokojące zjawisko - ryż zamiast się
przysmażać, zaczyna się przypalać! Sytuację chcę uratować przez dołożenie
tłuszczu, ale efekt jest zerowy. Wywalam wszystko na talerz. Część
drogocennego ryżu przykleiła się na stałe do dna patelni. Trudno. Won do
zlewu.
W sumie na talerzu jest cała fura żarcia, której nie jestem w stanie pożreć
na raz. Wygląda zachęcająco, także w końcu nadszedł czas na
OBIAD
Życzy Pan sobie coś do picia? Colę? Proszę bardzo. Tu obiadek pyszny i
gazetka.
Przez chwilę delektuję się zapachem dobiegającym znad talerza - rewelacja. A
jak smak? Pierwszy kęs ląduje na języku.
O, czyżby wystąpiła u mnie utrata smaku? Kolejny kęs i... znowu nic. BO TO
NIE MIAŁO SMAKU!!! Całe godziny przygotowań, nerwy, brudne gary, inwestycja
w przyprawy, a ten cholerny ryż z kurczakiem i warzywami jest zwyczajnie bez
smaku! Skandal po prostu.
Moze lepiej trzeba było kupic paczkę chipsów kurczakowych, torebkę ryżu
preprowanego i zagryźć to marchewką? Taniej, czyściej, smaczniej.
Obiad zjadłem, bo w końcu narobiłem się trochę. Następnym razem wybiorę się
do chińczyków.
Starszy Kuchcik
Jaro
|