Data: 2009-03-29 21:59:42
Temat: Re: Nawet intymnie człowiek nie jest sobą.
Od: Paulinka <paulinka503@precz_ze_spamem.wp.pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
Ikselka pisze:
> Dnia Sun, 29 Mar 2009 20:45:03 +0200, medea napisał(a):
>
>> Ikselka pisze:
>>
>>> Wiesz co, jestem bardzo zażenowana tym, że nie jesteś w stanie
>> No widzisz, a ja, jak już wcześniej wspomniałam, nie kupuję drogiej
>> biżuterii, bo ta, którą mam (zaręczynowy pierścionek) - a za którą
>> zapłacił mój mąż _własną kartą_, bo jeszcze wtedy nie mieliśmy wspólnego
>> konta - i tak nie noszę. No niestety, nie jestem damą, której trzeba
>> diamentów, i nikogo takiego udawać nie zamierzam. To po pierwsze.
>> Po drugie - kiedy już nawet kupuję jakieś drobiazgi "zdobnicze", to
>> robię to sama. Jeśli mąż chce mi sprawić prezent, to też robi to sam.
>> Nie widzę w tym nic złego, ani sprzecznego z savoir vivrem.
>> W restauracji pewnie i tak najczęściej płaci mąż, bo ja akurat zajmuję
>> się np. ubieraniem dziecka, ale to utylitaryzm. Nie widzę problemu,
>> kiedy to ja mam akurat wyciągnąć kartę.
>>
>>> powodu, że mój mąż jest gentlemanem w każdym calu. No jest - nie da się
>> Nie dogryzam Ci, to raczej Ty się rzucasz na inne modele małżeństw z
>> uporem nie akceptując sensowności ich istnienia.
>
> Ja się rzucam? - przecież muszę bronić sensu istnienia mojego modelu tutaj,
> od kiedy tylko wspomniałam o (symbolicznym już) płaceniu w restauracji
> przez męża.
> Rzuciły się na mnie wszystkie zwolenniczki samodzielnosci płatniczej
> kobiet, jakby niczego innego poza kartą w tym wszystkim nie zauwazyły.
> Najgorsze, że chyba faktycznie nie zauważyły... czyli nigdy się z tym nie
> spotkały, bo z kartą i owszem, każda.
Karta się należy teraz każdemu. Taki bankowy marketing.
>> Twój mąż jest ideałem w
>> każdym calu i centymetrze, dżentelmenem w arystokratycznym stylu
>
> Dokładnie.
Nie chrapie, nie choruje, nie ma problemów z trawieniem, nie boli go
głowa, wątroba, nie ma brudnych skarpet, nie poci się. Normalnie można
go pokazać w Modzie na sukces.
>> - nic
>> dziwnego, że udało Ci się w tym małżeństwie wytrwać. Pewnie gdyby
>> małżeństwo wymagałoby od Ciebie kompromisów, to rozwiodłabyś się z
>> fochem od razu, niczym obrażona gwiazda (o czym zresztą pisałaś przy
>> innej okazji). A więc widzisz - nie ma co się szczycić czymś, w co nie
>> musiałaś włożyć wysiłku, bo wszystko dane Ci było razem z cudownym mężem
>> na ślubnym kobiercu.
>
> Nikogo i niczego nie dostałam. Po prostu miałam takie a nie inne zasady
> życiowe przekładające się płynnie i w naturalny, nawert nieuświadamiany
> sobie sposób na zasady wyboru. Gdyby każda kobieta miała takie, siłą rzeczy
> znalazłaby właściwy obiekt do zamążpójścia, nie zaowalając się byle
> kandydatem. Należy wiedzieć po prostu, za kogo się wychodzi za mąż - ja
> poznałam mojego męża w liceum, nie miałam pojęcia o niczym, ale miałam 7
> lat tzw "chodzenia" na to, aby się przekonać, że jesteśmy siebie warci.
> Kiedy ktoś zawiera zwiazek małżeński po miesiącu znajomości lub stricte z
> powodu "wpadki" - nie może mieć zbyt wielkich oczekiwań. Ja zbyt ceniłam
> sobie zasady i uczciwość w związku i to mi teraz procentuje - nic się samo
> nie dzieje, człowiek ma duży wpływ na własne życie i jesli mówisz, ze inni
> mają gorzej, bo im SIĘ tak ułożyło, to znaczy, że odmawiasz większości
> ludzi minimalnej zdolności racjonalnego myślenia i oceny faktów i
> symptomów.
I dzięki Bogu, że nie miałaś potrzeb poznawczych. Masz kogoś na miarę
swoich możliwości i potrzeb. Kuchnia Ci odpowiada.
>> Inni być może muszą decydować się na jakieś kompromisy, z czegoś
>> rezygnować w imię miłości, a nie czekać, aż wszystko będzie im dane.
>
> Jak wyżej. Inni mieli/mają dokladnie tyle samo "na wejściu", ile miałam ja.
> Wystarczyło tylko być w porządku i szanowac własne i czyjeś życie i los -
> wtedy ktoś zawsze odpłaci tym samym i trafia się na podobnych do siebie.
>
>> I
>> nie piszę tu konkretnie o sobie, bo ja jestem szczęśliwa bez męża
>> arystokratycznego dżentelmena, ponieważ nie odczuwam takich potrzeb.
>> Wywodzę się z porządnej mieszczańskiej rodziny, mój mąż jest porządnym,
>> mądrym i uczciwym człowiekiem i to mi do szczęścia wystarczy. Nie
>> wmawiaj mi, że powinnam się czuć gorzej, bo mi mąż drzwi od samochodu
>> nie pędzi otwierać. Zwłaszcza, że jeżdżę głównie sama. To pewnie też źle. ;/
>>
>
> Też jeżdżę sama. Nie chodzi o te symboliczne drzwi. Niczego nie rozumiesz,
> ale może to i lepiej w Twojej sytuacji - bo gdybyś zrozumiała, nic już nie
> byłoby tak samo.
Tia, jakby się po wypadku Wam samochód palił, tez byś czekała na otwarte
przez prawdziwego mężczyznę drzwi :>
--
Paulinka
|