Data: 2004-11-07 13:54:26
Temat: Re: Smierc kliniczna
Od: vonBraun <interfere@sp~wywal~ace.pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
nonnocere wrote:
> Duch wrote:
>
> [ciach]
>
>>Wiec dlatego ten spor - z jednej strony nadzieja swiatla w tunelu,
>>z drugiej inny swiatopoglad, naukowy, ktory raz na zawsze zdyswalikowal
>>nieznane i nie chce zmian :)
>
>
> moja mama w trakcie mojego przychodzenie (a raczej wyciągania ;)) na ten
> świat, przeżyła śmierć kliniczną. Jak o tym opowiada, to nie mówi o
> tunelu. Raczej podróży nad oświetlnym miastem w kierunku światła. Mówi,
> że słysza odgłosy towarzyszące reanimacji i słyszała mój płacz. Nie
> chciała wracać. Czuła się dobrze i wspaniale. Od tego czasu nie boi się
> śmierci i od czasu do czasu lubi postawić Tarota ;)...
> Ja "lubię" wszystko tłumaczyć w racjonalny sposób, ale akurat tego nie
> mam potrzeby.
> [ciach]
Wspominałem kiedyś o badaniach nad zagrożeniami wynikającymi ze
znieczulenia z użyciem hipotermii i krążenia pozaustrojowego które
robiłem na dzieciach z wrodzonymi wadami serca. Było to jak
wspominałem w czasach kiedy operacje wykonywano późno - u dzieci nawet
powyżej 7 roku życia. Podczas operacji wyłączano serce zaciskając
wielkie naczynia "na wyjściu", przedtem serce i dziecko "chłodzono"
intensywnie zarówno krwią z maszyny (tego tzw. "sztucznego płuco
serca") jak i obkładając serce lodem z soli fizjologicznej. Czas
takiej wywoływanej śmierci klinicznej to około 30 minut ale zdarzało
się i 50 - gdy np. trzeba było sporo w nim załatać i potem serce'nie
chciało' im się włączyć od razu poprzez defibrylację. Jedno dziecko
opowiedziało mi następującą historię(cytuję w przybliżeniu bo z
pamięci):
W rozmowie, która zeszła na operacje (dziewczynka, chyba 8 letnia była
ok. 10 dni po zabiegu, i jak to dzieci - już się 'zrosła' i biegała z
szybkością naddźwiękową po sali pooperacyjnej), widząc to 'chlapnąłem'
coś takiego: "to chyba dobrze,że z operacji nic się nie pamięta bo śpi
się przez cały czas". Na co dziecko ZUPEŁNIE NATURALNIE odpowiada: Ale
ja przecież pamiętam operację.(!!!) Na co poprosiłem aby mi
opowiedziała bo nigdy nie byłem przy zabiegu [;-) spodziewając się
jakiś konfabulacji]. Więc opowiedziała mi taki swój 'sekret': widziała
siebie i zabieg ale jakby z góry,(dla niej było to oczywiste
doświadczenie i nie dociekała dlaczego widząc 'siebie' na stole
operacyjnym była jednocześnie 'sobą' gdzieś wyżej). Opisała mi dość
szczegółowo, że miała do klatki piersiowej (otwartej) przyczepione
całe mnóstwo srebrnych metalowych rurek, a dookoła tłoczyli się,
pochylali nad nią i bardzo szybko coś robili ludzie w fartuchach i
maskach. Wokół stały różne maszyny. [To właśnie tak wyglądało - gdy
podłączy się krążenie pozaustrojowe - te srebrne rurki to kaniule
doprowadzające i odprowadzające krew do/z głównych naczyń, poza tym
ssaki odsączające topiący się na sercu lod z soli fizjologicznej, krew
i płyny ustrojowe. Wszyscy uwijają się jak w ukropie aby skrócić do
minimum czas klemowania aorty robiąc różne rzeczy na raz].
Interesujące, że do opisu miała zupełnie neutralny emocjonalnie
stosunek. Zmieniłem temat a po jakimś czasie zapytałem przy okazji
innej rozmowy czy widziała przedtem jakieś zdjęcia lub filmy z
operacji na sercu, albo czy ktoś jej opowiadał jak wygląda operacja. O
operacji mówiła jej matka i lekarze, podając standardowe wyjaśnienia -
coś w rodzaju : "masz w sercu dziurkę, więc musimy ją zaszyć abyś
mogła długo żyć tak jak wszyscy". Dokładnie zresztą nie pamiętam, ale
nic ponadto - wtedy panowała moda na mówienie pacjentowi i rodzinie
'jak najmniej' aby go/ich 'nie denerwować'. Zaprzeczała też, że dzieci
opowiadały sobie jak przebiega zabieg, lecz wiarygodności tego
ostatniego nie jestem pewien. Po jakimś czasie dotarłem do podobnych
opisów w literaturze.
--
pozdrawiam
vonBraun
|