Herbatka napisał(a) w wiadomości:

Hej,

(...)
>Pat, moze wrzucam kamyczek nie do swojego ogrodka

A wrzuć :-) Jak ładny kamyczek, to się przyda :-)

>ale zwroc uwage, ze czym
>innym jest wypowiadanie opinii a czym innym uzewnetrznianie emocji - sadyl
>odniosl sie tutaj do postu o nastepujacej tresci "niema nic bardziej
>szkodliwego-wszystkie swinstwa wygotowane z miesa winno sie wylać a nie
>zjadać" - to nie jest wypowiedz tylko wlasnie uzewnetrznienie emocji.

Pamiętam, że na wykładach z żywienia czy towaroznawstwa poruszyliśmy kwestię
rosołu.
Pani dr (nazwiska nie pamiętam, bo to dawno było) mówiła, jak to powszechnie
przyjęte jest dawanie chorym ludziom rosołku, co jest błędem właśnie ze
względu na fakt, że wywar z mięsa zawierać może rozpuszczalne toksyny,
pozostałości po stymulatorach wzrostu (jeśli był stosowane), duże dawki
witamin (jeśli zwierze je dostawało), leków (jeśli rolnik nie przestrzegał
okresu karencji) i inne ciekawostki.
Jeśli już ktoś musi - to najlepiej rosół ugotować, wylać, a zjeść mięso, na
którym się gotował...

Kolejny kiedyś panujący (a może i jeszcze dziś) pogląd to to, że cienkie
parówki są 'chude', więc dla dzieci jak znalazł, "bo takie dietetyczne i
zdrowe"... A taka cienka parówka to po prostu MDOM (dla nie
wtajemniczonych - mięso drobiowe odzyskane mechanicznie), gdzie zawartość
tłuszczu sięgać może 70%... ale po niemalże homogenizacji, doprawieniu i
zabarwieniu - tego tłuszczu nie widać. Mogłabym tak długo, zwłaszcza o
przemyśle mięsnym, bo tam jest dużo możliwości (na zzieleniałe kiełbasy
dobry jest ponoć płyn Ludwik...), ale po co.
Pewnie i w innych branżach też sporo takich 'kwiatków' się znajdzie. A nie
wszystkich tu interesuje, co je.

Bynajmniej (wracając do tematu)... ja nie jem rosołku ze względów
oczywistych, bo jestem z tych 'nawiedzonych', jak się okazuje.
Jednakże, gdybym nie była wege, też nie jadłabym rosołku i innych rzeczy
(słodycze tuczą, a Cola dobra jest na rdzę... ;-) ze względu na wiedzę, jaką
posiadam. I nie_jedzenie rosołku nie byłoby w takim przypadku żadnym
wyrzeczeniem.

W każdym bądź razie trzeba czasem spojrzeć nieco szerzej niż średnica garnka
czy patelki na ten problem, bo jedzenie (mięsne czy też nie) stanowi
podstawę naszej egzystencji. Zatem wrzucanie w siebie byle czego jest
brakiem szacunku dla własnego organizmu. Ale z drugiej strony - równie ważne
jak fizyczne, jest zdrowie psychiczne, więc jeśli ktoś bardzo cierpiałby bez
frytek czy chipsów (tu każdy wstawia to, do czego ma słabość... ;-), to może
niech je zje (choć tam, te fuj, izomery trans)...
Jemy, aby żyć, no nie ? I czuć się dobrze :-) Dla niektórych kuchnia to też
miejsce wielu kulinarnych doznań (mięsnych lub bezmięsnych) i weny
twórczej... i może niech tak zostanie, przynajmniej na grupie pl.rec.kuchnia
;-) Hehe, może nauczę się gotować... ;-)

I tym optymistycznym akcentem zakończę :-)

Apetycznej kolacji życzę,
Ewa

p.s. Wspóredaguję radośnie stronę informacyjną dla "Onych", tzn. wegetarian
(http://www.vege.pl), gdzie m.in. tworzę spis polskich wege restauracji.
Jeśli ktoś z Szanownych Grupowiczów zna jakąś, której ja nie znam jeszcze,
to byłabym niezmiernie wdzięczna. Nie potraktuję tego jako spam i publicznie
piętnować nie będę... E.