Data: 2008-09-26 00:33:30
Temat: Re: a ja ci czarek zazdroszczę
Od: "cbnet" <c...@n...pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
Jezus powiedział: "Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli.".
Tak, oni są błogosławieni, bo nie musieli dotknąć aby uwierzyć.
Jakże są mądrzy.
Czasem trochę zazdroszczę im.
Nie jestem jedną z takich osób.
Zawsze byłem sceptyczny i eskcytowały mnie hipotezy, które starały
się "wyjaśniać" to o czym słyszałem na temat Boga i Jezusa.
Pamiętam jak kiedyś zaliczałem "obowiązkową" mszę wczesnym
rankiem w niedzielę wielkanocną.
Było czytanie o zmartwychwstaniu Jezusa, a później kazanie.
Stałem i nie słuchałem kazania, lecz zastanawiałem się: jak "oni"
to zrobili, że ciało Jezusa "zniknęło" z grobowca.
Zanim kazanie sie skończyło wymyśliłem chyba ze 3 czy 4 hipotezy,
ale jakoś żadna nie zadowalała mnie w pełni, do końca.
Cały ten nadęty blichtr religijny wydawał mi się niedorzeczny, jakby
był czymś co funkcjonuje na zewnątrz mnie, nie dla mnie.
Nie byłem w stanie się w tym amoku odnaleźć.
Był obcy i daleki nawet jeśli ocierał się o mnie lub odbywał się
na wyciągnięcie ręki.
Byłem taki sceptyczny. :)
Byłem 100%-ym gnostykiem.
Wiedziałem tyle, że nie wiedziałem.
Czasem trochę chyba zazdrościłem ludziom, którzy widzieli w religii
jakiś sens.
Na studiach okazało się, że część moich znajomych jest fanatykami
religijnymi. Przychodzili do mnie i mówili: "choć z nami tu", "choć z nami
tam" i z wolna, dla towarzystwa oraz z ciekawości zacząłem za nimi
chodzić. Pokazywali mi jak należy "uczestniczyć" w tym co oferuje
religia. Było to interesujące i wydawało mi się autentyczne dość.
Pod wpływem środowiska wtedy dopiero stałem się katolikiem.
Starałem się, i nawet mi się chyba nieźle to udawało, choć ciągle
czasem czułem, że muszę się do czegoś zmuszać, "no ale na tym
polega wiara" - myślałem wtedy.
Byłem w ciągu. :)
Ale ciągle nie wiedziałem tego co czasem bardzo chciałem
wiedzieć.
Po kilku latach takiego ciągu odkryłem, że moje życie sie zmieniło:
przestałem być zadowolony z tego wszystkiego co mi oferowało.
Pomyślałem wtedy: "Boże! Jeśli istniejesz, to przecież musi istnieć
coś znacznie więcej! To niemożliwe, aby to życie jakie poznałem
dotąd to było wszystko co może osiągnąć człowiek w swoim życiu!
Niemożliwe! Jeśli to wszystko, jeśli nie ma nic więcej, to życie człowieka
nie ma żadnego sensu."
Było w tym wszystkim tyle jakiejś takiej sztuczności, pozorów,
świętoszkowatości i zwykłej obłudy, że wydawało mi się to jakimś
nieporozumieniem wręcz nierealnym.
I wtedy zdarzył się cud.
Zobaczyłem i uwierzyłem.
Bez tego po prostu nie dałbym rady - wiem o tym.
Zacząłem czytać Biblie, a po jakimś roku, kiedy miałem już pewność,
że religia krk jest wstrętna i ohydna dla Boga, wyrzekłem się jej.
Prawda wyzwala człowieka.
I stałem się wolny.
Pewnie to wszystko by się nie wydarzyło, gdyby nie przyszli do mnie
i nie namawiali: "choć z nami tu", "choć z nami tam" i gdybym
z ciekawości(?) nie zaczął za nimi chodzić.
Niektórzy muszą zobaczyć i doknąć, aby uwierzyć.
Inaczej pozostają sceptykami.
Pewnie to jest OK dla Boga.
Mam taką nadzieję. :)
--
CB
"adamoxx1" <a...@p...onet.pl> napisał(-a)
w wiadomości news:gbh4v6$r9a$1@news.onet.pl:
> Ja znowu po obejrzeniu kolejnego ciekawego filmu traktującego o
> relacji mózg - skłonność do wiary.
> [...]
> Ale zmierzam do sedna - czy sie wierzy, czy nie, najgorszą opcją jest
> UDAWANIE. Wiekszość katolików zapewne nie ma pojęcia czym jest wiara,
> a mimo to bezmyślnie chodzą do koscioła i odbębniają nakazy i
> paciorki. W takim wydaniu wiara jest niczym innym niż odmóżdżenie.
|